Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Maya
Kanaka
Dołączył: 29 Gru 2006
Posty: 106
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Katowice
|
Wysłany: Czw 16:04, 18 Sty 2007 Temat postu: |
|
Hej! Kochana twoja analize "Skrzyni" czyta sie extra! Bedzie ciag dalszy??
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Anajulia
Kapitan
Dołączył: 28 Gru 2005
Posty: 4438
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: z Drogi Płeć: piratka
|
Wysłany: Pią 2:32, 19 Sty 2007 Temat postu: |
|
Jeśli nic mi nie stanie na przeszkodzie, "premiera" już w ten weekend. Tekst jest prawie ukończony. Dam znać głośno i wyraźnie, że można czytać
Tymczasem - jeśli naprawdę dobrze Ci się czyta (dzięki ), a nie dotarłaś jeszcze do podobnego tekstu o "Klątwie", zapraszam tutaj.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Maya
Kanaka
Dołączył: 29 Gru 2006
Posty: 106
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Katowice
|
Wysłany: Pią 9:55, 19 Sty 2007 Temat postu: |
|
Juz sie nie moge doczekac! Dobrze, ze w weekend, bo zdaze przeczytac przed wizyta w szpitalu... A teraz zabieram sie za czytanie "streszczenia" "Klatwy" Caluski
|
|
Powrót do góry |
|
|
Anajulia
Kapitan
Dołączył: 28 Gru 2005
Posty: 4438
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: z Drogi Płeć: piratka
|
Wysłany: Pią 0:35, 26 Sty 2007 Temat postu: |
|
Przykro mi, Maya - nie zdążyłam. Mam nadzieję, że wracasz do zdrowia, i że gdy wrócisz także do domu, poniższy tekst będzie dla Ciebie miłą niespodzianką
Czas na Wielką Demaskację
Z tego, co przydarzyło się bohaterom POTC w "Skrzyni", nie wynikają wprost odpowiedzi na pytanie o sens tej historii. Ja wyczytuję go z symboli i być może nie jest to trafna interpretacja, ale chyba jedyna, w myśl której film ma głębsze znaczenie. Przekonamy się o tym 25 maja. Będę zawiedziona jeśli to, co moim zdaniem naprawdę zdarzyło się w "Skrzyni", nie znajdzie w "Końcu świata" żadnych konsekwencji. Ale jeśli tak, to "Skrzynia" jest piękną i w jakimś sensie zamkniętą opowieścią. Jej oś stanowią Jack Sparrow i Elizabeth Swann. Już w "Klątwie" staje się jasne, że tych dwoje jest "jak dwie krople wody". Twórcy, chcąc zapewne oszczędzić widzom zbyt ewidentnych scen, usunęli wprawdzie tę, w której pada powyższe stwierdzenie. Ale nie trzeba słów, by dostrzec, że ci ludzie, którzy z początku odnieśli się do siebie z pogardą, darzą się nawzajem szacunkiem, podziwem, a nawet fascynacją – bo o to dostrzegli własne odbicie w kimś tak z pozoru różnym od siebie (pisałam o tym szeroko w swojej "Podróży Filozoficznej"). Ta fascynacja oczywiście nie jest jednoznaczna z uczuciem, które musi połączyć drogi naszych bohaterów – Elizabeth kocha Willa i czuje, że to przy nim jest jej miejsce. Jedyną prawdziwą miłością Jacka jest morze. Dlatego każde bez żalu rusza w swoim kierunku, zachowując o drugim jak najlepsze wspomnienia. Niemniej oboje odcisnęli na swym życiu piętno... Właśnie przypomniało mi się, że o piętnie wspominał też Cutler Beckett I to on jako pierwszy zasiał w Elizabeth wątpliwość co do słuszności wybranej drogi, pytając retorycznie: "Przerwane zaślubiny... czy interwencja przeznaczenia?". Jack traci pewność co do swych życiowych celów nieco wcześniej. Ewidentnym symbolem jej braku jest oczywiście kompas – trzeci spośród najważniejszych bohaterów tej historii Moją uwagę zwrócił też inny symbol – kapelusz. Jest atrybutem Sparrowa i jako taki spaja obie części POTC. Wszyscy chyba tu obecni zapamiętali wspaniałą finałową scenę "Klątwy", w której Jack odzyskuje swój kapelusz i płaszcz i staje za sterem Perły. To nie tylko moment wielkiego triumfu bohatera. Jack nareszcie może być sobą i robić to właśnie, czego pragnie. W pierwszych scenach "Skrzyni" kapitan traci swój kapelusz w trakcie ucieczki... Powróćmy do kompasu – symbol niezbyt może finezyjny, ale jakże piękny i sugestywny. Niezbyt finezyjny dlatego właśnie, że ewidentny. Nie tak jak w "Klątwie", gdzie odegrał podobną rolę, a chyba nie wszyscy – a jeśli nawet, to nie od razu – dostrzegli, że kompas wskazuje kurs na Isla de Muerta i stanowi metaforę marzenia, które nie opuszczało Jacka przez długich dziesięć lat. W "Skrzyni" od początku wiadomo, że kompas wskazuje to, czego się pragnie najbardziej i na bieżąco – nieco zbyt ostentacyjnie, moim zdaniem – jesteśmy informowani o tym, czego pragną bohaterowie. Ale i tym razem metafora sięga nieco głębiej. Kompas to symbol... intuicji (używam tego słowa z wahaniem, bo ma co najmniej dwa znaczenia – tu chodzi o rodzaj wewnętrznego przekonania, irracjonalnego, nie opartego na doświadczeniu, a jednak niezawodnego z jakiejś niepojętej przyczyny ). Każdy człowiek posiada taki kompas – tylko nie każdy ma odwagę odczytywać jego wskazania, nie mówiąc już o podążaniu za nimi. Najczęściej bowiem tego, co kompas wskazuje, "nie chcemy uznać za swoje". Gdy przychodzi moment, w którym pragniemy czegoś innego niż dotąd pragnąć zwykliśmy, nie potrafimy tego zaakceptować. Siłą rozpędu podążamy wcześniej wyznaczonym (samodzielnie – lub przez innych!) torem, przekonując samych siebie, że tak właśnie czynić należy. Bo zmiany są trudne i niewygodne. Bo godzą w naszą potrzebę zachowania ciągłości własnego wizerunku i poczucia tożsamości. Bo trudno spojrzeć w twarz światu (albo w lustro!) i przyznać, że nasze plany i marzenia już nie są nasze, że to co zbudowaliśmy straciło znaczenie i niepostrzeżenie dla siebie samych staliśmy się kimś innym niż dotąd byliśmy. Zaczynamy tonąć w morzu wątpliwości. Ale w gruncie rzeczy bardzo dokładnie wiemy czego pragniemy najmocniej. Wystarczy dobrze się przyjrzeć wskazówce kompasu.
