Forum CZARNA PERŁA Strona Główna
  FAQ  Szukaj  Użytkownicy  Grupy  Galerie   Rejestracja   Profil  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  Zaloguj 

Osobowość Jacka S.

Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu Forum CZARNA PERŁA Strona Główna -> Film / Bohaterowie POTC
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat
Autor Wiadomość
Aletheia
Oficer


Dołączył: 11 Lut 2008
Posty: 4636
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: piratka

PostWysłany: Sob 13:56, 30 Sty 2010 Temat postu:

Przeczytałam niedawno coś, co mi nasunęło możliwość dość zaskakującego punktu widzenia - Jack Sparrow pod wieloma względami jest wcieleniem cech syndromu Tourette'a w bardzo łagodnej formie.
- "rozedrgany" styl bycia z gwałtowną, nie do końca kontrolowaną gestykulacją i żywą mimiką, generalny nadmiar niespokojnej energii, chaotyczna impulsywność;
- nieprzeciętnie błyskawiczny refleks, zarówno w sensie czysto fizycznym (jak strzał do uciekającej małpy), jak w sensie refleksu umysłowego (gdy trzeba wyjaśnić ludożercom co on robi nie tam gdzie miał być i po co mu ta papryka);
- powiązany z powyższym talent improwizacji, często irracjonalnej, intuicyjnej;
- ironicznie-psotno-błazeńskie postrzeganie świata i takież zachowanie;
Generalnie "Tourette" oznacza umysł na obrotach niedoświadczanych przez zdrowego przeciętniaka, jeśli nie wpuści sobie w żyły czegoś podejrzanego. "Tourette" ma tak sam z siebie, z wewnątrz... Poważni spece w białych kitlach mają receptury, które z kolei takiemu wpuszczone w żyły elegancko i zgrabnie go sprowadzą do zdrowego, przytemperowanego i bardzo przeciętnego poziomu. Przestanie "płonąć", ale i przestanie "błyszczeć". Zawsze miałam wrażenie, że umysł Jacka świeci jak choinka albo nocna metropolia...
Owe podejrzane albo urzędowo certyfikowane receptury i fakt podatności na nie umysłów "T", nasunęły mi z kolei skojarzenie z niezbędnym Jackowi do życia butelkowanym paliwem. O Discworldowym glinie, komendancie Samie Vimesie, podwładni mówią, że urodził się poniżej poziomu trzeźwości normalnego człowieka, więc dlatego nie rozstaje się z butelką, żeby być zwyczajnie trzeźwym i jakoś wytrzymać kontakt ze światem. Jack podobnie mógłby znajdować w rumie jakiś rodzaj wytchnienia od samego siebie? Co trzeba podkreślić, autor, który mi nasunął możliwość takiej interpretacji, wyraźnie stwierdza, że błędem byłoby uznanie takiego umysłu za chory, w sensie upośledzenia. Mózg "T" nie działa normalnie w sensie, że nie pasuje do tych normalnych, wystaje ze społeczności przeciętnych, a silna postać syndromu potrafi nieźle skopać życie samemu właścicielowi, zamęczyć go, spalić, wyczerpać, także fizycznie. W skrajnej formie wyrywa się spod kontroli i niszczy jednolitą osobowość, i dopiero wtedy może być bez wątpliwości uznana za chorobę, w sensie szkodzenia nosicielowi. Poruszamy się tu po niezwykłym obszarze, gdzie wszystkie zwykłe okoliczności i znaczenia można odwrócić - gdzie choroba może być zdrowiem, gdzie pobudzenie może być albo niewolą, albo wyzwoleniem, i gdzie prawdziwe życie może polegać na opilstwie, a nie trzeźwości. To królestwo Amora i Dionizosa. (Oliver Sacks. Mężczyzna, który pomylił swoją żonę z kapeluszem, Poznań 1994, s. 140)

Przeciw całej hipotezie przemawia choćby fakt, że Jack bynajmniej nie jest bez przerwy nakręcony jak rtęć na patelni. Przeciwnie - jakoś nigdzie nie widziałam, aby ktoś zauważył rzecz zauważenia wartą, mianowicie że Jack potrafi być wyspą stoickiego spokoju albo żelaznego opanowania w sytuacji, gdy można by się raczej spodziewać paniki i gdy wszyscy wokół panikują (m.in. więzienie w Port Royal albo część scen z Krakenem). Co więcej, takie mniej czy bardziej wyciszone okresy zajmują chyba przynajmniej połowę czasu, więc są tak samo charakterystyczne jak wybuchy ruchliwej i gadatliwej energii. Dość zaskakujące w kontekście tego jak zwykle postrzegany jest jego charakter. Nawet gdyby to miała być tylko poza, to dla "T" byłaby bardzo trudna, jeśli w ogóle możliwa.

Och, oczywiście wszystko to wcale nie znaczy, że przypisuję PotC coś, czego tam najpewniej nie ma i co w sumie ściągnęłam z sufitu, ale byłabym bardzo zainteresowana opinią Johnny'ego na ten temat, szczególnie w sensie potencjalnej inspiracji. Co do mnie, podsumuję tylko, że nie przywiązywałabym się zbytnio do tej interpretacji, jakkolwiek jest interesująca. Odbiera Jackowi wyjątkowość, a tego osobiście będę zawsze bronić pazurami. Wink
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Eddie
Piracki Lord


Dołączył: 31 Sty 2007
Posty: 770
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Śro 22:32, 23 Sty 2008
PRZENIESIONY
Czw 22:01, 01 Kwi 2010 Temat postu:

Ja mam bardzo mieszane uczucia, co do czwartej części Piratów. Z jednej strony (rany, jak ja nie znoszę tego wyrażenia, Mad bleh...) bardzo bym chciała, ale z drugiej (Mad bleh...) coś krzyczy we mnie - nieeeee... nie kręćcie tego!

Anajulia napisał:
Ależ! CBP (dla niewtajemniczonych - to mój skrót od "Klątwa" ) napisano może bez pomysłu, że będzie jakaś kontynuacja, ale już sequele to się logicznie wiążą z nią tak, że istny majstersztyk! Ja nawet nie wspominam o tych wszystkich mrugnięciach oka do widza, zwłaszcza w AWE, które bez znajomości CBP jest chyba kompletnie nieśmieszne, nie mówiąc już o tym, że niezrozumiałe. Mówię o tej przewodniej idei właśnie, która spina wszystkie części klamrą, sprawia, że POTC staje się spójną opowieścią o CZYMŚ, i to o czymś bardzo ważnym, fascynującym, wspaniałym ...ach!
Boję się, że jak o tym teraz napiszę, to Twoja wizja, na którą tu czekam nerwowo obgryzając paznokcie , sprowadzi się do przypisów do mojej koncepcji, pewnie nawet zbieżnej z Twoją. Dlatego na razie powstrzymam się od zabierania głosu w tym temacie, zwłaszcza, że wydaje mi się, że pisałam już o tym nie raz
Pisz! Pisz, kobieto!


Pisałaś? Very Happy Ach, to szkoda, że nie w temacie o wątpliwościach, Davy'm Jonesie, albo że nie w tym właśnie, bo to jedyne topiki, które przeczytałam w całości od czasu powrotu Laughing.

W ogóle! Cóż za pomroczność jasna mnie trafiła! Ja zawsze osobno, osobno! Ale faktu, iż dajmy na to takiego Jacka z DMC czy z AWE interpretowałam sobie głównie na podstawie informacji zawartych w CBP (Mr. Green), to już nie raczyłam zauważyć Laughing. Plus oczywiście te wszystkie śmiesznostki! Wniosek z tego taki, że jak ja już wyciągam wniosek, to należy podzielić wszystko przez dwa i jeszcze odjąć od tego jakieś 276 - wtedy wyjdzie coś koło prawdy Laughing. Dzięki za wyprostowanie mi zwojów Laughing.

Okej, to miałam coś pisać... Hmm... jak się tak zastanowię, to jednak zdecydowanie bardziej wolałabym porobić przypisy Razz. Ale, już tam, niech będzie. Tylko od razu uprzedzam - może być chaotycznie i bez sensu - bo ostatnio jestem w skandalicznej formie intelektualnej. Już sama nawet zdążyłam zapomnieć, o co mi dokładnie chodziło z tą koncepcją, więc teraz to już będę raczej rekonstrukcji własnego rozumowania dokonywać. To może być bolesne Laughing.

Chyba muszę zacząć od tej sceny z Jackiem w luku - dla mnie to ma wydźwięk taki, że - tak jak powiedziała Tia Dalma - to jest miejsce kary. W ogóle "instytucja" kary istnieje chyba po to, żeby wymusić poprawę na kimś, kto robi coś źle. Jack, wydaje mi się, w pewnym momencie dochodzi do wniosku, że coś jest mocno nie tak "it will all have to be redone, all of it" - nawet nie musi dochodzić do żadnego wniosku - jest w luku i cierpi tam katusze - raczej z wyłączeniem procesów myślowych. No nieważne, w każdym razie - zaczęłam się zastanawiać przez co on ma takie schizy i skąd w ogóle u niego takie cholerne wyrzuty sumienia. Stwierdziłam, że kluczowy jest ten Jack, którego przebija szpadą - nieźle mu się dostaje - w sensie - kapitan nieźle go zwymyślał - koleś uważa, myśli, ma nadzieję że wszystko jest w porządku - ale nie - dostaje burę - "It is neither proper nor suitable, sir. It is not acceptable nor adequate. It is, an obvious fact, an abomination". Abomination to bardzo mocne słowo, więc uznałam, że warto by rozkminić, jaka idea się za tym kryje - znaczy się - co w życiu kapitana było tak okropnie złego, że on sam nie może z tym wytrzymać i uważa to za rzecz godną najwyższego potępienia.

To było właśnie mniej więcej tak - że sformułowałam sobie kiedyś w myśli jakieś takie pytanie. Generalnie, jestem mało racjonalna, rzadko posługuję się rozumem - więc w moim mózgu kłębi się mnóstwo pytań bez odpowiedzi, ale one wszystkie gdzieś tam są i jakoś podświadomie o nich pamiętam. Więc to już i tak duży sukces, że w ogóle wpadłam na to, że można tu zadać takie pytanie - wtedy jest szansa, że jak kiedyś moja myśl przez przypadek spocznie na czymś, co mogłoby być odpowiedzią - to, że połączą mi się te dwa fakty. Oczywiście może być skucha Laughing. Więc teraz nie wiem czy dobrze połączyłam - musicie mi z tym pomóc.

Doszłam do wniosku, że źle było to, że odstrzelił Barbossę. Zdaję sobie sprawę, że mogłam w tym miejscu przekombinować - powiedzcie co sądzicie o tej scenie - pod koniec CBP, kiedy mamy ceremonię zdjęcia klątwy po raz drugi (z udziałem Willa) - tam nie chodzi o to, żeby Jack po prostu zdjął sobie klątwę z Barbossy, żeby fizycznie móc go zabić. Wydaje mi się, że gdyby tylko zdjął tę klątwę - to nadal nie mógłby tego zrobić - ponieważ stałoby to w sprzeczności z jego pokręcona filozofią życiową. Takkk... Bo generalnie, jak się ogląda CBP - to w kontekście odbioru postaci Jacka pojawiają się u widza mniej więcej takie pytania - czy on jest dobry czy zły, czy stoi po jasnej czy po tej ciemnej stronie - coś w ten deseń... Na końcu jest oczywiście bardzo optymistyczny wniosek - że "he's a pirate and a good man" - unika stryczka i może sobie spokojnie odpłynąć na Czarnej Perle ku horyzontowi. Tak - zgadza się - co prawda ucieka się do jakichś szemranych pirackich metod, ale w ostatecznym rozrachunku czysty diament po prostu - żadnych ofiar po stronie dobra, Elizabeth i Will uratowani, Barbossa i jego banda unicestwieni. Jest więc piratem, ale też dobrym człowiekiem. W ogóle - przecudnie irracjonalny koncept - co za bohater! Co za pomysł na postać!

Okej, ale przyjrzyjmy mu się trochę bliżej. Cała jego filozofia życiowa (skąd ona mu się w ogóle wzięła Laughing, chyba wiem Laughing) - to jest jakiś taki niedorzeczny - po prostu niemożliwy do realizowania w praktyce konstrukt. No bo jak godzić bycie piratem i bycie dobrym człowiekiem? To się wydaje absurdalne - bo są dwa światy - piracki i normalny - każdy rządzi się własnymi zasadami, a on (Jack) przenosi moralność jednego w drugi. Dlatego tworzy po prostu przedziwne fakty dokonane, żeby nie ubrudzić sobie rąk i żyć zgodnie z przyjętymi zasadami. "The only rules that really matter are these - what a man can do and what a man can't do". Nie wiem dokładnie na czym to polega, ale wydaje mi się, że wygląda to mniej więcej tak, że wobec zwykłych ludzi gra fair (tylko nie zawsze ujawnia się ze swoimi zamiarami - bo on jest w najwyższym stopniu popaprany, intencje ma naprawdę szczere, ale jego sposób myślenia jest dla normalnego człowieka absurdalny - więc po co mówić prawdę skoro i tak nikt by nie uwierzył), a wobec piratów postępuje według the Code. Przy czym - w żadnym z tych kontinuów nie może w normalnych warunkach nikogo tak sobie zabić, ani też popełniać jakichś tam bardziej szkaradnych przestępstw - ale innych ocenia nie według swoich standardów moralnych, tylko według przynależności danej osoby do któregoś ze światów (chyba z wyjątkiem Willa - od niego jednak wymaga trochę więcej). Z tego względu - dla normalnych ludzi jest, wydaje się być - po prostu najgorszym piratem, a dla regularnych piratów - jest kompletnie nieuczciwym piratem - bo co to w ogóle jest - ani nie będzie łupił i rabował statków, ani podrzynał gardeł - on może sobie co najwyżej skarbów poszukać Laughing. Ale bez żartów - tak naprawdę, moim zdaniem - postawił sobie bardzo wysokie wymagania - bo zasady, których musi przestrzegać (czyli te wszystkie normalne + the Code - razem wzięte) już z definicji się wykluczają. No ale nie - on zawsze znajdzie sposób, żeby wszystko pogodzić i żeby i tak wyszło na jego - jest bardzo konsekwentny, zachowanie tych dwóch moralności to u niego wręcz jakaś obsesja.
No dobrze - i teraz mamy taką sytuację - pech chciał, że Barbossa jako pierwszy oficer zbuntował się przeciwko niemu. A to jest, w świetle the Code, rzecz totalnie karygodna - piraci generalnie mogą robić wszystko - mogą kraść, zabijać, nie muszą wywiązywać się z umów, jeśli nie leży to w ich interesie, ale nie mogą się zbuntować przeciwko kapitanowi. No ale Barbossie się zdarzyło - myślę, że to Jack - swoim byciem sobą - po prostu doprowadził go do ostateczności. I teraz kapitan (Jack), żeby sprawiedliwości stało się zadość, musi zlikwidować Barbossę - no ale jest tu mały problem - klątwa to raz, plus to, że on jako dobry człowiek tak naprawdę nie może go zabić - to dwa. To dwa jest o wiele trudniejsze do przeskoczenia. Dlatego - w tej finałowej scenie w CBP - on tam robi dwie rzeczy - po pierwsze - zdejmuje klątwę - i po drugie - tworzy kontekst, w którym jako jednocześnie (!) uczciwy pirat i uczciwy człowiek może zabić. To bardzo karkołomna konstrukcja - ale on to robi po to, żeby zafałszować etyczną ocenę czynu. To jest coś niebywałego - po co to wszystko?! Tak postępuje tylko jakiś świr z kompleksem bycia etycznym, jakiś pirat z kompleksem bycia dobrym człowiekiem - nieźle zryta psycha! Po co tak obsesyjnie trzyma się przez cały film tych swoich zasad? Po to żeby na końcu jednym strzałem przekreślić wszystkie swoje idee, zaprzeczając samemu sobie? Bo co? Bo jak stworzy kontekst, w którym zabicie Barbossy będzie legalne (legalne w świetle tych jego reguł), to wtedy rzeczywiście będzie nadal mógł się uznawać za dobrego człowieka? To w końcu jak - czy to dobry człowiek? Disturbing... Niepokojące, znaczy się... Albo tylko mnie to niepokoi - bo popełniłam jedną wielką nadinterpretację Laughing. Co sądzicie?

Bo ja generalnie właśnie myślę, że Jack z tego powodu miał schizy - po prostu w gruzy posypała się jego tożsamość, podstawa, na której budował własny wizerunek. Zdaje się, że miał wyrzuty sumienia, bo nie mógł już o sobie z czystym sumieniem (sumienie na sumieniu i sumieniem pogania - sorry, że piszę tak nieskładnie) powiedzieć, że jest dobrym człowiekiem. Dlatego w dwójce nie działał mu kompas. To będzie ta scena u Tii Dalmy - "what vexes all men?" - każdy ma jakąś teorię, ale w dziesiątkę trafia Ragetti - "the dichotomy of good and evil".

Okej - napisałam się - wystarczy - reszta według tej interpretacji jest taka, że generalnie w DMC Jack się strasznie miota ("Aah... Jack Sparrow does not know what he wants. Or do you know but are loath to claim it as your own?" - Tia Dalma wiedziała co mu chodzi po głowie - wiedziała przecież, że kropnął Barbossę i jest też powiedziane, że znali się bardzo dobrze - "thick as thieves") - jest już totalnie rozbity - w jego życiu coraz więcej rzeczy jest nie tak - coraz więcej jakichś "ale" w oczywisty sposób zaprzeczających temu, że jest tym dobrym człowiekiem - "all evidence to the contrary". Coś tam, bla bla bla i tak dalej. W trójce ostatecznie poprawia się - wszystko rozgrywa tak, żeby mógł żyć wiecznie z samym sobą - bez żadnych wątpliwości czy wyrzutów sumienia. Finto.

Sorki za ten chaos. Mam nadzieję, że jednak da się z tego wyłapać jakąś ogólną myśl. No i teraz - sądzicie, że taka interpretacja może być? Albo gdzie popełniłam błędy? Porozmawiajmy Mr. Green. Laughing
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Aletheia
Oficer


Dołączył: 11 Lut 2008
Posty: 4636
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: piratka

PostWysłany: Czw 22:11, 01 Kwi 2010 Temat postu:

Po pierwsze, nie wiem gdzie to było najpierw, ale jak na moje oko, bardziej (idealnie wręcz!) pasuje do Osobowości Jacka S. Mogę zanieść?

Po drugie i zasadnicze, cała koncepcja wydaje mi się bardzo interesująca i wyjątkowo nie będę to the contrary, przynajmniej nie w najważniejszym, Laughing szczególnie przekonująca jest dla mnie w tym świetle interpretacja cytatów - Luk, dichotomy i w ogóle.
Tylko ja bym to uprościła, bo jednak myślę, że trochę przekombinowujesz z tą schizofreniczną Jackową "dwuświatową" moralnością. Jak by to miało w praktyce wyglądać, że włażąc między piratów aktywuje sobie jeden plik the_code.exe, a widząc niepirata jakiś inny? Jak miałby odróżniać jednych od drugich? Zapyta o wyroki i odsiadki na koncie? Będzie ustalał miejsce zatrudnienia i sumę odprowadzanych podatków? Oszacuje metraż koronek i objętość uperuczenia w stosunku do ogólnej masy kolczyków i powierzchni tatuaży? Nie, ja sądzę, że Jack traktuje wszystkich bez różnicy - tak samo nie miałby skrupułów czyszcząc kieszenie pirackiemu lordowi, jak godnemu mieszczaninowi z Port Royal. I tyle samo kosztowałoby go zabicie lorda i mieszczanina. Bo tu bym się z tobą zgodziła - faktycznie wyglądałoby na to, że prywatna Jackowa granica tego co a man can't do biegnie przez ludzkie życie. Swoją drogą, to znowu podkreśla, jak Jack i Beckett mają przeciwne "wektory" - Beckett traktuje ludzi jak przedmioty do odpowiadającej mu aranżacji, pozmiata razem i zabije tłum przypadkowych ludzi, żeby osiagnąć jakiś tam pośredni etap do większego celu, gdy Jack z olbrzymim wysiłkiem musi się przemóc, żeby zabić kogoś nawet bezpośrednio zagrażającego jemu. Bo jak teraz o tym myślę, Twoja teoria zgrabnie by wyjaśniała, czemu u licha wołał Jonesa, zamiast dziabnąć serce jak tylko je dorwał. Zgadzam się też, że ta teoria z Twoich wszystkich Laughing najbardziej przekonująco wyjaśnia wirowanie kompasu - chce się uwolnić od Jonesa i jego maskotki na ogonie, i jedynym skutecznym sposobem jaki dostrzega na rozum, jest radykalne pozbycie się Jonesa, a do tego potrzebuje Skrzyni, no ale jak już ją znajdzie, to konsekwentnie będzie musiał Jonesa zabić, a to mu się wcale nie podoba, nieważne co na to rozum. Zatem zarazem chce i nie chce znaleźć Skrzyni.

Ciekawy w tym kontekście jest dobór słów. What a man CAN'T do. Teraz można by z tego odskrobać tyle warstw co w dishonest.

1. Najbardziej na wierzchu jest najprostsza interpretacja i chyba jedyna możliwa w tamtym momencie - co człowiek potrafi, a czego nie potrafi zrobić, czyli innymi słowy, mierz zamiar podług sił, nie wyskakuj z motyką do słońca i nie próbuj przewiosłować oceanu. Kierowane do Willa, oznacza to, że czego by ten nie zrobił, to nie odwróci, nie wymaże tego co już się stało i nie odpiraci tatusia siłą woli. Twarda rzeczywistość mu pokaże, gdzie ją może pocałować i tyle. Rzucaj się ile chcesz, nic to nie da.
I teraz się muszę przyznać, że zawsze mi to jakoś zgrzytało - Kapitan Jack Sparrow wyznający filozofię "głową muru nie przebijesz"? Toż on całe życie bezczelnie przebija mury i nie przyjmuje do wiadomości, że świat może być silniejszy od niego.

2. Jednak jeśli wrócić do tych słów w kontekście całej trylogii, masz rację, można to nagle zobaczyć jako streszczenie moralności. Widać wtedy drugą warstwę - nawet jeśli człowiek potrafi wszystko, to nie wszystko mu wolno. Ale to nadal nie pasuje mi do Jacka, bo to już jest zewnętrzny nakaz jakiejś odgórnej, uniwersalnej moralności, której można przestrzegać, bądź ją łamać. Niech mnie drzwi ścisną, jeśli Jack Sparrow kiedykolwiek karnie i grzecznie będzie chodził za tym co dozwolone, albo zabronione, nieważne od jakiej potęgi wziął się nakaz. I nie chodzi - powiedział przecież CAN'T, nie MAY NOT.

3. I tu by właśnie leżała najgłębsza warstwa. Są rzeczy, które człowiek technicznie rzecz biorąc potrafi - ręce ma, paralitykiem nie jest. Te rzeczy mogą być też dozwolone, czemu nie - The Code nie zabrania zabijania, a niekiedy nakazuje. Ale nie wszystkie rzeczy, które człowiek potrafi i są mu dozwolone, jest naprawdę zdolny zrobić. Fizyczna rzeczywistość i powszechna moralność na to pozwolą, ale nie pozwoli jego własne sumienie, czy nawet prościej i głębiej - jego własna wytrzymałość. I to już mi w Jacka gładko się wpasowuje, skoro cała trylogia ciągle od nowa świadczy, że Jack będzie walczył z całym światem, ale nie wygra sam ze sobą.