Jack wskazań swojego kompasu odczytać nie był w stanie. Najwyraźniej bardzo trudno było mu przyjąć do wiadomości, że... nie samym rumem człowiek żyje A konkretnie nie samym morzem i wolnością, jaką dawało mu pirackie życie. Czegoś ważnego mu w tym życiu zabrakło, ale nie potrafił tego sprecyzować. W połowie filmu Sparrow z niejaką ulgą oddaje kompas Elizabeth. W jej rękach wskazówka przestaje się wahać. Dziewczyna wie już dokładnie czego chce, choć nie potrafi jeszcze tego zaakceptować – bo najbardziej pragnie wszystkiego, czym jest Jack. Wskazanie kompasu uświadamia jej, że wcale nie chce spokojnej, wygodnej egzystencji u boku szlachetnego Willa, tylko wolności, przygody, wyzwań, a może nawet mężczyzny, z którym mogłaby takie życie dzielić. Oczywiście Elizabeth nie może się łatwo pogodzić z tą zmianą. Jej poukładany świat nagle zaczął się rozpadać, ale przecież jest córką gubernatora, narzeczoną Willa, ma swój "moralny kręgosłup" i nie wyobraża sobie innego życia niż to, które zaplanowała. Niemniej z symboli wyczytać można, że takiej Elizabeth już nie ma. Jestem ciekawa, czy ktoś zwrócił uwagę na jej suknię ślubną – utonęła na oczach Willa przy dźwiękach pozytywki, tych samych, które już zawsze kojarzyć mi się będą ze złamanym sercem Davy Jonesa.
Ostatnio zmieniony przez Anajulia dnia Pią 1:54, 26 Sty 2007, w całości zmieniany 3 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Anajulia
Kapitan
Dołączył: 28 Gru 2005
Posty: 4438
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: z Drogi Płeć: piratka
|
Wysłany: Pią 1:01, 26 Sty 2007 Temat postu: |
|
Dygresja Weterana Anajulii na temat Rozpadów Tożsamości
Przypomniały mi się właśnie słowa Samuela Becketta (zbieżność nazwisk przypadkowa ) z przedmowy do "Ostatniej taśmy":
Pragnienia doznawane wczoraj właściwe są wczorajszemu „ja”, nie dzisiejszemu. To, co chętnie nazywamy osiągnięciem, rozczarowuje nas w swej marności. Lecz czym jest osiągnięcie? Tożsamością podmiotu z przedmiotem pożądania. Nim jednak coś takiego zajdzie, podmiot po drodze umiera, i to chyba nie raz.
I dlatego właśnie napisałam na początku, że "Skrzynia" to bajka dla dorosłych. Sądzę, że trudno zrozumieć psychiczną kondycję Jacka nie osiągnąwszy nigdy szczytu swoich marzeń. Jeszcze trudniej chyba zaakceptować dylematy Elizabeth jeśli nie przeżyło się podobnych, nie doświadczyło się tego dotkliwego rozpadu własnej tożsamości, tego wstydu i rozczarowania samym sobą, połączonego z pragnieniem nowych dróg i celów.
I znów mi się cytat przypomniał. Towarzyszy mi od wielu lat w takich właśnie chwilach...
Dzieciństwo. Smutna bajka. Świat ożywiony barwą, rozpędzony pomysłami, piękny i bezpieczny, ogrodzony murami, na oczach stopniowo ulega destrukcji, rozpada się , maleje, by wreszcie pierzchnąć jak dobry, jasny sen spłoszony dźwiękiem budzika w szary listopadowy poranek. Ba! Odebrane zostaje nawet przeświadczenie, że kiedyś był silny i suwerenny. (...) Rozpadły się mury dzieciństwa. Doznaliśmy jednak edukacji, będącej pierwszym krokiem w dojrzałość, gdzie nie ma tęczowego światła, a rzeczy i ludzie mogą mieć inne oblicze niż na to wskazuje pierwsze wrażenie. Życiową mądrość spowija szereg zasłon - oto jedna spadła i choć przykro, to doświadczenie przybliża nam złożoność spraw dorosłego świata.
Rozmawiałam o rozterkach Elizabeth z jedną duszą z Załogi krótko po premierze "Skrzyni" i padła kwestia, którą – skoro już mowa o dojrzewaniu i rozpadach tożsamości – chciałabym w tej dygresji poruszyć. Czy tak musi być zawsze? Czy człowiek nie jest zatem zdolny ułożyć sobie życia i jeśli w wieku czterdziestu lat kompas wskaże mu nową drogę, powinien porzucić dom, partnera, dzieci i wyruszyć ku temu, czego pragnie najbardziej? Myślę, że nie ma dobrej odpowiedzi na to pytanie, bo wiele zależy od okoliczności. Tożsamość, o której mowa, nie jest na pewno czymś, co można wypracować raz na zawsze. W jakimś sensie dojrzewamy całe życie – i chyba dobrze, bo straszną byłaby świadomość, że od pewnej chwili nic już nas nie może zaskoczyć. A kiedy dotrzemy do takiego punktu zwrotnego, to w pewnych wypadkach warto zakwestionować wszystko, czym się jest, w innych zaś, tylko określone sfery swojego istnienia – i dla człowieka wrażliwego (co podkreślam, bo znam ludzi, którzy przechodzą takie stany beztrosko i bezrefleksyjnie) taki moment zawsze będzie trudny, pełen rozterek. Z każdym jednak takim doświadczeniem jesteśmy mądrzejsi, wiemy o sobie nieco więcej i jeśli tylko uczynimy nasze istnienie pasmem codziennych trafnych (zgodnych z naszym kompasem) wyborów, to nasza dojrzałość, choć dynamiczna, stanie się podstawą dla pewnej stałości – w związkach, w dążeniach, w przekonaniach...
Koniec Dygresji
Ostatnio zmieniony przez Anajulia dnia Pią 1:55, 26 Sty 2007, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Anajulia
Kapitan
Dołączył: 28 Gru 2005
Posty: 4438
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: z Drogi Płeć: piratka
|
Wysłany: Pią 1:21, 26 Sty 2007 Temat postu: |
|
I tak o to jawi mi się drugie dno "Skrzyni". Widzę w niej opowieść o dwojgu ludzi, którzy znaleźli się na życiowym zakręcie. Częściowo z tego powodu, że spełniwszy swe wielkie marzenia, potrzebują nowego celu. Ale przede wszystkim dlatego właśnie, że wrażliwy człowiek uczy się i dojrzewa przez całe życie, niekiedy bardzo siebie przy tym zaskakując. Zmiany, za sprawą których rozsypuje się nasz wizerunek samego siebie, są zawsze bolesne i trudne do zaakceptowania. Dlatego bywamy wówczas skupieni na sobie, słabi, wystraszeni, niepewni, zdezorientowani, a wskazówka naszego kompasu staje się niestabilna. I nie odzyskamy wewnętrznej równowagi, poczucia sensu własnego istnienia, dopóki nie stawimy czoła nowej prawdzie o nas samych. O tym właśnie przekonują się Jack i Elizabeth w finale filmu.