Biorąc to pod uwagę, śmierć Barbossy faktycznie mogła go nielicho gryźć. Można rzec, że za dużo duchów go ścigało na Perle (od)zyskanej takim kosztem. Mimo że sam Barbossa okiem by nie mrugnął na jego miejscu i przecież w istocie faktycznie tak było - dziesięć lat wcześniej praktycznie zamordował Jacka i nie ma znaczenia, że mu nie wyszło. Gdyby to przewidział, to by zadbał, żeby zamordować porządniej. Pytanie brzmi, czemu w takim razie ta cała szopka z pilnie oszczędzaną świętą kulą i rozpowiadanie jak to skończy Barbossa, jak tylko go dorwie (przynajmniej Gibbs wiedział, a co wie Gibbs, to zaraz wiedzą całe Karaiby). I to nie były żadne szumne przechwałki na pokaz, bo całe CBP świadczy, że faktycznie sam traktował tą całą dintojrę serio. I co, po dziesięciu latach nagle mu wyparowało? Myślę, że plany były prawdziwe, zamiar szczery, bo on faktycznie CHCIAŁ zabić. W sumie nic dziwnego, bo po tym co mu zrobiono, to każdy by się wkurzył i nawet łagodny w gruncie rzeczy Jack mógł mieć czerwono przed oczami. Tylko jeśli Twoja teoria jest prawdziwa, to po prostu nie przewidział co będzie, jak przyjdzie co do czego i wreszcie będzie miał ten swój wyśniony cel przed lufą. Strzelił, pewnie nawet bez wątpliwości, bo i tak nie było na nie czasu, ale potem go to zaczęło prześladować. Bo tak właściwie, zobaczywszy Barbossę znowu, powinien poprawić dzieło i mściwie stwierdzić "O, jak fajnie, że mogę jeszcze raz, he he." Twisted Evil Barbossa przecież właśnie tak, i to z wyraźną przyjemnością, zrobił, stwierdziwszy, że za pierwszym razem nie wyszło i trzeba powtórzyć operację, nieważne, że niczego się jakoś nie nauczył i popełnia identyczny błąd. Laughing (No chyba, że liczył na Elizabeth, po kolacji z nią. Mr. Green Jeśli tak, to znowu nie całkiem wyszło, bo ofiarą padł rum...) Jack jakoś nie robi tego samego i chyba nie tylko ze względu na Calypso i Bractwo. Zakończenie AWE można interpretować wobec tego i tak, że Jack miał cichą, nawet jeśli beznadziejnie irracjonalną nadzieję, że Barbossa już dostał za swoje i są kwita, może nawet w końcu da się go tolerować na powrót w załodze. Choć nie mogę się oprzeć, by jednak nie spytać, co wobec tego z sytuacją, ehm, artyleryjsko skomplikowaną, zaraz po powrocie na żywą (i suchą) stronę świata? Dlaczego to akurat Jack, jedyny pociąga za spust i to Barbossie w nos? Mam to interpretować pod kątem Teorii, czyli, eee, no, tego... o! może się spodziewał "chlup" i tylko symulował zaskoczenie? Czy stwierdzić, że Teoria się sypie i naprawdę chciał załatwić Barbossie dodatkową dziurkę, tym razem w miejscu mniej fotogenicznym? Czy jednak po prostu, że jeśli już mówić o dziurach, to w kontekście scenariusza...

No ale jeśli odłożymy niewygodne wąty i ewentualne dziury, wszystko jedno, w Barbossie czy w scenariuszu, to w tym świetle, w oczach innych, piszesz, Jack jest beznadziejny jako pirat. Ależ więcej! Jack Sparrow jest w ogóle beznadziejny jako mężczyzna i w ogóle człowiek. Kim on jest w świecie, w którym sukces życiowy mierzy się metaforycznymi nacięciami na szubienicy - co kreska, to pirat, albo poświęca trzy godziny dziennie, żeby się kiedyś opłaciły w postaci ubitego pirata. Miss Swann, jakby się przekonała, że jej wymarzona legenda mórz nosi broń raczej dla ozdoby, a głównie na postrach, to by chyba jeszcze raz przemyślała listę swoich zakochań i odkochań, a Will by jeszcze zarobił parę punktów dodatkowo. W tym kontekście to wręcz ironiczne, że właśnie Will ma etykietkę kryształowego rycerza bez skazy, mimo że zabijanie przychodzi mu o tyle łatwiej niż Jackowi. Teoretycznie - "trzy godziny!" i praktycznie - w bitwie wali na prawo i lewo, bez patyczkowania, gdy Jack raczej przemyka i pozwala bitwie się "dziać obok". Zresztą to też się wpisuje w ich ogólny charakter - Will się angażuje we wszystko całym sobą, gdy Jack na ogół staje (albo omija) z boku i ostrożnie się przygląda, kalkulując własne straty i korzyści. Jack prawie zawsze jest w odróżnieniu od Willa "osobny", "sobie własny". Paradoksalnie, to powoduje, że Will łatwiej zdobywa (choć nie wiadomo jak by mu poszło z utrzymaniem) posłuch załogi, mimo że nigdy mu nie zależało na kapitanowaniu. Inna sprawa, że Jack też nie po to chce być kapitanem, żeby rządzić, tylko po to, żeby nikt nie rządził nim. Ale to już byłaby zbyt szeroka dygresja i rzecz na osobną analizę. Na razie warto tylko zauważyć, że beznadziejność Jacka jako pirata i kapitana jest szersza niż by wynikało z tych jego hipotetycznych problemów z dichotomy i wpisuje mi się w mój ogólny obraz Jacka.

Jak gdzieś pisałam, żaden z Jacka Sparrowa król zbrodni. W tej kolekcji pozostałych ośmiu mafiosów wygląda jak wróbel między sępami. Tolerują go, bo za szybko się uwija i za dużo zachodu, żeby toto dziobnąć, a w sumie nie warto, bo wiele łupu nie zje, tylko hałasuje za trzech. Tak naprawdę, Jack wcale nie chce być Krwiożerczym Piratem, jak Barbossa, którego to rzeczywiście bawi. Jacka zdecydowanie mniej, no ale o reklamę i wizerunek firmy trza dbać, a reklama to akurat to co Jackowi wychodzi profesjonalnie, więc przynajmniej dba o pozory. Nie krzyżuj ostrzy z piratem, chłopcze, bo cię zje i takie tam... Ale w głębi ducha, Jack najlepiej się czuje jako swobodny włóczęga, fantazyjny książę złodziei, co bogatym zabiera (bo komu, jak nie tym co mają?) i biednym daje, a jakoś tak się zawsze składa, że najbiedniejszy i najbliżej jest sam Jack. Laughing No, ewentualnie jeszcze czymś się gębę załodze zapcha, temu zbiorowemu utrapieniu... A że jest księciem fantazyjnym i artystą, to dba o jakość swojej sztuki - ordynarnie obrobić kupca metodą "kup pan cegłę" w odmianie morskiej, czyli "reflektuje szanowny pan na kulę pozostającą w lufie, w zamian za ładunek, czy mamy wysłać bez zamówienia?", to każdy zbój potrafi, choćby Barbossa. Ale to o kapitanie Jacku Sparrowie będą mówić, że przejął Nassau bez jednego strzału albo w cztery ręce i w biały dzień wyprowadził z portu Navy dwumasztowy HMS nie tylko na oczach oficerów, ale jeszcze z ich mimowolną pomocą. Gdyby żył w Paryżu, to by sprzedawał przyjezdnym arystokratom Luwr, ściągał damom z szyj brylanty w tańcu i koncertowo uwalniał od zawartości sejfy, zostawiając list z podziękowaniem. W ten sposób oczywiście Jack Sparrow budzi podziw, ale to Hector Barbossa budzi strach.

Uwiera go radykalne rozwiązanie problemów z Barbossą i Jonesem, uwiera brutalniejsza strona pirackiego rzemiosła, a załoga to dla niego irytujący dodatek do statku i generalnie źródło samych problemów, im mniej zawracające głowę tym lepiej, a najlepiej jakby tak niewidzialne, ciche i bezwonne. No łupów się domagają, też coś, co za nieżyciowa banda...! Rolling Eyes Barbossa i właściwie każdy inny poza Jackiem, zobaczywszy z powrotem Pintela i Ragettiego, przeciągnąłby ich pod kilem na jednym sznurku, dla oszczędności. Jack nawet nie tyle z tego rezygnuje, co... w ogóle nie zwraca na nich uwagi. Na każdym kroku widać, że Jackowi łatwiej zdobyć statek, niż go utrzymać, głównie z powodu załóg. W fanfikach to inaczej wygląda i bardzo fajnie się te fanfiki czyta, ale Jack filmowy, jako kapitan i pirat rzeczywiście jest do niczego, przez większość ekranowego czasu. Właśnie dlatego prywatnie wysoko cenię te fragmenty, gdzie zajmuje się czymś innym niż zwiewanie przed czym popadnie. Gdy faktycznie, nie na pokaz staje za sterem i robi coś, czego można by oczekiwać od kapitana sporej, solidnie uzbrojonej fregaty. Bo w takich momentach jednak coś tam w nim czasem błyska, że jednak to potrafi, tylko jak dotąd niewiele było okazji, żeby to widzieć, bo tak po prostu jest skonstruowana fabuła trylogii. Cicho liczę, że w PotC 4 będzie tego więcej. Ale to już znowu zbytnia dygresja, więc dodam tylko, że to prowadzi do sprawy szczególnie nietypowej w kontekście całej teorii - Beckett i Endeavour.

To jest właśnie jeden z momentów (chyba nawet najwyraźniejszy), gdy Jack z wiecznie wystraszonej i kryjącej się po kątach ofiary losu zmienia się w kapitana fregaty. I zarazem scena dziwnie się gryząca z całą teorią Jacka unikającego zabijania za wszelką cenę, nawet poważnego ryzyka własnej skóry. Zauważcie teraz, że to zaskakuje nawet załogę, głównie Gibbsa, który zresztą zna Jacka najlepiej. Dlaczego Jack, bez wahania, posyła Endeavour w drzazgach na dno? Rozważmy margines wątpliwości na korzyść oskarżonego i przyjmijmy, że liczył, że załoga Endeavour zdąży (choć jednak właściwie nie zdążyła) zwiać zanim zrobi się naprawdę gorąco. Zostaje jednak Beckett. Dlaczego Jack go zabija?
- jeśli nie musi własnoręcznie nyziu nyziu, to jest OK i luz? No, jednak wolałabym tego nie zakładać, bo mam o nim lepsze zdanie. To jest wymówka moralnego (bo niekoniecznie intelektualnego) prymitywa bez wyobraźni, a kogo jak kogo, ale Jacka o brak wyobraźni trudno posądzać.
- bo się gapi horda piratów, w tym ośmiu Lordów i Tatuś? Eee, kto jak kto, ale Jack by się i z tego wykręcił, a zresztą na pewno i tak już ma zaszarganą opinię jako ostatnia fajtłapa, co mu tam zależy. A w jakieś "No, to masz ostatnią szansę, żeby się wykazać!" też niespecjalnie wierzę. Przynajmniej by cierpiętniczo powzdychał, że nie chce, ale go zmuszają. Zresztą zmusić do czegokolwiek Jacka?!
- Beckett mu dożarł AŻ TAK? Gorzej niż Barbossa i Jones? Barbossa jest zwyczajnym zbirem żądnym pirackiej potęgi i złota, najgorsze co człowiekowi zrobi, to okradnie i zabije. Jones więzi i kolekcjonuje dusze, ale każdej zostawia przynajmniej wybór, jak by nie był niewygodny. Beckett nie zostawia żadnego wyboru nikomu, a jego celem nie jest złoto ani dobrowolnie oddana dusza, tylko właśnie stłamszenie samej wolności - każdy się musi podporządkować, czy mu się to podoba czy nie, i nikogo się tu o zdanie pytać nie będzie. Owszem, dla Jacka to byłoby coś skrajnie odrażającego. Ale tak czy owak, sprawa Endeavour jest jednak nieco, hmm... szokująca. Jeśli już, to na pewno wygląda jak wyjątek od Ogólnej Teorii Jackowości. Ciekawa jestem, jak sobie z kolei z tym poradzi i czy też go będzie gryzło, założywszy, że Barbossowy zewłok rzeczywiście gryzł?

I wobec wszystkiego powyższego, warto zauważyć, że jeśli teoria jest poprawna, to jedynymi zabójstwami, które mu przyszły stosunkowo lekko, były... metaforyczne samobójstwa. Co by wskazywało, że nie odbiło mu aż tak, żeby sobie całkowicie nie zdawał sprawy, że oni wszyscy nie są rzeczywistymi, odrębnymi bytami, ale jego imaginacją, wobec czego zabójstwa i dla niego mogły być metaforyczne, więc dopuszczalne.

Jeszcze tylko dwa uzupełnienia.

Eddie napisał:
wobec piratów postępuje według the Code (...) zasady, których musi przestrzegać (czyli te wszystkie normalne + the Code - razem wzięte) (...) w świetle the Code, rzecz totalnie karygodna - piraci generalnie mogą robić wszystko - mogą kraść, zabijać, nie muszą wywiązywać się z umów, jeśli nie leży to w ich interesie, ale nie mogą się zbuntować przeciwko kapitanowi.

Ja bym wcale nie była taka pewna, czy faktycznie dla niego The Code to jest jakaś tam absolutna świętość. Widzi mi się, że on raczej stosuje go tam, gdzie mu wygodnie, a jeszcze dokładniej - nie tyle stosuje sam, co nim się podpiera, kiedy chce coś wymusić na innych. The Code mu się przydaje, gdy trzeba uzasadnić wredność buntu załogi (przecież nie powie, że brzydko postąpiliście, chłopaki, zostawiając kapitana za burtą i to, co gorsza, bez rumu, bo mogło mu się coś od tego stać; to byłby argument zrozumiały dla niego samego, a na tą zbieraninę tępawego łajdactwa pewniej i prościej podziała oskarżenie, że złamali święty kodeks) albo gdy mu potrzebny kruczek prawny do pokierowania zbieraniną niewiele mniej tępawych politykierów (a przy okazji zawsze się opłaci znaleźć po tej samej stronie co spluwa Tatusia, którego też najlepiej w miętkie, czyli w The Code, ambicjonalnie zahaczyć, co nie? Wink). A tak nawiasem mówiąc, The Code zabraniał też złodziejstwa, a nawet bójki, jeśli na własnym pokładzie.

Eddie napisał:
innych ocenia nie według swoich standardów moralnych, tylko według przynależności danej osoby do któregoś ze światów (chyba z wyjątkiem Willa - od niego jednak wymaga trochę więcej)

E, nieee... Jak mówiłam, moim zdaniem, Jack traktuje wszystkich tak samo, w sensie wartości życia, dopuszczalności oszustwa (Barbossę, Willa i Becketta oszukuje z taką samą łatwością), dopuszczalności złodziejstwa (tak samo przetrząsa kajutę Endeavour, jak chatę Tii Dalmy; to taki odruch warunkowy aktywujący się w obecności rzeczy kolorowych i błyszczących, oraz dużej ilości kryjówek Laughing Aha, i jeszcze jedna dygresja - cała trylogia ma trzy takie analogiczne sceny ciekawskiego przetrząsania, zauważyliście? CBP - jaskinia Isla de Muerte; DMC - chata Tii Dalmy; AWE - Endeavour). Tylko teraz się zaczynam zastanawiać, czy Will mu trochę nie działa na nerwy swoim, ehem, moralnym całokształtem. Właściwie Jack też niespecjalnie się kojarzy jako ktoś oceniający pod tym kątem innych. Chyba jedyny wyraźny taki przypadek, to scena w więzieniu Port Royal, gdy mówi starym kamratom, w którym kręgu piekła wylądują za to co zrobili. I jak na moje oko, mówi to z autentyczną pasją, to nie było to demonstracyjne "przerażenie", jak wtedy, gdy demonstracyjnie zarzuca komuś łamanie The Code. To był jeden z tych jego momentów serio (i dlatego też ten moment lubię Wink). Można też wskazać inne momenty gdy kogoś osądza, albo mówi coś o własnym spojrzeniu na moralność - what a man can't do, strzał do Barbossy, Endeavour... Ale te przypadki da się wsadzić do tej kategorii dopiero po potraktowaniu mniejszą albo większą dawką interpretacji, a i tak będą zbiorem wyjątków. Generalnie Jack nie jest specjalnie wyrywny do osądzania i to też w nim lubię. Kontrastem są tutaj oba whelps - Will i Elizabeth, którym świat się jawi czarno-biało, to jest cacy, that's wrong, a pirata trzeba zabić (u Elizabeth z przypisami - *ale tylko niedobrego pirata, który oszukuje w parlay i ** rum okazał się jednak paskudny). No i nie wiem właśnie, czy Jacka z lekka nie wkurza ten rozdźwięk między Willową oficjalna kryształowością a realiami (którego to rozdźwięku Will jest nieświadomy) - tu wściekle honorowy, tatusia będzie straceńczo ratował i etykietka "pirat" mu się nie podoba, bo to przecie zawsze wredny zbrodzień i zagrożenie, a tu nie widzi, że robi akurat to co ma za złe swojemu wyimaginowanemu piratowi - jeszcze nie wie co i jak, wystarczy, że etykietkę usłyszał z dodatkiem czegoś tam o incydencie z Jasną Panienką Swann i już macha niebezpiecznymi narzędziami i w ogóle ukatrupić chce, żeby mu się taka masa godzin nie zmarnowała... Rolling Eyes Słowem - człowiek o etykietce "pirat" jest dla niego bezimiennym pionkiem do strącenia, co go w praktyce czyni tylko tyle lepszym od Becketta, że przynajmniej nie próbuje tego robić cudzymi rękami. Z punktu widzenia Jacka, Will musi być trochę irytujący - takie szczeniate i smarkate, z doświadczeniem niewiele większym od Miss Co Się Naczytała, skomplikowaniem moralnych osądów cepa i pewnością siebie własnego kowadła. Póki był rzeczywiście uczciwy i prostolinijny, to mógł raczej Jacka bawić i niecierpliwić. Ale jak, khm, skundlał, co tu gadać, i zaczął grać na dwa fronty... i żeby to chociaż jakoś przytomnie robił... to się Jack pewnie wreszcie wkurzył. Won do brygu! Laughing

No i tak w ogóle, to czy The Pacifist Jack Theory jest nadal aktualna? Bo tak jakby się gryzie z później wszak przyniesioną teorią KILL!!!TheLass Plotting... Laughing Eddie? Eddieee!!! Gdzie jesteeeś!!! Very Happy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Marta
Oficer


Dołączył: 28 Lis 2007
Posty: 2975
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z własnego świata w D.G.
Płeć: piratka

PostWysłany: Wto 16:17, 06 Kwi 2010 Temat postu:

POTC nie widziałam już tak długo, że nie wiem, czy cokolwiek, co napiszę, będzie miało sens, ale spróbuję się jakoś ustosunkować Very Happy

Łatwo można zauważyć, że Jack generalnie nie zabija. Przez całą trylogię strzela tylko do nieumarłych małp i bije się z tymi, których nie da się zabić. Do Willa też nie strzela dlatego, że mu szkoda kuli (a raczej nie tylko), tylko dlatego, że nie jest człowiekiem idącym po trupach do celu. Okraść, oszukać, ogłuszyć - tak, ale nie pozbawić życia.

Czytając Twojego posta, Aletheia, już układałam odpowiedź, zaczynającą się od: "a jak wytłumaczyć w takim razie fakt, że Jack strzela do Barbossy w AWE?", kiedy przeczytałam to: Very Happy
Aletheia napisał:
Choć nie mogę się oprzeć, by jednak nie spytać, co wobec tego z sytuacją, ehm, artyleryjsko skomplikowaną, zaraz po powrocie na żywą (i suchą) stronę świata? Dlaczego to akurat Jack, jedyny pociąga za spust i to Barbossie w nos?

I jeszcze jeden cytat:
Aletheia napisał:
Zostaje jednak Beckett. Dlaczego Jack go zabija?


W ciągu swojego życia Jack się pewnie z niejednych kłopotów wyplątywał, nie tracąc wiary w to, że dla niego nie ma rzeczy niemożliwych. Ale w AWE tworzy się straszna sytuacja, a on jest osaczony jak chyba jeszcze nigdy wcześniej. Zaczyna się to jeszcze w DMC długiem u Jonesa (to, że musi go zabić, jest raczej jasne, przecież nie będzie chodził do końca życia z sercem za pazuchą, zresztą Jones by mu na to nie pozwolił), gdzie Jack próbuje wykręcić się, jak umie i ostatecznie kończy w Luku. I po tym, według mnie, zyskuje trochę realizmu. Zdaje sobie sprawę, że sprawa jest poważna, że musi podjąć zdecydowane kroki, bo inaczej skończy marnie. Przestaje się łudzić, że może jednak jakoś się da, że znowu trafi mi się szczęśliwy zbieg okoliczności, że ktoś zrobi wszystko za niego... Dlatego strzela do Barbossy - bo ten niczego dobrego mu nie przyniesie, a wręcz przeciwnie, znowu się szarogęsi na jego statku i próbuje do czegoś zmuszać (źle to brzmi, ale wiecie, o co chodzi - oni są zawsze w opozycji do siebie)- i dlatego decyduje się ostrzelać Endeavour - bo wie, że Beckett mu nie odpuści, że po prostu musi wykorzystać przewagę, póki ją ma. Ale zabicie kogoś jest dla niego wciąż jedynie ostatecznością, czymś, co może zrobić tylko, kiedy nie ma innego wyjścia i jest do tego zmuszony.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Eddie
Piracki Lord


Dołączył: 31 Sty 2007
Posty: 770
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 19:38, 06 Kwi 2010 Temat postu:

Aletheia napisał:
No i tak w ogóle, to czy The Pacifist Jack Theory jest nadal aktualna?


Ach... Very Happy Teoria nie jest już aktualna Very Happy. Obowiązująca jest Kill the Lass Plotting Very Happy. Znaczy się, pewne elementy, uważam, są OK., ale zasadniczo cały ten konstrukt z podwójną moralnością to do śmieci Very Happy. Pamiętam, że uknułam to zanim wpadłam na trop mojej ostatecznej interpretacji (Kill the Lass), miałam wtedy mnóstwo mniej lub bardziej dziwnych pomysłów na Jacka, ale ostatecznie przepadły Very Happy. To był jeden ze strzałów. Miałam, zdaje się, przemaglowane całe CBP i DMC pod tę konkretnie tezę, ale w AWE wszystko mi się sypnęło. Właśnie wet powder plus likwidacja Becketta.

Aletheia napisał:
I teraz się muszę przyznać, że zawsze mi to jakoś zgrzytało - Kapitan Jack Sparrow wyznający filozofię "głową muru nie przebijesz"? Toż on całe życie bezczelnie przebija mury i nie przyjmuje do wiadomości, że świat może być silniejszy od niego.


No bo tutaj raczej nie chodzi o znaczenie "potrafić".

You can accept that your father was a pirate and a good ma nor you can't.
I can let you drown but I can't bring this ship into Tortuga all by me onesies.
Can you sail under the command of a pirate or can you not.

To jest wszystko w znaczeniu "móc" plus jeszcze z takim odcieniem a quick choice - yes or no. W sensie, że trza ogarnąć sytuację w jakiej się znajdujemy i podjąć decyzję czy coś robimy czy nie. To jest wszystko takie doraźne i wcale nie oznacza, że w dalszej perspektywie nie można sobie planować przebicia głową muru Wink. Will tak naprawdę może sobie betonicznie do końca życia uważać, że piraci są fuj i w ogóle be, ale niech się ogarnie czy w tym momencie opłaca mu się takie poglądy wygłaszać i jeszcze na dodatek machać szabelką, aby wykazać ich słuszność... Rolling Eyes No i okazuje się, że właśnie nie bardzo - bo za moment wyląduje w wodzie i na tym skończy się wielka misja ratowania Elizabeth... To nie jest przemowa o tym, że człowiek powinien zaakceptować swoje ograniczenia i przyjąć do wiadomości, że pewnych rzeczy nie przeskoczy, ale o kluczowej roli czynników zewnętrznych w wyznaczaniu jego (człowieka) działań Laughing. Przynajmniej ja to tak zawsze rozumiałam Laughing.

Aletheia napisał:
I nie chodzi - powiedział przecież CAN'T, nie MAY NOT.


MUST NOT. May (might) not oznacza przypuszczenie, że być może coś tam nie. A żeby powiedzieć, że zakaz i że nie wolno, to mówimy must not Very Happy.