Wskazanie kompasu dla Elizabeth jest jednoznaczne już w chwili odnalezienia skrzyni. "Ten kompas nie działa" – mówi zirytowana – "i z całą pewnością nie pokazuje tego czego pragniesz najbardziej". Ale nie ma już wątpliwości, że wskazuje jej Jacka. Dlaczego Elizabeth, mimo to, pozostawia go na Perle na pewną śmierć? Bo próbuje zmienić swoje przeznaczenie, zignorować prawdę o sobie, która jest dla niej niewygodna. Nie skazuje Jacka na śmierć dlatego, że chce ratować życie własne i załogi, ale dlatego przede wszystkim, że w ten sposób próbuje rozwiązać dylemat, wobec którego stanęła. Gdyby "wybrała" Sparrowa i wszystko czym on jest, to z pewnością zaryzykowałaby wspólną ucieczkę przed Krakenem, tak jak gotowa jest teraz wyruszyć na koniec świata. Ale wtedy, na pokładzie Perły, postanawia być wierna swoim moralnym zasadom, pozostać córką gubernatora i narzeczoną Willa. Decyduje się wymazać Jacka ze swojego życia – bo tak będzie lepiej dla wszystkich. Tak jej się w każdym razie wydaje w momencie, w którym się z nim żegna. Bo ona się z nim – moim zdaniem – żegna, i to z żalem. Wiele dyskusji stoczyłam wokół tego jej "I’m not sorry". Pocałunek to oczywiście podstęp, który ma uśpić czujność Sparrowa. Ale sądzę, że tym czego nie żałuje Elizabeth nie jest, w gruncie rzeczy, decyzja o "pozbyciu się" Jacka, lecz ta jedna chwila jego bliskości... Cóż, decyzja została podjęta. Łatwiej wykreślić ze swego życia to, co trudne, niż zaakceptować konsekwencje zmiany. Oczywiście zazwyczaj nie uśmiercamy ludzi, którzy są dla nas niewygodni – "Piraci" to baśń, pełna symboli. Ale czy nie zdarzyło Wam się nigdy zerwać z kimś kontaktu? Chcieć wymazać go z codzienności, z serca, a najchętniej i z pamięci? Jeśli nie przydarzyło Wam się jeszcze, to z czasem na pewno przydarzy – słowo Weterana
Elizabeth podjęła decyzję. Dlaczego zatem postanowiła ryzykować życie, by przywrócić je Jackowi? Czy zaczęły ją dręczyć wyrzuty sumienia? Czy działała pod presją okoliczności? Moim zdaniem, te czynniki miały znaczenie drugorzędne. Elizabeth pojęła, że jej wybór jest błędny jeszcze na pokładzie Perły. Jack – jednym spojrzeniem, jednym uśmiechem, jednym słowem – zburzył jej poukładany świat do reszty. Bo Sparrow nie próbował się targować. Nie błagał jej o litość. Nie miał do niej żalu. Jack powiedział tylko: "piracie". Sądzę, że właśnie w tej chwili pojęła, że nie ma do czego wracać – bo nie ma już dawnej Elizabeth. Jest Lizzie z piracką duszą i bez względu na to, czy wykreśli ze swego życia Jacka czy nie, nigdy nie będzie tą sama dziewczyną co kiedyś. Może uciec przed swoim pragnieniem, ale nie ucieknie przed samą sobą. Może żyć w zgodzie ze swym dawnym wizerunkiem, ale nie będzie wówczas uczciwa wobec siebie i bliskich sobie ludzi – i z całą pewnością nie będzie naprawdę szczęśliwa.
Elizabeth przeżywa dramat, bo nie potrafi zaakceptować nowej prawdy o sobie samej. Tymczasem Jack zdaje się do ostatniej chwili tej prawdy nieświadomy. Pierwsze jednoznaczne wskazanie kompasu interpretuje zbyt powierzchownie. Jest bowiem przekonany – zupełnie słusznie zresztą – że oto odnalazł skrzynię, a zatem i serce...
Nie zastanowiło Was, dlaczego ekranowy Davy Jones wyrżnął sobie właśnie serce, zamknął je w skrzyni, zakopał na jakiejś wyspie i cudownym trafem to serce wciąż jest żywe? "Piraci" to oczywiście baśń, jak często podkreślam. Ale nie głupawa, fantastyczna historyjka, tylko piękna, pełna metafor opowieść. Przynajmniej z tego założenia wychodząc podjęłam się tej analizy – nie pozostaje mi zatem nic innego, jak nadal się go trzymać. A zatem – z czym kojarzy Wam się zakopana skrzynia? A serce? Symbole to ewidentne, ale podążając za zawiłą fabułą, łatwo zapomnieć, że oglądamy baśń. Davy Jones wyciął sobie serce z miłości – i zakopał je jak skarb, bo ta miłość była najlepszą rzeczą, jaka mu się w życiu przydarzyła, a zarazem zbyt bolesną by do niej powracać (jestem bardzo ciekawa treści tych listów czy zapisków, które zamknął w skrzyni wraz z sercem – chciałabym poznać liryczne oblicze okrutnego władcy mórz ). Oto znalezisko Jacka... Kiedy obudziłam się po premierze "Skrzyni" (która odbyła się w nocy), wciąż zadając sobie pytania o wszystko, co ujrzałam parę godzin wcześniej na ekranie, przyszła do mnie znikąd myśl: tam skarb twój, gdzie serce twoje. Niedawno dowiedziałam się (dzięki Savvy?! i książce "Pan Samochodzik i Templariusze" ), że to słowa głęboko zakorzenione w kulturze – bo pochodzące z Ewangelii według św. Mateusza. A ponieważ przewijają się w literaturze w różnych mutacjach, w moim umyśle mogły być równie dobrze śladem pamięciowym po kultowym "Alchemiku" Coelho. Tak czy owak, zastanowiły mnie, bo przyszły do mnie same...
"Tam skarb twój, gdzie serce twoje". A zatem – "kieruj się sercem jeśli chcesz odnaleźć prawdziwy skarb, bo tylko serce wskaże ci to czego najbardziej pragniesz". A może... "prawdziwym skarbem jest to, co pokochałeś"? Albo "gdy znajdziesz swe serce (czyli to, co sercu zwykło się przypisywać), odnajdziesz swój skarb"? Każda z tych interpretacji wydaje mi się prawidłowa przypadku "Skrzyni". Mamy motyw skrzyni i serca, i jeśli podążyć tropem symboliki tych przedmiotów, to Jack w chwili, w której wskazówka kompasu nieruchomieje, odnajduje swój skarb i serce... Sparrow jednak jest ogarnięty myślą o skrzyni i nie zwraca na to uwagi. Ale to nie ostatnia scena, w której Jack spogląda na kompas. Czyni to raz jeszcze w czasie swej niechlubnej ucieczki z Perły. Kapitan ponoć opuszcza okręt ostatni. Tym razem uczynił to pierwszy – zapewne w egoistycznej trosce o swoje życie, choć było w tym też nieco logiki, bo przecież szanse załogi poniekąd rosły gdy główny cel ataku Krakena znajdował się poza nią. Nic jednak nie wskazuje na to, że w tamtej chwili "cwany Jack" dbał o cokolwiek innego niż o własną skórę. Dlaczego zatem decyduje się wrócić do swoich towarzyszy? Oto pytanie bez jednoznacznej odpowiedzi. Jest jednak jasne kiedy Sparrow podjął decyzję o powrocie – spoglądając na kompas. A zatem, kiedy odnalazł swój cel, pojął wreszcie czym jest to, czego pragnie najbardziej... Honor? Zasada, że kapitan opuszcza okręt ostatni? Troska o załogę? Jack nigdy nie działał zbyt honorowo i szczerze mówiąc ten zryw solidarności z – przypadkowymi w większości – piratami niespecjalnie klei się z jego wizerunkiem. Przede wszystkim jednak ten motyw wydaje mi się zbyt słaby jak na odkrycie, czego się pragnie... Czarna Perła? Ukochany okręt? Czy Jack mógł zapomnieć, że pragnął jej najbardziej na świecie? Bo przecież w "Klątwie" to okręt stanowił cel nadrzędny – okręt i wszystko co on symbolizuje. Kapitan zdobył już swoją niczym nie skrępowaną wolność i to ona najwyraźniej stała się powodem jego kryzysu. A nawet jeśli uznamy za zbyt słaby taki argument przeciw twierdzeniu, że kompas wskazał Perłę, to odpowiedzi udziela nam sam Sparrow wydając rozkaz opuszczenia statku. "She’s only a ship, mate", zwraca się do zdumionego Gibbsa...
Jestem zdania, że kompas wskazał Jackowi dokładnie to samo, co na wyspie, w trakcie poszukiwań skrzyni – Elizabeth. "Toż to dopiero nie pasuje do wizerunku Jacka!", zakrzykną pewnie niektórzy z Was. "Jack nie może się ustatkować!", "Jack nie nadaje się na bohatera, który ginie w imię miłości!" – słyszałam głosy. Wszystko racja. Moim zdaniem, nie mamy wcale do czynienia z banalnym love story, choć niewątpliwie – według tej teorii – Jack się zakochał. Być może już dawno temu – może na wyspie, gdzie rok wcześniej zostali uwięzieni przez Barbossę, może chwilę po tym zdarzeniu. Ale z wielu powodów nie chciał o tym wiedzieć. Pewnie z tych samych, z których z takim stanem rzeczy nie potrafi się pogodzić wielu z Was. Sentymenty psują wizerunek bohatera, który nade wszystko ceni sobie swoją wolność. Elizabeth jest narzeczoną Willa, zawsze go kochała więc powinna kochać aż po grób... Według mnie, cały urok "Skrzyni" polega na tym, że nie jest tak stereotypowa jak nasze oczekiwania
Zastanówmy się przez chwilę, czego Jack powinien pragnąć najbardziej – po tym jak już zdobył Czarną Perłę i swoją niezależność. Czy istnieje coś wspanialszego lub choć równie wspaniałego? Coś, co mogłoby zapełnić pustkę w życiu kapitana, a dla nas – widzów – stanowić cel godny jego wizerunku? Większy okręt? Sto beczek rumu? Skrzynia pełna złota? Zaszczyty? Władza?... Moim zdaniem, miłość to doskonałe rozwiązanie. Miłość pojęta nie jako afekt czy chęć założenia rodziny. Miłość, która nadaje sens istnieniu dlatego, że pozwala przełamać własną samotność, że daje możliwość osiągnięcia czegoś ponad wolność – wspólne jej przeżywanie. Wspaniale jest podróżować w stronę horyzontu. Ale całe piękno i szczęście, jakiego się wówczas doświadcza, nabiera głębszego znaczenia gdy obok jest ktoś, kto widzi i czuje to samo. I Jack wreszcie spotkał osobę podobną do siebie, która mogłaby go zrozumieć. Tak pojmuję jego pragnienie. Tak pojmuję tę pustkę, której zaczął doświadczać gdy odzyskał Perłę. Może to wielka nadinterpretacja. Ale jakże sensowna
Jack powrócił na Perłę, bo była tam Elizabeth. Wrócił dlatego, że pojąwszy czego naprawdę pragnie, nie miał nic ważniejszego do zrobienia. Ważna była Ona i to żeby ją zobaczyć, choćby po raz ostatni. Ważne było to, by nie zostawić Jej w chwili kiedy go potrzebowała. Czy łudził się, że cała historia dobrze się skończy, dobiją do lądu i będą żyć długo i szczęśliwie? Nie sądzę. Mało prawdopodobne, by liczył na to, że córka gubernatora porzuci narzeczonego, żeby żeglować pod piracka banderą. Jeszcze mniej prawdopodobne było, że uniknie starcia z Krakenem i z tego też musiał zdawać sobie sprawę. To oczywiście spekulacje, ale może wcale nie planował uciekać z resztą załogi. Tak czy owak, Jack nie wrócił na Perłę by pojąć Elizabeth za żonę. Wrócił, bo Ona była ważniejsza niż życie.
Cokolwiek warte są te moje domysły, jedno jest pewne. Jack, który wraz ze swym okrętem znika w morskich odmętach, jest tym, którego pokochaliśmy w "Klątwie". Znamienne – odzyskuje swój kapelusz Ginie szczęśliwy, z tym błyskiem szaleństwa w oczach, który pamiętamy z pościgu za Czarną Perłą. Bo znów wie, czego naprawdę pragnie. Znów zna sens swojego istnienia. Odnalazł swój skarb. Był tam gdzie jego serce.
Dziękuję za uwagę. Zapraszam do dyskusji
|
|
Powrót do góry |
|
|
Maya
Kanaka
Dołączył: 29 Gru 2006
Posty: 106
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Katowice
|
Wysłany: Pią 17:17, 26 Sty 2007 Temat postu: |
|
Cóż mogę powiedzieć?! Jesteś wielka! Wróciłam ze szpitala, wszystko dobrze, a tu taka niespodzianka!! Powiem Ci, że musisz być cholernie zakochana w tym filmie, żeby tak go zanalizować i musisz być cholernie inteligentna!
Według mnie masz świętą racje co do Jacka i Elizabeth i ich zakrętów oraz pragnień! Odzyskał wolność, ale z kim mógł ją dzielić?! Z małpą? A czy nie jest się bardziej szczęśliwym gdy dzieli się swoje szczęście z ukochaną osobą?...