Aletheia napisał:
Bo tak właściwie, zobaczywszy Barbossę znowu, powinien poprawić dzieło i mściwie stwierdzić "O, jak fajnie, że mogę jeszcze raz, he he." Barbossa przecież właśnie tak, i to z wyraźną przyjemnością, zrobił, stwierdziwszy, że za pierwszym razem nie wyszło i trzeba powtórzyć operację, nieważne, że niczego się jakoś nie nauczył i popełnia identyczny błąd. (No chyba, że liczył na Elizabeth, po kolacji z nią. Jeśli tak, to znowu nie całkiem wyszło, bo ofiarą padł rum...)




Aletheia napisał:
dygresja - cała trylogia ma trzy takie analogiczne sceny ciekawskiego przetrząsania, zauważyliście? CBP - jaskinia Isla de Muerte; DMC - chata Tii Dalmy; AWE - Endeavour


No właśnie to na Endeavour to nie jest, moim zdaniem, taka nie-mam-co-zrobić-z-rękami radosna kleptomania jaką Jack uskutecznia w CBP na Isla de Muerta czy w DMC w chacie Tii. To było bardzo przemyślane i intencjonalne. On tam mianowicie szukał konkretnej rzeczy - swojego kompasu. I jak się dalej w tej scenie okazuje - nie pomylił się - Beckett rzeczywiście trzymał ten kompas w jakimś pudełeczku czy puszeczce (wstaje od biurka i przechodzi przez cały pokój żeby go wyciągnąć! Very Happy), tylko, że Jack do tego akurat pudełeczka nie doszedł, bo mu zostało przerwane Laughing. Ale bardzo zadziwiające w jakim stopniu on zna Becketta! Very Happy

Aletheia napisał:
No i nie wiem właśnie, czy Jacka z lekka nie wkurza ten rozdźwięk między Willową oficjalna kryształowością a realiami (którego to rozdźwięku Will jest nieświadomy)- tu wściekle honorowy, tatusia będzie straceńczo ratował i etykietka "pirat" mu się nie podoba, bo to przecie zawsze wredny zbrodzień i zagrożenie


A tam, już od razu wkurzał Will Jacka... Nie sądzę Kwadratowy.

Co do Willa - on się właściwie posługiwał tymi etykietkami tylko w CBP. I to też nie przez całe CBP, bo pod koniec zaczął już ogarniać o co biega. Ale nie wiem czemu to ma być zarzut... Po prostu tak został wychowany. Takie samo podejście - że piraty to zuo - prezentuje gubernator, takie samo Norrington...

Aletheia napisał:
a tu nie widzi, że robi akurat to co ma za złe swojemu wyimaginowanemu piratowi - jeszcze nie wie co i jak, wystarczy, że etykietkę usłyszał z dodatkiem czegoś tam o incydencie z Jasną Panienką Swann i już macha niebezpiecznymi narzędziami i w ogóle ukatrupić chce, żeby mu się taka masa godzin nie zmarnowała...


A co? Miał rozprawę zaaranżować? Świadków przesłuchać, przeanalizować opinię biegłego psychologa, by móc zawyrokować jakim w gruncie rzeczy człowiekiem jest Jack Sparrow i dopiero na tej podstawie zadecydować czy powinien z nim krzyżować szpady czy też nie? Laughing No nie sądzę. Pirat groził Lizzie, no to dawać mi go tutaj. Twisted Evil Jak na mój gust niczego zdrożnego w tym nie ma Very Happy.

No plus to, że dzięki przygodzie z CBP, Will uczy się, że można być piratem, ale też dobrym człowiekiem i zasadniczo zarzuca etykietowanie. Very Happy

Aletheia napisał:
Ale jak, khm, skundlał, co tu gadać, i zaczął grać na dwa fronty... i żeby to chociaż jakoś przytomnie robił... to się Jack pewnie wreszcie wkurzył. Won do brygu!


Od DMC (a właściwie to od finałowej sceny CBP Very Happy) Will już oficjalnie występuje jako pirat Very Happy. Więc nie wiem czego się czepiasz Mr. Green. I wątpię, żeby piratowanie jakoś szczególnie irytowało irytowało Jacka - ot, chleb powszedni Wink. A ten bryg, to nie dlatego, że go (Will Jacka) wkurzył, tylko dlatego, że tak mu (Jackowi) pasowało do jego mega giga super hajpro ekstra hiper master planu Very Happy. Żeby ukryć przed wszystkimi (w szczególności zaś przed Barbossą) swoje zamiary - przecież nie mógł go oficjalnie, przy całej załodze oddelegować na misję doprowadzenia Becketta do Shipwreck Cove Rolling Eyes. Wtrącenie od początku obliczone na to, że wtrącony się z brygu wydostanie - You escaped the brig even quicker than I expected - nie mogło wynikać z wkurzenia, ani z rzeczywistej chęci ukarania Williama za cokolwiek tam bądź Very Happy.

Jeszcze tak ogólnie kwestia zabijania / niezabijania by Jack Sparrow. Obecnie zasadniczo uważam, że doprowadzony do ostateczności Jack, zabije bez większego problemu Laughing. Z tym, że akurat w tej kwestii trzeba się naprawdę bardzo mocno postarać, żeby go do tej ostateczności doprowadzić. Udało się to Barbossie (pomijając już incydent z CBP) na Perle po powrocie z Luku. Na tym etapie swojego życia Jack był delikatnie mówiąc, nieco rozedrgany emocjonalnie. Tutaj właśnie powrócił z Luku (w którym, jak by nie patrzeć, nie za dobrze mu się działo Laughing) z mocnym postanowieniem nie wracania tam już nigdy więcej, a tu mu Hector wyjeżdża, że co to on w ogóle - że bez sensu, że Beckett rozwali w drzagi cały wszechświat, że nie ma (Jack) planu, że i tak Jones go zje i że ma iść z nim na Trybunał - no więc nie wytrzymał i pociągnął za spust Laughing. Akurat trafił (Barbossa) w bardzo drażniące go (Jacka) w tym momencie kwestie Laughing. Moim zdaniem on jest tam autentycznie wkurzony. A jeszcze William i Lizzie mu dodatkowo w chórze z Hectorem przygadują Rolling Eyes.

No i lord - ogólnie za całokształt - za to, że jest jak wrzód na dupie. Chorobliwie na Jacka uwzięty i uleczyć go zdoła tylko rozwiązanie ostateczne. Jack wie, że musi go zlikwidować, bo ten mu inaczej nigdy nie da spokoju. Bo Beckett jest z tych, co jak wyrzucisz drzwiami, to oknem wlizą.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Aletheia
Oficer


Dołączył: 11 Lut 2008
Posty: 4636
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: piratka

PostWysłany: Wto 21:22, 06 Kwi 2010 Temat postu:

Marta napisał:
Jack (...) bije się z tymi, których nie da się zabić.

Nieuleczalny optymizm i zamiłowanie do trudnych wyzwań. Mr. Green

Marta napisał:
Czytając Twojego posta, Aletheia, już układałam odpowiedź, zaczynającą się od: "a jak wytłumaczyć w takim razie fakt, że Jack strzela do Barbossy w AWE?", kiedy przeczytałam to: Very Happy
Aletheia napisał:
Choć nie mogę się oprzeć, by jednak nie spytać, co wobec tego z sytuacją, ehm, artyleryjsko skomplikowaną, zaraz po powrocie na żywą (i suchą) stronę świata? Dlaczego to akurat Jack, jedyny pociąga za spust i to Barbossie w nos?

Jestem okropna do dyskusji. Wysuwam argumenty przeciw sobie. Mr. Green

Marta napisał:
zyskuje trochę realizmu.

Smutne, że tak ma wyglądać ten realizm.

Eddie napisał:
Ach... Teoria nie jest już aktualna Very Happy . Obowiązująca jest Kill the Lass Plotting Very Happy .

Szit... Pity. Laughing To znaczy, jak dla mnie, jak pisałam wyżej, owszem - podwójna moralność won, ale The Pacifist Jack mi się podoba... Laughing

Eddie napisał:
To nie jest przemowa o tym, że człowiek powinien zaakceptować swoje ograniczenia i przyjąć do wiadomości, że pewnych rzeczy nie przeskoczy, ale o kluczowej roli czynników zewnętrznych w wyznaczaniu jego (człowieka) działań Laughing .

A te kluczowe czynniki wyznaczają jego (człowieka) działania, poprzez narzucanie mu ograniczeń, które musi zaakceptować, bo ich nie przeskoczy. Jak dla mnie, to tam wszystko jest nadal "móc-potrafić". Laughing A to --> Will tak naprawdę może sobie betonicznie do końca życia uważać, że piraci są fuj i w ogóle be, ale niech się ogarnie czy w tym momencie opłaca mu się takie poglądy wygłaszać i jeszcze na dodatek machać szabelką, aby wykazać ich słuszność... <-- jest absolutnie śliczne. Uwielbiam Twojego Betonicznego Willa. Laughing

Eddie napisał:
MUST NOT. May (might) not oznacza przypuszczenie, że być może coś tam nie. A żeby powiedzieć, że zakaz i że nie wolno, to mówimy must not Very Happy .

[notuje skrzętnie] Pisać tak, żebyś miała co poprawiać. To Cię przyciągnie. Mr. Green To teraz jeszcze przydałby mi się beta-reader przekładowy. Hyhy

Eddie napisał:
No właśnie to na Endeavour to nie jest, moim zdaniem, taka nie-mam-co-zrobić-z-rękami radosna kleptomania (...) On tam mianowicie szukał konkretnej rzeczy - swojego kompasu.

Jak znalazł laskę Becketta i wachlarz, to już miał co zrobić z rękami... Laughing Ejże, ja zawsze byłam przekonana, że szukał serca. Owszem, na Endeavour jest wyraźnie bardziej spięty, spieszy się, szuka celowo, a nie przegląda. Ale generalnie wzór jest zbliżony. A poza tym... może u Tii też na wszelki wypadek sprawdzał ewentualną (nie)obecność serca? Tak przy okazji.

Eddie napisał:
Co do Willa - on się właściwie posługiwał tymi etykietkami tylko w CBP. I to też nie przez całe CBP, bo pod koniec zaczął już ogarniać o co biega. Ale nie wiem czemu to ma być zarzut...

Przez niekonsekwencję. In Will's Opinion: pirat=zuo, bo...? No pewnie dlatego, że w powszechnej opinii (i Willa prywatnym doświadczeniu) morduje, łupi, topi, gwałci i podpala, niekoniecznie w tej kolejności i w pełnym zestawie. A praworządny obywatel za jakiego ma się Will? Ano idzie i uskutecznia czyny z użyciem niebezpiecznego narzędzia na cudzym grzbiecie. O rany, ja WIEM że bitwa, że czas wojenny i srogi, że cudzy grzbiet do aniołka nie należy, że praworządny obywatel ma być w pogotowiu, niebezpieczne narzędzie trzymać w połysku i stawiać się na pospolite ruszenie, jak wzywają, ale też między innymi o tym wcześniej pisałam - w takim świecie to Will (i Norrington) jest OK, a Jack kompletnie nieżyciowy - cudzej skóry żałuje, no też coś. A jednak to Jacka nazywają (pośrednio) zbrodniarzem, a tamtych wręcz przeciwnie. Nie dostrzegałby tego? Nie uważał za ironię losu?

Eddie napisał:
Od DMC (a właściwie to od finałowej sceny CBP Very Happy ) Will już oficjalnie występuje jako pirat Very Happy . Więc nie wiem czego się czepiasz Mr. Green .

Jak wyżej - rzecz w sprzeczności etykietki z zawartością. Jak zwał tak zwał, Will się przekonuje że "pirat" może być OK, ale nadal uważa się za uczciwszego niż Jack. I etykietką jest to niepisane "oho, JA przecież jestem ten dobry!", a zawartością zabijanie, łatwiejsze niż dla Jacka. Oczywiście, że Jack też nie święty, ale gdy grzeszkiem Jacka jest oszukiwanie kogo i czego popadnie, a skrupuły zaczyna mieć przy sprawach kalibru "gardłowego", to z Willem akurat odwrotnie - szczery i honorny, kłamstwo poniżej jego godności, ale... trup na sumieniu już nie. I znowu - to Will pasuje do swojej epoki i stereotypowej szufladki prawego Hiroł, a Jack, łachudra i szumowina, odstaje. Ja nie mówię, że Jack próbuje narzucić swoją moralność (zabić, nawet drania, to gorzej niż oszukać, nawet uczciwego) światu, czy choćby tylko Willowi, ale jednak chyba nie jest całkiem ślepy na tą różnicę między nimi?