A może Jack na początku nie chciał myśleć nawet o Elizabeth, bo wiedział, że ona kocha Will'a, a on ją. Może był tak oddanym przyjacielem, że nie chciał im psuć tego o co walczyli w "Klątwie". Ale to tylko moje wymysły. Może odpowiedź na te pytania wszystkie znajdziemy w trzeciej części, a może nie. Mimo wszystko nigdy nie zapomnę, jak "Piraci" zmienili moje życie... Dodali trochę sensu i marzeń...
|
|
Powrót do góry |
|
|
Beh.
Majtek
Dołączył: 19 Sie 2006
Posty: 234
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: ze skrzynki bez klamki
|
Wysłany: Pią 19:32, 26 Sty 2007 Temat postu: |
|
Dyskusja? Ja tu się mogę co najwyżej ze wszystkim po kolei zgodzić.
Film pełen symboli. Poszukiwanie nowego celu. Miłość - ale nie taka zwykła, która kojarzy się z ustatkowaniem. Bo wspólne życie nie musi być "ustatkowane", a miłość nie musi objawiać się kupowaniem prezentów i gotowaniem obiadów.
I piękne jest to drugie dno kapelusza - rzeczywiście nie zwróciłam na to uwagi. Jeśli spojrzeć na to tak, jak spojrzała Anajulia, film opowiada drugą, ukrytą historię za pomocą symboli właśnie Człowiek oglądający film - świadomie bądź nie - widzi, że wraz ze zgubieniem kapelusza, rozchwianym kompasem, tudzież samym motywem ucieczki Sparrowa następuje jakiś przełom.
Pięknie
|
|
Powrót do góry |
|
|
Maya
Kanaka
Dołączył: 29 Gru 2006
Posty: 106
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Katowice
|
Wysłany: Sob 15:45, 27 Sty 2007 Temat postu: |
|
Cały czas jestem pod wrażeniem jakie Anajulia rzeczy odkryła przede mną. Chyba nigdy sama bym ich nie dostrzegła. Kocham obie części nad życie, oglądałam je z setki razy, ale bez przeczytania tego sama bym nie doszła, że "Skrzynia" ma drugie dno, że opowiada o każdym z nas. Ludzie często nie widzą symboli, które wcale nie są tak bardzo ukryte przed nami. Sama po wyjściu z kina i po zobaczeniu tego pocałunku nie wiedziałam co myśleć! A co dopiero o poświęceniu Jack'a! Kiedy widziałam jak rzuca się do paszczy Krakena myślałam, że się popłacze (taka ze mnie wrażliwa kobietka), a Elizabeth zabije własnoręcznie Ale kiedy Tia powiedziała, że Sparrow'a da się uratować zapłonął w moim serduszku i umyśle płomień nadzieji.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Eddie
Piracki Lord
Dołączył: 31 Sty 2007
Posty: 770
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Śro 1:02, 21 Lut 2007 Temat postu: |
|
Okej, no to teraz, jak już się tam kiedyś odgrażałam, napiszę Wam, co według mnie, dzieje się pomiędzy Jackiem i Elizabeth w przeciągu trwania akcji "Skrzyni". Najpierw wyjaśnienie - skąd w ogóle wziął mi się ten pomysł, na który wpadłam. Chociaż, właściwie to chyba raczej na nic nie wpadłam - po prostu czepiłam się słów Tii Dalmy: "Jack Sparrow does not know what he wants. Or do you konow, but are loath to claim it as your own?" i wokół nich zbudowałam tę całą moją wizjonetkę. Ale po kolei.
Zacznę od Jacka. Otóż Jack, jak nietrudno zauważyć, ma jakiś problemik i jest to coś, co nie pozwala mu normalnie funkcjonować. Już od pierwszych chwil widać jak bardzo jest rozstrojony. Jego stan i cały ten bezruch zaczyna też irytować załogę, bo przecież zamiast wieść żywot piratów godny, wszyscy trwają wraz z kapitanem w jakimś dziwnym punkcie zawieszenia. Dlatego Jack usiłuje sprawić wrażenie, że jednak coś się na tym statku robi i wyprawia się w jakieś ponure miejsce po rysunek klucza, starając się przez to pokazać, że tak, on ma plan, i jest to świetna rzecz, tylko, że wy wszyscy nie potraficie nawet w jednym procencie przeniknąć jego geniuszu. Działania pozorowane . Tymczasem prawda jest taka, że Jack, owszem, ma plan, ale jako że pojawiło się w jego życiu coś zupełnie niespodziewanego, coś co jego samego zaskakuje i zapewne również nieco przeraża, najzwyczajniej w świecie nie jest w stanie go (tego planu) zrealizować. Co to za plan… Chodzi tu oczywiście o zdobycie skrzyni i klucza do niej. Jack potrzebuje tego ustrojstwa raz - dlatego że w ten sposób będzie mógł stać się "the most fearsome pirate in the Spanish Main", nie, wróć, nie tylko na Karaibach… stanie się postrachem w ogóle wszystkich wód świata, no bo przecież, ten kto ma tę skrzynię, ma też władzę nad morzami, i dwa - dlatego, że mając je uprzedzi ultimatum Jonesa (które, jak zapewne przeczuwa, niebawem zostanie mu przedstawione) i tym samym uniemożliwi mu wyegzekwowanie długu. Jednak przez wzgląd na to, że, jak to Gibbs ujmuje: "Something's got Jack vexed", kapitan nie jest w stanie zlokalizować za pomocą kompasu pożądanych przedmiotów i osiągnąć wyznaczonego celu, co skrzętnie stara się ukrywać. Sytuacja pogarsza się jeszcze bardziej, kiedy Bootstrap przekazuje mu wiadomość od Jonesa: "Time’s run out" - Jack dostaje kopa i musi zacząć działać.
Jego początkowe posunięcia są bezładne i chaotyczne, co jednak wydaje się być w pełni zrozumiałe zważywszy na zaistniałe okoliczności - naprawdę trudno by było nie spanikować w takim momencie. Jasność myślenia odzyskuje w chwili, kiedy pojawia się Will ze swoimi rewelacjami, że Elizabeth, że kara śmierci i że tak w ogóle to potrzeba mu kompasu. Jack widzi, że Turner jest z leszka zdesperowany, więc postanawia się nim posłużyć dla realizacji własnych celów. Ale ponieważ nie wie gdzie klucz się znajduje, musi udać się do Tii Dalmy. Prawdopodobnie domyśla się, że jest on gdzieś na Latającym Holendrze (no bo trudno, żeby Jones zostawił go w jakimś dziwnym miejscu znajdującym się poza jego kontrolą, gdzie ktoś postronny mógłby go odnaleźć), co jednak nie zmienia faktu, że Jack i tak nie jest w stanie sam sobie wyznaczyć położenia Holendra, no bo przecież kompas mu nie działa .
No i teraz jesteśmy u Tii Dalmy, gdzie staje się jasne co jest przyczyną dziwnego zachowania Jacka. Oczywiście nic nie jest powiedziane wprost, ale między wierszami można wyczytać, że chodzi o Elizabeth (a przynajmniej tak mi się wydaje ). Kiedy Tia opowiada o Davy'm Jonesie i mówi: "he run afoul of that which vex all men", to Jack robi taką specyficzną minę, jak gdyby te słowa dotykały go osobiście, co na dodatek w ogóle nie wydaje mu się w tym momencie zabawne. I dalej - kiedy wszyscy zastanawiają się nad tym, co dręczy wszystkich mężczyzn - to Jack jest tym, który udziela poprawnej odpowiedzi, mówiąc, że to kobieta. No a o jaką inną może tutaj chodzić, jeśli nie o Elizabeth? Za tą opcją przemawia właśnie ta wcześniejsza kwestia Tii, która mnie natchnęła do tych mętnych rozważań. Tia przedrzeźnia go: "Aaajj... Jack Sparrow nie wie, czego chce. A może wiesz, ale wzdragasz się przed uznaniem tego za swoje?". Te słowa to pewnikiem aluzja do Willa - na niego pokazuje kamera kiedy ona to mówi, i to jest koronny dowód w tej sprawie . Jak wszyscy wiemy, Jack to w gruncie rzeczy dobry człowiek, który ma na względzie uczucia innych, więc na pewno nie sprzątnąłby kumplowi narzeczonej sprzed nosa. Ale z drugiej strony mogą być również rozpatrywane w szerszym kontekście. Jack nie chce uznać za swoje tego (czyli tego, że kocha Elizabeth) co mu podpowiada serce, bo to by było sprzeczne z kreowanym dotychczas przez niego, zarówno na potrzeby własne jak i całej reszty świata, wizerunkiem. Sam nie bardzo widzi siebie w tej roli, więc ucieka przed miłością wciąż starając się zaprzeczać swym uczuciom. No to już teraz wiadomo czemu kompas nie działa . Nie no, oczywiście tu nie ma żadnych koronnych dowodów, przy niczym się nie upieram, niemniej jednak takie ogólne wrażenie wynoszę z całej tej sceny.
No to teraz następna (scena), kiedy Jack i Elizabeth spotykają się na Tortudze. W ogóle strasznie ją lubię, jest bardzo romantyczna (albo to moja wielka nadinterpretacja ), i tak btw. mam nadzieję, że po obejrzeniu trzeciej części będzie można spokojniutko zinterpretować padające tu słowa Lizzie: "I'm here to find the man I love" jako odnoszące się nie do Willa, tylko jednak do Jacka . Łodewa . I teraz tak, co mi się od razu rzuciło w oczy, to to, w jaki sposób Jack reaguje na Elizabeth. Kiedy okazuje się, że ten lad to Lizzie, staje się bardzo nerwowy - najpierw jakaś głupia gadka o łachach, potem próbuje się trochę opanować, ale nie bardzo mu to wychodzi. Dlaczego? Pewnie rzeczywiście boleje nad tym, co zaraz jej będzie musiał powiedzieć, jednak bynajmniej nie dlatego, że uważa, iż Willa faktycznie spotkało jakieś wielkie nieszczęście, tylko dlatego, że ma świadomość, że to jak urządził Turnera w tym momencie dyskredytuje go na zawsze w oczach Elizabeth i nie ma przebacz. Gdyby nic do niej nie czuł, to byłoby mu to raczej obojętne, ale nie jest, dlatego się denerwuje . Poza tym, wkurza go, że Lizzie ciągle i w kółko gada o tym Willu, teraz pewnie by mu głowę odstrzelił gdyby znalazł się gdzieś w zasięgu. Kwestia "All I want is to find Will" wyraźnie go zabolała , taki grymas bólu na twarzy… Ale tylko na chwilę, bo oto, tak! Jack wpadł właśnie na świetny, wszyscywiedząjaki pomysł. I teraz zaczyna się najlepsze – mamy tę dwójkę, Jacka i Elizabeth, są sobie i rozmawiają, mówią o sposobie na uratowanie Willa, ale bez kitu, cała ta scena (pomijając interruptions by former commodore i Pintel & Ragetti) jest taka, znaczy się mam na myśli światło, muzykę jaką im dali w tle, taką słodką, choreografię, expressions on their faces, ten błysk w oczach and all, że spokojnie mogłabym przekreślić cały ten dialog, który tu prowadzą i wpisać jakieś inne linijki na zupełnie inny temat . Ta atmosfera tak nastraja. Jest taka romantyczna .
Okej, teraz lądujemy na Isla Cruces. I tu jest scena z tym dziwnym wskazaniem kompasu. To już drugi raz, kiedy kompas wskazuje Lizzie na Jacka. Za pierwszym razem chyba nie było żadnych dwuznaczności - chodziło o informację co do tego w jaki sposób Will "ended up on the Flying Dutchman in the first place". A teraz… ja myślę, że kompas nadal wskazuje jej po prostu sposób na uratowanie Willa (to jest to, co Jack sam jej nakładł do głowy), ale, przez wzgląd na to, że zmieniają się okoliczności, nie jest już to jednak skrzynia. Jak się za moment okaże, Will sam zdołał zwiać z pokładu Holendra, jest cały i zdrów, więc oczywiście nie ma już sensu szantażować Jonesa argumentem spójrzcomytumamy i żądać aby go wypuścił. Teraz przyjdzie bohaterom uciekać przed gniewem diabła i w tej sytuacji sposobem Elizabeth na uratowanie Willa (i również siebie samej) będzie poświęcenie Jacka. Ale ona oczywiście jeszcze nie zdaje sobie z tego sprawy i interpretuje to wskazanie dosłownie, no więc raz, dwa, trzy foch i rzuca kompasem. Nadbiega Jack i teraz on czyta, no i co się okazuje - że wskazówka wreszcie przestała mu szaleć, zapewne dlatego, że Lizzie usiadła na skrzyni , a więc wszystko czego pragnie jest teraz w jednym miejscu.
Jeszcze jedna istotna kwestia a propos Jacka - scena ucieczki z Perły i moment, w którym posługuje się kompasem. To chwila, kiedy w końcu przyznaje sam przed sobą co tak naprawdę czuje. Wie już, że nie może dłużej uciekać przed miłością, podejmuje więc odważną decyzję i wraca na statek - bo tam jest Elizabeth.