A co do Willa CBP-AWE, to mnie się chyba najbardziej podoba ten z początku DMC (nie tylko dlatego, że wtedy najlepiej wygląda Wink ). Już nie taki wiosenny szczypiorek (chociaż Will z początku CBP też miał swój rozbrajający urok ), a jeszcze nie ten Ja-Też-Mogę-Mieć-Plan-I-Jeszcze-Zobaczycie-Will z AWE. Jeszcze w pełni uczciwy, a już nie tak naiwny.

Eddie napisał:
Wtrącenie od początku obliczone na to, że wtrącony się z brygu wydostanie - You escaped the brig even quicker than I expected - nie mogło wynikać z wkurzenia, ani z rzeczywistej chęci ukarania Williama za cokolwiek tam bądź Very Happy .

Ale tak przy okazji... Laughing Bądź co bądź, sprawa się rypła, że stał w kolejce do kradzieży Perły. Laughing Trudno się bardziej narazić Jackowi, chyba żeby go pocałować. Laughing Albo spalić rum. Albo wychlać rum. Laughing

Eddie napisał:
trzeba się naprawdę bardzo mocno postarać, żeby go do tej ostateczności doprowadzić. Udało się to Barbossie (pomijając już incydent z CBP) na Perle po powrocie z Luku. Na tym etapie swojego życia Jack był delikatnie mówiąc, nieco rozedrgany emocjonalnie.

A tak w ogóle, to było Barbossę po prostu zostawić w Luku. Laughing Tyle że... z całego wielkiego Jackowego castingu na załogę przecież i tak nic nie było, na Perłę władował się kto chciał. Czyli każdy. Laughing

Eddie napisał:
Bo Beckett jest z tych, co jak wyrzucisz drzwiami, to oknem wlizą.

To Jack wlizie. W nocy. Z workiem.
Beckett kazałby zawalić chałupę i przynieść sobie okno.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Marta
Oficer


Dołączył: 28 Lis 2007
Posty: 2975
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z własnego świata w D.G.
Płeć: piratka

PostWysłany: Wto 21:42, 06 Kwi 2010 Temat postu:

Eddie napisał:
On tam mianowicie szukał konkretnej rzeczy - swojego kompasu.

Aletheia napisał:
Ejże, ja zawsze byłam przekonana, że szukał serca.

Z kolei ja byłabym zdania, że symulował szukanie serca, żeby widzący to Beckett się wygadał, gdzie ono jest Wink Przecież lord by nie wciskał serca do jakiejś cukierniczki, on sam jest rozbawiony tą szukaniną Jacka.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Aletheia
Oficer


Dołączył: 11 Lut 2008
Posty: 4636
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: piratka

PostWysłany: Wto 21:47, 06 Kwi 2010 Temat postu:

Tak, oczywiście. Też nie sądzę, żeby to szukanie było takie... no... sam by się zdziwił, gdyby jednak znalazł. Laughing To było takie "na wszelki wypadek". On tam wyraźnie jest cały w nerwach. Very Happy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Eddie
Piracki Lord


Dołączył: 31 Sty 2007
Posty: 770
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pią 21:00, 09 Kwi 2010 Temat postu:

Aletheia napisał:
A te kluczowe czynniki wyznaczają jego (człowieka) działania, poprzez narzucanie mu ograniczeń, które musi zaakceptować, bo ich nie przeskoczy. Jak dla mnie, to tam wszystko jest nadal "móc-potrafić". Laughing


Na tę chwilę Wink. Bo czynniki sytuacyjne mają to do siebie, że są negotiable (to szczególnie w przypadku Jacka bardzo częste Mr. Green). Albo się znoszą i za moment już nie obowiązują - bo wytworzyła się inna sytuacja. W każdym razie chodzi mi o coś takiego, że to nie są przeszkody, które zmuszałyby nas do rezygnacji z planów, marzeń i przebijania głową muru. Bo takie coś rzeczywiście nie pasuje do Jacka i myślę, że nie o to mu chodziło.

A czy "móc" czy "potrafić", to kurna, sama już nie wiem Very Happy. Ja zwykłam używać "potrafić" w przypadkach kiedy chodzi o skill, ability, capability - czyli umiejętność, zdolność - takie "umieć". A "móc" do probability albo possibility - czyli czegoś takiego jak tutaj (possibility). Ale jeden kij. W przypadku tego pierwszego zdania szczególnie - po polsku nawet lepiej brzmi potrafić zaakceptować fakt, że tatuś był piratem - i pewnie sama bym tak powiedziała Very Happy. Ale kurde nie wiem, bo z drugiej strony tutaj to "potrafić" to takie wewnętrzne, wymaga wysiłku, przełamania czegoś w sobie... Jednak to "móc" bardziej mi się ciśnie - bo kurde, tak, na użytek tego rejsu i ratowania Elizabeth mogę się zamknąć i bez marudzenia wykonywać rozkazy od pirata, chociaż i tak jest on be. Ale nie wiem, może się dopatruję różnic tam gdzie ich nie ma Laughing. Nie no, nie będę mogła spać przez to w nocy Laughing.

Aletheia napisał:
Nie dostrzegałby tego? Nie uważał za ironię losu?


Stawiam, że nie, bo żył w o wiele mniej humanitarnych czasach niż my dzisiaj Laughing. To, że trza kogoś usiec raczej nie spędzało ludzkości snu z powiek. No może właśnie z wyjątkiem Jacka Laughing. Ale nawet jeśli tak ciężko przychodziło mu zabijanie, to nie sądzę, aby z tego powodu nachodziły go refleksje, iż pozostała światowa ludzkość jest zbrodnicza. Raczej pewnie siebie uważał za outsidera czy oryginała w tym względzie. A zresztą - mu też się przecież zdarzało Laughing.

Aletheia napisał:
szczery i honorny, kłamstwo poniżej jego godności


Taaa... Np. cała ta blaga z grą w kości w DMC Gwizdze... A przecież można było honorowo wyzwać Jonesa na pojedynek Laughing. Już o przekręcie z Perłą w AWE nie wspominając, czy o próbie doprowadzenie Becketta do Shipwreck Cove... Myślę, że Will nie uważa się za kogoś lepszego niż Jack. Po CBP dociera do niego, że świat nie jest czarno-biały. A co do trupów na sumieniu - jak już mówiłam - nie sądzę, żeby w tamtej epoce był to jakiś wielki problem etyczny. Oczywiście nie mówię tu o chłodnej kalkulacji, jakichś skrytobójstwach, czy innych metodach a la Beckett. Po prostu - pojedynki, bitwy i tego typu sytuacje.


Co do szukania, to ja jestem pewna, że szukał kompasu. Zabrano mu go przed chwilą i dostarczono Beckettowi - a więc oczywiste, że musi gdzieś tu być. I jeśli lord nie ma go przy sobie, to pewnie gdzieś tu się wala, a skoro tamten rozmawia do okna, to ja se go tu poszukam, może znajdę... Że serca, to na pewno nie - było właśnie zbyt ważne, żeby sobie leżało niepilnowane w jakiejś cukierniczce.

A co do tego, czy Jack w ten sposób nie prowokował uzyskania informacji na temat serca... Nie sądzę - bo to zbyt niedorzeczne, zakładać, że reakcją Becketta na przeszukiwanie cukierniczek będzie wyjawienie TAKIEJ informacji. Jeżeli lord pomyślałby przytomnie o kompasie, to powinno być to po prostu zwykłe przerwanie akcji poszukiwawczej plus ewentualnie strzelenie po łapach linijką Laughing. A jeszcze lepiej by wypadł (B.), gdyby schował go (kompas) do kieszeni. Wtedy mógłby uskutecznić demonstracyjne wyciągnięcie + złośliwy, pełen satysfakcji uśmieszek - nie wysilaj się, mam go tutaj. Pewnie czegoś takiego spodziewał się Jack. I sadzę, że nawet mu nie przyszło do głowy, że można by się w tym miejscu wygadać o sercu. No ale tu zaskok - lord mu enigmatycznie rzuca, że "tego tu nie ma" - uuu... Jack tam wyraźnie nie kuma, czego tu nie ma, o czym mówi Beckett. Uuu... Ale ciekawe! Dawaj, no czego???

A co do lorda, to wysypał się w sumie przez przypadek. I przez swoją pychę, tudzież kompleksy. Bo generalnie lubi patrzeć na Jacka z wyższością, deptać go w myślach i chce / potrzebuje (bo to chyba jakaś choroba Laughing) widzieć siebie jako tego lepszego. A zatem - jestem - jak wiadomo - sprytniejszy. A więc proste, że wymyśliłem lepszą skrytkę niż ta, o którą mnie podejrzewa jak-w-ogóle-można-być-tak-głupim-Jack. I jak mu zaraz powiem... mmm... Twisted Evil to to go zabije Twisted Evil, zniszczy Twisted Evil, zdemotywuje Twisted Evil, bo nigdy po serce nie sięgnie Twisted Evil, i wszystko mu opadnie Twisted Evil, i nigdy się już z tego nie podniesie Twisted Evil, i mwahahahaaa Twisted Evil, i w ogóle ja tu rządzę! No brawo! Laughing Myślę, że to było coś na tej zasadzie Laughing.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Aletheia
Oficer


Dołączył: 11 Lut 2008
Posty: 4636
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: piratka

PostWysłany: Pią 22:53, 09 Kwi 2010 Temat postu:

Eddie napisał:
Nie no, nie będę mogła spać przez to w nocy Laughing .

A dobrze Ci tak. Laughing Ja od przedwczoraj spać nie mogę, przez jedno takie inne... Laughing Ale o tym nie tu i nie teraz.

Eddie napisał:
Stawiam, że nie, bo żył w o wiele mniej humanitarnych czasach niż my dzisiaj Laughing . To, że trza kogoś usiec raczej nie spędzało ludzkości snu z powiek. No może właśnie z wyjątkiem Jacka Laughing . Ale nawet jeśli tak ciężko przychodziło mu zabijanie, to nie sądzę, aby z tego powodu nachodziły go refleksje, iż pozostała światowa ludzkość jest zbrodnicza. Raczej pewnie siebie uważał za outsidera czy oryginała w tym względzie.

[podskakuje gorączkowo] Ale no właśnie o to mi idzie! A czy ludzkość uważa za zbrodniczą, czy siebie za kwadratowy klocek w okrągłej dziurze, to już zależałoby od konkretnej przyczyny jego nie-zbrodniczości. Jeśli:
1. Płynie z jego rzeczywistego przekonania o wartości życia, to mnie się ta wersja Jacka podoba, ale pociąga też za sobą jego uznanie ludzkości za zbrodniczą, a The Moralist Jack mi zgrzyta. It's out of character. :\
2. W przekonaniach nie odstaje od ludzkości, ale jest za miętki w dołku i zwyczajnie zielenieje na widok świeżego nieboszczyka, szczególnie sfabrykowanego własnoręcznie. To z kolei nie całkiem zgadza się z filmem. :\
W praktyce, myślę że Jack jest mieszanką obu opcji.

Eddie napisał:
Taaa... Np. cała ta blaga z grą w kości w DMC Gwizdze.. . A przecież można było honorowo wyzwać Jonesa na pojedynek Laughing . Już o przekręcie z Perłą w AWE nie wspominając, czy o próbie doprowadzenie Becketta do Shipwreck Cove...

No bo właśnie to był już Will-Ja-Wam-Jeszcze-Pokażę! Laughing Już nie ten, co Beckettowi w oczy walił, że nieee... za żadnego posła z paskudnymi papierkami latał nie będzie. Mniej więcej od czasów figurowania na liście menu ludożerców mu się zaczęło odmieniać. Will PostPrzystawkowy. Laughing

Eddie napisał:
lord mu enigmatycznie rzuca, że "tego tu nie ma" - uuu... Jack tam wyraźnie nie kuma, czego tu nie ma, o czym mówi Beckett.