Jeszcze co do Lizzie - jak dla mnie ona przez cały czas kocha Willa. Ale na końcu staje się coś, co dosłownie wstrząsa całym jej światem. Moment, w którym Jack już jest przykuty i mówi do niej "Piracie". Ona myśli, że jest sprytna, bo zorientowała się, że Kraken ściga Jacka, a więc teraz wykorzystując to, że jej wdzięki nie są kapitanowi obojętne (zdała sobie z tego sprawę na Perle, widziała, że mu się podoba, on z nią pogrywał, ona to podchwyciła, no i w końcu się doigrała ) robi coś naprawdę perfidnego i na dodatek twierdzi, że nie żałuje... No ale to "Piracie" - właśnie spełniło się to, co wcześniej przepowiedział jej Jack - przeszła na jego stronę. Okazuje się, że honor, przyzwoitość i kręgosłup moralny to tylko pobożne życzenia - jej idealne wyobrażenie siebie samej. Absolutnie jej tutaj nie potępiam, chodzi mi tylko o to, że w końcu trafiło do niej, że nie jest tak kryształowa, za jaką chciałaby uchodzić (wiecie, ta "dichotomy of good and evil" ). Tym postępkiem sama sobie wytrąciła z ręki argument przemawiający jakoby za tym, że ją i Jacka dzieli jakaś ogromna przepaść. There's no turning back now. Stało się, Lizzie przeszła na stronę Jacka i teraz już wie, że jej miejsce jest przy kapitanie, na pirackim statku. Właściwie to mogła z nim uciec już wtedy, gdy jej to proponował ("a marriage"), i tak wyszło na jego .
Dobra, finito. Nie wiem czy to w ogóle ma sens, ale zawsze jakoś tak to sobie wyobrażałam. I tak bardziej podoba mi się wersja Anajulii, bo to taki dogłębny wgląd w wysoce skomplikowaną naturę tych postaci, tymczasem ja potraktowałam Lizzie i Jacka jakoś tak płasko, i chyba jednak zbyt dosłownie.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Anajulia
Kapitan
Dołączył: 28 Gru 2005
Posty: 4438
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: z Drogi Płeć: piratka
|
Wysłany: Śro 15:25, 21 Lut 2007 Temat postu: |
|
Uch! Płasko?! No mnie tu zaparło dech! Po raz drugi zresztą tej doby, bo przed chwilą studiowałam historię wcieleń Damy Pikowej .
Kobieto! Ty to tak sama z siebie piszesz? I Ty mi mówisz, że się do niczego nie nadajesz? Przecież Ty masz wielki, felietonistyczny talent! Ty pisz! Notatki z podróży .
No ale wróćmy do Jacka i Lizzie. Innymi słowami, ale niesamowicie trafnie, opisałaś wszystko, co sama myślę na ich temat. Tyle, że ja się wzięłam za analizę dusz i znaków, a Ty - faktów. Brawo! Nie umiałabym tego ująć lepiej. Nie zgadzam się tylko z tym, że kompas wskazuje Lizzie sposób na uratowanie Willa. Myślę, że jednak to Jack jest jej problemem - Jack i wszystko czym on jest, czyli wartości, które wyznaje, i wszystkie uroki jego pirackiego żywota. Przecież Elizabeth miała słabość do piratów i piractwa od wczesnego dzieciństwa! I oto wszystko, co ja fascynowało, zmaterializowało się jej w niekonwencjonalnym kapitanie Czarnej Perły. Znamiennym jest dla mnie dialog, jaki prowadzi w "Klątwie" ze swoją służącą:
- It was a difficult day for you, I’m sure.
- I suspected Commodore Norrington would propose but I must admit I wasn’t entirely prepared for it.
- Well, I meant you being threatened by that pirate! Sounds terrifying.
- Oh, yes, it was terrifying.
To ostatnie stwierdzenie wypowiada zupełnie bez przekonania. Było super. Jedyna straszna rzecz, jaka jej się w tym dniu przytrafiła, to oświadczyny komodora .
I dlatego twierdzę, że nawet jeśli uczucie, jakim Elizabeth obdarza Jacka, dalekie jest od miłości, to właśnie jego pragnie najbardziej.
Muszę też, po przemyśleniu, odnieść się do tezy, którą postawiłaś w innym temacie.
Eddie napisał: | Napisałaś: "Elizabeth przeżywa dramat, bo nie potrafi zaakceptować nowej prawdy o sobie samej. Tymczasem Jack zdaje się do ostatniej chwili tej prawdy nieświadomy." No a u mnie jest tak, że to właśnie Jack jest zorientowany w swoich uczuciach, za to Lizzie aż do końca nie zauważa tego, co się z nią dzieje. |
Racja. Jack wie co go trapi od początku filmu, podczas gdy Elizabeth do końca nie rozumie istoty swojego problemu. Sparrowa nękają myśli o Lizzie (rzeczywiście, zdradza to trafna odpowiedź na pytanie Tia Dalmy), podczas gdy ta głęboko wierzy w swoją miłość do Willa i swój "moralny kręgosłup". Dlaczego zatem napisałam, że jest odwrotnie? Próbowałam - niezbyt fortunnie - wyrazić myśl, iż Jack nie chce do ostatniej chwili przyznać przed samym sobą, że Lizzie to powód wszystkich jego rozterek, i dopiero jednoznaczne wskazanie kompasu (w szalupie) każe mu skapitulować. To istotne, bo od tej chwili utożsamia kobietę z sensem swojego życia, dopiero teraz godzi się na to, że pragnie miłości - i dlatego właśnie znów ma cel, znów staje się dawnym Jackiem. Przedtem mrzonki o Elizabeth były dla niego utrapieniem, ciężarem, czymś co nie pozwalało mu żyć jak dawniej - i w dodatku czymś, czego nie chciał uznać za swoje, bo Lizzie była narzeczoną przyjaciela. Inaczej jest z Elizabeth. Nie zauważa wprawdzie, że "przechodzi na stronę" Jacka, ale wskazania kompasu są dla niej jasne. A ponieważ ta, zidentyfikowana dzięki kompasowi, pokusa jest jej nie na rękę, postanawia wyeliminować to, co uważa za jej przyczynę, czyli Sparrowa. W tym sensie Elizabeth działa świadomie. Ale tak naprawdę dopiero po owym "pirate" pojmuje złożoność swego położenia. Czyli - obie mamy rację .
My w ogóle genialne jesteśmy . Jestem świeżo po "lekturze" komentarza scenarzystów do "Skrzyni" i wszystko co powiedzieli na temat swojego dzieła, jest spójne z naszymi przemyśleniami. Zwrócili moją uwagę na pewne szczegóły, których wcześniej nie dostrzegłam, niemniej nie powiedzieli nic odkrywczego dla mnie, nic co modyfikowałoby moją wizje sensu "Skrzyni". Planuję streszczenie tego komentarza zamieścić w niniejszym temacie, bo pewnie nie wszyscy dotarli do wydania DVD. Moze się zbiore w najbliższych dniach.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Eddie
Piracki Lord
Dołączył: 31 Sty 2007
Posty: 770
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Czw 0:38, 22 Lut 2007 Temat postu: |
|
Łał, dzięki za miłe słowa . Nie myślałam, że taka moja pisanina może się komuś spodobać, bo to w gruncie rzeczy dość niepoprawna polszczyzna .