Jack: [ale bałagan, wezmę parę drobiazgów, bo jeszcze ta balia na dno pójdzie... a może i serce gdzieś tu pod ręka trzyma? za dużo tych puszek, żebym zdążył wszystkie... a, przynajmniej te najbliższe]
Beckett: [a ten kleptoman czego znowu szuka? serca? kompasu? a, wszystko jedno, powiem tak, żeby do obu pasowało] Tu go nie ma.
Jack: [...?] ...?
No to Beckett musiał strzelać. Laughing A z ostatnim akapitem nawet nie zamierzam się nie zgadzać, a (przedprzed)ostatnie zdanie oprawiam w ramki i wieszam na ścianie. Very Happy Jak znajdę kawałek pustej ściany. Laughing
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Aletheia
Oficer


Dołączył: 11 Lut 2008
Posty: 4636
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: piratka

PostWysłany: Nie 21:18, 10 Paź 2010 Temat postu:

Że tak sama siebie zacytuję...
Aletheia w Podróży filozoficznej napisał:
["So there is a curse"] (...) Mówi to bardzo fajnym tonem jakiegoś wręcz naukowego zainteresowania. (...) Co za błysk skupienia (...) jakie zamyślenie... Very Happy I ten rzut oka na trzymany złomek kości... Jak ja kocham momenty, gdy widać w nim te obracające się trybiki. Very Happy

Ale do tej pory traktowałam to tak odrobinę jako fangirlowe chciejstwo i dopiero przy produkcji [link widoczny dla zalogowanych] uderzyło mnie jak wyraźnie i jak wielokrotnie kanon to potwierdza. Very Happy Zwracam uwagę, że pominęłam jeszcze:
- ahem, degustację u Pelegostosów
- figurkę Becketta
- nabity bronią globus na spotkaniu Bractwa
...o czymś zapomniałam?
W każdym razie powtórzę - uwielbiam te jego momenty i tą stronę jego charakteru. Przy czym, o ile da się zauważyć, że czasem robi to (jak mnóstwo innych rzeczy) na pokaz (jak kiedy ogląda portret Becketta), to jednak bardzo często te jego Napady Skupionej Obserwacji są całkiem szczere i tak trochę mimowolne. Takie dziecinne, w najlepszym znaczeniu, zainteresowanie, dociekliwość. Nudna będę, ale - uwielbiam. Very Happy U "mojego" Jacka to zdecydowanie jedna z najważniejszych jego cech. Jak Wy to widzicie?
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Marta
Oficer


Dołączył: 28 Lis 2007
Posty: 2975
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z własnego świata w D.G.
Płeć: piratka

PostWysłany: Nie 23:02, 10 Paź 2010 Temat postu:

Jestem obserwatorem i tym, co lubię obserwować najbardziej, jest proces myślenia. Uwielbiam patrzeć, kiedy ktoś coś analizuje i skupia na tym całą uwagę. Podoba mi się w filmach moment "oświecenia", na przykład u Jacka to rozszerzenia oczu po odgadnięciu "up is down". I ten uśmiech zadowolenia Smile Dla mnie samej zrozumienie czegoś jest momentem szczęścia. Podoba mi sie u ludzi to "dziecinne, w najlepszym znaczeniu, zainteresowanie, dociekliwość", bo sama tak mam Smile
Jack jest piekielnie dobrym obserwatorem i to mu się przydaje. A obserwacji nie ma bez ciekawości. Wyobrażacie sobie Jacka i, powiedzmy, Willa, w XXI wieku? Jack z zafascynowaną miną przyglądałby się wszystkiemu, podczas gdy Turner walczyłby z telewizorem.
Zdecydowanie ma w sobie coś z naukowca, odkrywcy. Co pięknie współgra z Jackiem - kartografem Smile
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Aletheia
Oficer


Dołączył: 11 Lut 2008
Posty: 4636
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: piratka

PostWysłany: Pon 18:48, 11 Paź 2010 Temat postu:

Miód mi lejesz, zgadzam się z każdym słowem i wszystkimi razem. I pod każdym bym podskakiwała i wrzeszczała "ja też! ja też!".

Marta napisał:
Wyobrażacie sobie Jacka i, powiedzmy, Willa, w XXI wieku? Jack z zafascynowaną miną przyglądałby się wszystkiemu

Jakoś najczęściej omijam fiki AU, ale takiego bym właśnie nie ominęła, pod warunkiem, że byłby dobrze napisany. W fabułach typu "podróż w czasie" najbardziej mnie interesują nie paradoksy fizyczno-logiczne, ale właśnie zderzenie mentalności i ten klimat "tyle nowego naraz!". Jakbyś kiedykolwiek miała coś do polecenia to dawaj. Wink
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Marta
Oficer


Dołączył: 28 Lis 2007
Posty: 2975
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z własnego świata w D.G.
Płeć: piratka

PostWysłany: Pon 19:39, 11 Paź 2010 Temat postu:

Rzucił mi się w oczy jeszcze moment z usuniętej sceny w CBP, kiedy Jack na wyspie bawi się swoim pistoletem - jak dziecko podnosi kulę do góry i ogląda z każdej strony. Sprawdza, czy mu nie zamokło, ale co sobie jeszcze przy tym myśli? Smile

Z radością poczytałabym sobie o Jacku podróżującym w czasie, ale widziałam to tylko na blogach z córkami Willa/Jacka/Barbossy/jeszcze kogoś innego i użytego do zrobienia melodramatu. Ja bym to widziała w komedii Smile
Aletheia napisał:
Jakbyś kiedykolwiek miała coś do polecenia to dawaj.

I vice versa Smile
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Aletheia
Oficer


Dołączył: 11 Lut 2008
Posty: 4636
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: piratka

PostWysłany: Pon 21:20, 11 Paź 2010 Temat postu:

Sceny z pistoletem akurat nie widziała(by)m w tym świetle... Pistolet zna jak własne dziesięć palców, a w TEN sposób ogląda raczej rzeczy nowe. Wtedy go po prostu suszył i czyścił, myślę. Co, jak się zastanowić, musiało być jego regularnym i częstym nawykiem, jeśli po dziesięciu latach nieużywania pistolet nie zawiódł. Trzymanie broni w stałej gotowości to nie tylko trzymanie jej nabitej. W sumie ten pistolet musiał zarabiać więcej czyszczenia niż wszystko pozostałe Jackowe razem wzięte. Laughing

Malutka dygresyjka poniekąd w związku z tematem. Jak rysowałam [link widoczny dla zalogowanych], to nie mogłam rozgryźć co ma być pod lufą. Zdjęcia, jakkolwiek niezłe, akurat to zacierały. Parę tygodni później w innym mieście miałam wolne pół dnia i zawadziłam o muzeum. I tam zaczęłam zgrzytać zębami aż od gablotek echo odbijało... Wycior, do ciężkiej zarazy...!!! Malutki, w komplecie, z własnym zaczepem pod lufą. W razie gdyby komuś się wydawało, że składane komplety czegokolwiek wymyślił XX wiek specjalnie do telewizyjnych reklam. Laughing

Co do fica - no to mamy pełną zgodność. Żadnych córek, proszę. Laughing Może tylko z wyjątkiem tej komedii - gatunek dla mnie nieważny, byle było dobre.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
megg19
Buszujący pod pokładem


Dołączył: 31 Gru 2010
Posty: 34
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: piratka

PostWysłany: Nie 18:34, 30 Sty 2011 Temat postu:

Postaram się delikatnie wkraść do waszej dyskusji Very Happy Very Happy Jack to niesamowita postać. Już od pierwszej części mnie ujął. Jego osobowość jest dosyć złożona, często próbuje rozgryźć tego gościa;P Jest mega nieprzewidywalny...Po pierwszej części wydawałoby się, że Jack jest bardzo wdzięczny Willowi i Elizabeth za okazaną mu pomoc..w końcu go uwolnili..a tu nagle w drugiej części okazuje się że nie pała on zbytnią chęcią do odwdzięczenia się i udzielenia pomocy swoim przyjaciołom...nie wiem z czego to wynikało..czy z braku wdzięczności ?okrucieństwa?obojętności? czy z ogromnej chęci uratowania swoich 4 liter przed karą jaka miała go spotkać? Ciekawe jaki był jego stosunek do Willa i Elizabeth...wtedy w luku Davy'ego zapragnął aby ta dwójka została tam na zawsze....a potem jednak pomógł Willowi przebić serce Jones'a...albo bardzo zaskoczył mnie w 2 części jak jednak wrócił na statek....zaskakiwał mnie na każdym kroku..Często się zastanawiam czego taki Jack pragnie...czego szuka w życiu?..co siedzi mu w tej główce..
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Marta
Oficer


Dołączył: 28 Lis 2007
Posty: 2975
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z własnego świata w D.G.
Płeć: piratka

PostWysłany: Nie 21:23, 30 Sty 2011 Temat postu:

Ależ wkradaj się częściej i wcale się z tym nie kryj, nikt się nie obrazi Smile

megg19 napisał:
a tu nagle w drugiej części okazuje się że nie pała on zbytnią chęcią do odwdzięczenia się i udzielenia pomocy swoim przyjaciołom...

Hm, byłabym ostrożna ze słowem "przyjaciel" w odniesieniu do Jacka. Nie wiem, czy kiedykolwiek nazwałby tak Elizabeth albo Willa, a na początku DMC to dla niego ludzie, których nie widział na oczy przez rok i od tamtego momentu pewnie z pięć razy naraził się na śmierć. Nic dziwnego, że nie rzucił się na Willa z okrzykiem: "dzięki, że mnie uratowałeś!", gdyby chciał to zrobić, to odpowiedni moment był w CBP, a wtedy wolał chwalić kapelusz. Jack to egoista, który dba przede wszystkim o własną skórę, a oddanie Willowi kompasu, co prawda aktualnie w jego rękach niezbyt użytecznego, raczej w niczym by mu nie pomogło Smile No i ma na głowie taki kłopot, że jego irytacja na ponowny widok Turnera juniora jest poniekąd zrozumiała Very Happy "Rany, do tego wszystkiego jeszcze ty?"

megg19 (ciii, tak było od początku) napisał:
wtedy w luku Davy'ego zapragnął aby ta dwójka została tam na zawsze....

To ciekawa sprawa i nigdy się tak naprawdę nad tym nie zastanawiałam. Ten szybki casting Jack przeprowadza już w pełni władz umysłowych, na Perle strzela nie tylko do Barbossy, ale i do Elizabeth, więc wydaje się, że... stał się bardziej bezwzględny niż był w CBP. Ale fakt, że pole manewru ma znacznie mniejsze.


Ostatnio zmieniony przez Marta dnia Pon 0:02, 31 Sty 2011, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Aletheia
Oficer


Dołączył: 11 Lut 2008
Posty: 4636
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: piratka

PostWysłany: Nie 21:57, 30 Sty 2011 Temat postu:

Obrazimy się wyłącznie za milczenie. :> Nie no, nie aż tak, Laughing ale wkradanie niepotrzebne, proszę wjeżdżać z hukiem i bez pardonu.

megg19 napisał:
nagle w drugiej części okazuje się że nie pała on zbytnią chęcią do odwdzięczenia się

Za dużo miał na głowie, a choćby nie miał nic poza wczorajszym rumem, to... zareagowałby inaczej? Myślę, że w każdej sytuacji najpierw odruchowo włączyłby kalkulację "co, gdzie, dlaczego, co z tego można mieć i czym ryzykuję". Podstawowe pytania tutaj, to a.) czy dla Jacka ktokolwiek mógłby liczyć się na tyle, żeby Jack ruszył mu z pomocą bez namysłu i b.) czy Willa i Elizabeth postrzega w ten sposób. Moje odpowiedzi: a.) niewykluczone, choć na pewno nie byłoby takich ludzi wielu, b.) bardzo wątpię.

megg19 napisał:
luku Davy'ego zapragnął aby ta dwójka została tam na zawsze

Sądzę raczej, że to było "ja was nie zabiorę, a jak stąd wyjdziecie to już nie mój biznes, kombinujcie". A fakt, że ich w końcu zabrał, pokazuje tylko ile miał w tamtym momencie do powiedzenia na Perle. Rolling Eyes Nie on zabrał, tylko sami się władowali. Tak samo jak cała reszta.

megg19 napisał:
a potem jednak pomógł Willowi przebić serce Jones'a...albo bardzo zaskoczył mnie w 2 części jak jednak wrócił na statek

Sądzę, że jedno i drugie zaskakuje też jego samego.

megg19 napisał:
czego taki Jack pragnie...czego szuka w życiu?

Wolności, gdy cokolwiek go ogranicza. Nowego horyzontu, gdy jest wolny.

Marta, NIE powiem, że za dużo mi komciujesz, ale... Laughing (uff, więc nie tylko ja...)

Ogólnie, rozgryzanie Jacka w DMC-AWE, szczególnie w odniesieniu do CBP, to trochę łapanie czarnego kota w ciemnym pokoju, który ma kilka wyjść do ciemnych pomieszczeń otwieranych losowo... Tam są takie dziury w sensie fabuły i psychologicznej konsekwencji postaci, że interpretacja musi być jednym wielkim fanfikiem. Neutral
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Marta
Oficer


Dołączył: 28 Lis 2007
Posty: 2975
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z własnego świata w D.G.
Płeć: piratka

PostWysłany: Pon 0:14, 31 Sty 2011 Temat postu:

Aletheia napisał:
Marta, NIE powiem, że za dużo mi komciujesz, ale... (uff, więc nie tylko ja...)

Na początku nie wiedziałam, o co Ci chodzi

Wybacz, megg, za długo byłyśmy tylko we dwójkę, to tylko potwierdza potrzebę, żeby się wtrącać, dołączać, przerywać, dopisywać... Very Happy

A przy pierwszym cytacie mi się udało! Laughing


Aletheia napisał:
czy dla Jacka ktokolwiek mógłby liczyć się na tyle, żeby Jack ruszył mu z pomocą bez namysłu

Na tym polega jego problem, że on za dużo (i za szybko) myśli Very Happy

Aletheia napisał:
Sądzę raczej, że to było "ja was nie zabiorę, a jak stąd wyjdziecie to już nie mój biznes, kombinujcie".

Dużo by zrobili bez niego. I Tii. I czegokolwiek. Musiał mieć świadomość, gdzie (i prawdopodobnie na ile ich zostawia).

Kurczę, znowu mam tę wizję z autostopem. Tylko tym razem jest tam jeszcze Will. Sprzedam pomysł na fanart, ktoś chętny? Very Happy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Aletheia
Oficer


Dołączył: 11 Lut 2008
Posty: 4636
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: piratka

PostWysłany: Pon 0:37, 31 Sty 2011 Temat postu:

Marta napisał:
A przy pierwszym cytacie mi się udało!

Zauważyłam! Laughing Jak myślisz, jak nam pójdzie po premierze? Prawie nie mamy z kim ćwiczyć, no... Laughing

Marta napisał:
Na tym polega jego problem, że on za dużo (i za szybko) myśli Very Happy

[kiwa] Nie nadąża za własnymi myślami...

Marta napisał:
Musiał mieć świadomość, gdzie (i prawdopodobnie na ile ich zostawia).

"Jaaack, och, prosimyyy...!" A tu, kurczę, nic!!! Świat jest podły dla niektórych kapitanów. Laughing Laughing Laughing

Marta napisał:
Sprzedam pomysł na fanart, ktoś chętny?

[bardzo starannie głucha jak pień] Ktoś coś mówił o stawianiu rumu? Ostatnio mam samo płótno w kieszeniach.
(A poza tym, tam wyżej już jest taka upiornie czepliwa wizja Jacka próbującego chwytać takie małe, naczupirzone, zmykające myślowróbelki... flit, flit, flit...! )
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Marta
Oficer


Dołączył: 28 Lis 2007
Posty: 2975
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z własnego świata w D.G.
Płeć: piratka

PostWysłany: Pon 17:20, 31 Sty 2011 Temat postu:

Aletheia napisał:
Jak myślisz, jak nam pójdzie po premierze?

Napiszemy sobie w podpisach, że z tym nie da się wygrać i nowa krew nie ośmieli się zwrócić nam uwagi Laughing

Aletheia napisał:
Ktoś coś mówił o stawianiu rumu?

Wręcz przeciwnie, biorąc pod uwagę moje pierwsze słowo Very Happy

Aletheia napisał:
(A poza tym, tam wyżej już jest taka upiornie czepliwa wizja Jacka próbującego chwytać takie małe, naczupirzone, zmykające myślowróbelki... flit, flit, flit...! )

Mam nadzieję, że się nie odczepi Twisted Evil Very Happy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
megg19
Buszujący pod pokładem


Dołączył: 31 Gru 2010
Posty: 34
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: piratka

PostWysłany: Wto 18:58, 01 Lut 2011 Temat postu:

kurcze..to czyżby Jack nie uważał nikogo za przyjaciela...no w sumie z jednej strony nie dziwi mnie to..w końcu go tyle razy wyrolowali, że na pewno nabrał dystansu i nieufności Elizabeth i Will tak polubili po 1 cz naszego Jacka, że bronili na początku 2 cz jego statusu kapitana..a potem jak Will zobaczył go na tej wyspie kanibalów to o mały włos się nie posikał ze szczęścia W sumie to nie oczekiwałam od Jacka jakiejś bezgranicznej wdzięczności...ani tego, że rzuci się Willowi na szyję kiedy go zobaczy..ale myślałam, że choć trochę się ucieszy;P No ale tak jak mówicie - Jack jest egoistą i w pierwszej kolejności myśli o własnym interesie..wtedy był w ciężkiej sytuacji..nie mógł przebywać na morzu bo czyhał na niego Kraken ...może gdyby się spotkali w innych okolicznościach wyglądałoby to nieco inaczej;-) ale tak po zastanowieniu...nie sądzicie, że jednak Jack mimo wszystko traktował tych dwoje jak przyjaciół?? przecież chyba nawet o to chodziło tym co ten film robili...wiele zachowań Jacka na pewno o tym świadczy...ale czy on jest tego świadom?? A odnośnie tych zaskakujących zachowań Jacka...w pierwszej części jak wskoczył do wody za panną Elizabeth...nie znał jej wtedy...ależ jaki był widoczny jego ludzki odruch...prawdziwy bohater;-)
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Aletheia
Oficer


Dołączył: 11 Lut 2008
Posty: 4636
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: piratka

PostWysłany: Wto 19:32, 01 Lut 2011 Temat postu:

megg19 napisał:
jak Will zobaczył go na tej wyspie kanibalów to o mały włos się nie posikał ze szczęścia

W jego położeniu ucieszyłby się nawet na widok Becketta. Laughing Zresztą przecież Jacka właśnie szukał.

megg19 napisał:
nie sądzicie, że jednak Jack mimo wszystko traktował tych dwoje jak przyjaciół??

Z pewnością Will miał u niego specjalny status jako syn Bootstrapa - i właśnie, choćby Bootstrap, prawdopodobnie, był tak blisko "przyjaciela", jak to dla Jacka możliwe. Pytanie jeszcze, jak daleko ten specjalny status sięga.
Pisałam wcześniej, że w DMC-AWE trudno interpretować zachowanie Jacka z powodu słabości samego scenariusza, ale nakłada się też na to wyjątkowy stan samego Jacka. O ile w CBP jest w pełni sobą, to w DMC-AWE jest jakby wytrącony z siebie. Częściowo "wraca" pod koniec DMC, ale w Luku znowu się "rozlatuje", a w pełni OK jest dopiero pod koniec AWE. Częściowo symbolizuje to gubiony i wracający kapelusz, częściowo działanie kompasu.
No, zdaje się że teraz to poleciałam skrótami... Laughing

megg19 napisał:
w pierwszej części jak wskoczył do wody za panną Elizabeth...nie znał jej wtedy...

Może to kwestia bardziej bezpośredniego zagrożenia? Kiedy Will mówi, że Elizabeth trzeba ratować, bo och! wyrok na nią i w ogóle! ...to dla Jacka w sumie niewiele znaczy. On też ma niejeden wyrok nad sobą, Jones go ściga, w każdym porcie stryczek czeka, no i co? Jack żyje między ustami a brzegiem pucharu. Wink Lizzie jeszcze na szafocie nie stoi, my jeszcze nad ogniskiem nie wisimy, wyluzuj brachu.
W porcie było inaczej - ona już była pod wodą, liczyły się rzeczywiście minuty. Może rozważamy nie to co trzeba - uważał ich za przyjaciół, czy nie... Może on w ogóle nie myślał w ten sposób, po prostu tu i teraz ludożercy i Kraken to były pilniejsze sprawy. Gdyby Lizzie ktoś tu i teraz chciał łabędzią szyjkę poderżnąć, to pewnie by go ruszyło.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Marta
Oficer


Dołączył: 28 Lis 2007
Posty: 2975
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z własnego świata w D.G.
Płeć: piratka

PostWysłany: Śro 18:00, 02 Lut 2011 Temat postu:

megg19 napisał:
Elizabeth i Will tak polubili po 1 cz naszego Jacka, że bronili na początku 2 cz jego statusu kapitana..

Odruch warunkowy Laughing Tak go polubili, że nawet do głowy by im nie przyszło, żeby się wyprzeć tej znajomości, bo może być niebezpieczna Very Happy

Lubię tę scenę, bo pokazuje, że W&E szanują Jacka i widzą w nim kogoś więcej niż wariata i beznadziejnego pirata, którego trudno się pozbyć.

megg19 napisał:
A odnośnie tych zaskakujących zachowań Jacka...w pierwszej części jak wskoczył do wody za panną Elizabeth...nie znał jej wtedy...ależ jaki był widoczny jego ludzki odruch...prawdziwy bohater;-)

Bo Jack to generalnie dobry człowiek Smile

Zgadzam się z Aletheią, że jednym z czynników, może nawet decydującym, było bezpośrednie zagrożenie. W porcie Jack najpierw upewnił się, że dwójka żołnierzy nie rzuci się Elizabeth na ratunek i skoczył dopiero, gdy "nie miał wyjścia" - inaczej miałby człowieka na sumieniu. Tam na wyspie jest inna sytuacja i Jack może włączyć swoje trybiki, jak by tu pogodzić interesy i zrobić tak, żeby - z możliwie najmniejszymi szkodami - wyszło na jego.

Aletheia napisał:
No, zdaje się że teraz to poleciałam skrótami...

Dla mnie było jasno i czytelnie Smile
Powrót do góry
Zobacz profil autora
megg19
Buszujący pod pokładem


Dołączył: 31 Gru 2010
Posty: 34
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: piratka

PostWysłany: Pią 18:26, 04 Lut 2011 Temat postu:

Ja też wszystko jak najlepiej rozumiem Very Happy
Ojjj tak mi również podobał się ten moment kiedy W&E tak ładnie obstawiali za Jackiem...Sama Elizabeth powiedziała "Wierzę w was obu"....no a Jack mając swoje problemy na głowie odmówił pomocy Lizzie...ale po chwili przemyślał sprawę, ze jednak Will może mu się na coś przydać i wmówił chłopakowi, że odnalezienie klucza pomoże jego ukochanej..a ten dalej mu ufał...na prawdę tak jak wyżej zostało wspomniane - ten Jack się nam trochę posypał...niby właśnie wrócił pod koniec 2 cz na statek...( uwielbiam ten moment;P Zwłaszcza jak Lizzie trzyma się jego nogi ) A potem w luku znowu ma na wszystkich wyrąbane...a pod koniec zachowuje się super i pomaga Willowi przebić serce Davy'ego....i teraz się tak zastanawiam dlaczego tak na prawdę to zrobił?? hmmmm
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu Forum CZARNA PERŁA Strona Główna -> Film / Bohaterowie POTC Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9  Następny
Strona 8 z 9


Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB Š 2001, 2005 phpBB Group
Theme bLock created by JR9 for stylerbb.net
Regulamin