Ha! O tym kompasie! Wiedziałam, że to będzie trudne do przełknięcia . Bo było takie nawet dla mnie, od razu jak się urodziło. Chociaż strasznie długo nad tym myślałam, wciąż nie wiedziałam jak to ugryźć. Generalnie, trochę przekombinowałam i wyszła mi taka karkołomna konstrukcja. Na dodatek bardzo chybotliwa, bo i tak jeszcze nie wszystko mi się kleiło. Moim błędem było oczywiście to, że wrzuciłam Elizabeth w ramki, zakładając, że ona kocha Willa i tylko Willa. Amen. There is no other way. Przekreślając jednocześnie możliwość, że może mieć też w głowie a little bit of Jack at the same time. Czułam, że to rozumowanie jest błędne - niepokoiła mnie jej reakcja na Willa tuż po jego przebudzeniu na Perle. Taki nieszczery, wymuszony uśmiech, właśnie jakby miała jakieś second thoughts… No a gdyby moje założenie było prawdziwe, to oczywiście powinna była się w tym miejscu rozpromienić. Ale z braku laku zostałam już przy tym kuriozum.
Później, po głębszym zastanowieniu, pod wpływem tego co tu w tym temacie pisałaś, zmodyfikowałam swoją opinię. No ale musiałam przedstawić tę pierwotną wersję, bo sama się w to wkopałam (tjaa… właśnie ten akapit, który tu zacytowałaś ).
|
|
Powrót do góry |
|
|
Maya
Kanaka
Dołączył: 29 Gru 2006
Posty: 106
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Katowice
|
Wysłany: Nie 19:51, 25 Lut 2007 Temat postu: |
|
Eddie ujęłaś to fantastycznie! Razem z Anajulią powinnyście napisać całą książkę o interpretacji "Skrzyni", wszystkich znaków, faktów i podtekstów. Jedno mnie trapi. Twierdzicie, że Lizze do końca nie wie czego chce i nie wie co ją trapi, a Jack wie. No więc, że Jack wie to się zgadzam, ale, że Lizze nie jest pewna co ją trapi i czego chce to nie za bardzo. Według mnie na końcu filmu już dobrze wie, że pragnie Jacka, ale już wcześniej była tego świadoma. Wtedy kiedy rozmawiają o ciekawości jednego o życie drugiego, że Jack jest dobrym człowiekiem, a Lizze przejdzie na jego stronę. Już wtedy narzeczona Will'a była pewna, że najmocniej pragnie Jack'a. Już wtedy była by go zdolna pocałować nie tylko dla ratowania innych, ale wyłącznie dla swojej przyjemności. Gdyby nie czarne piętno Jacka, które wróciło już wtedy połączyliby się w pocałunku. A w ostatniej scenie Lizze go podpuszcza tym pocałunkiem, żeby go przykuć, a i owszem, ale pocałunek nie jest tu tylko po to, ona jest ciekawa, chce zobaczyć i upewnić się, że pragnie Jack'a.
To są moje domysły, ale nie koniecznie poprawne. Tak tylko wspomniałam o scenie, w której się prawie pocałowali, bo nikt na to uwagi nie zwrócił, albo nie doczytałam to przepraszam!
|
|
Powrót do góry |
|
|
Anajulia
Kapitan
Dołączył: 28 Gru 2005
Posty: 4438
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: z Drogi Płeć: piratka
|
Wysłany: Nie 21:54, 25 Lut 2007 Temat postu: |
|
Zgadzam się całkowicie z Twoją tezą, o czym zresztą pisałam już w swojej Demaskacji. Lizzie zdawała sobie sprawę, że Jack jest tym czego pragnie co najmniej od chwili, gdy zwrócił jej na to uwagę Norrington, czyli po słynnym już "persuade me". Spojrzała wówczas na kompas, który wskazał jednoznacznie na Sparrowa. Podejrzewam nawet, że ziarno wątpliwości zasiał w niej już Beckett nie mniej słynnym "a marriage interrupted". A tak naprawdę, to przecież jej "słabość" do Jacka ma swoje korzenie już w "Klątwie". Jest tam kilka znamiennych scen, jak choćby ta z pokojówką, czy usunięta "Jak dwie krople wody". No i wreszcie Lizzie musi być świadoma tej swojej "słabości" na długo przed końcem "Skrzyni", skoro postanawia Jacka zostawić na pewną śmierć ergo pozbyć się pokusy. No to chyba mamy zgodność?
To, z czego Elizabeth nie zdaje sobie sprawy, to rzecz nieco innej natury. Przyczyny swojego dylematu upatruje w mężczyźnie. Tymczasem to czego pragnie to nie tyle Jack, co wszystko czym on jest - pirackie życie, wolność... Wszak o tej właśnie "ciekawości" mówił Jack: "Tęsknisz za wolnością. Tęsknisz za swobodą działania. Instynktownego zaspokajania własnych pragnień". I właśnie o tym nie wie Lizzie. Albo raczej - nie chce wiedzieć... Pojmuje, że "przeszła na stronę" Jacka, gdy z jego ust, zamiast protestów czy błagań, pada krótkie "pirate". Tak to rozumiem .
|
|
Powrót do góry |
|
|
Maya
Kanaka
Dołączył: 29 Gru 2006
Posty: 106
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Katowice
|
Wysłany: Pon 19:01, 26 Lut 2007 Temat postu: |
|
Oj dziewczyny wszystko co kłębiło mi się w głowie, a nie umiałam tego ująć napisałyście tu. "Skrzynia" to magiczny film, z zagadkami itp, ale żałuje, że ludzie w większości po obejrzeniu tego mówią, że dobry, ale nie zagłębiają się w sens filmu. Szkoda! Jak ja sama pomyśle, że wiele filmów w życiu obejżałam, ale nie zastanowiłam się nad sensem to aż żal.
A tak pozatym mam pytanko skąd Wy pamiętacie dokładnie co kto powiedział, a już dodatkowo po angielsku? Ja sama mniej wiecej pamiętam tekst, ale nie słowo w słowo, a po angielsku to już w ogóle.
P.S. Anajulia dzięki wielkie za filmy, Beh już mi przesłała w ferie jak mnie nie było, tylko niestety "Edwarda" brak :*
|
|
Powrót do góry |
|
|
Anajulia
Kapitan
Dołączył: 28 Gru 2005
Posty: 4438
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: z Drogi Płeć: piratka
|
Wysłany: Pon 20:29, 26 Lut 2007 Temat postu: |
|
Po obejrzeniu po raz enty się samo uczy na pamięć . A poza tym - kopia pod ręką na dysku . Nad "Edwardem" jeszcze pomyślę . Ciesz się resztą póki co .
|
|
Powrót do góry |
|
|
Maya
Kanaka
Dołączył: 29 Gru 2006
Posty: 106
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Katowice
|
Wysłany: Wto 15:43, 27 Lut 2007 Temat postu: |
|
Kochana tymi filmami zrobiłaś mi najlepszy prezent w życiu! Jeśli nie obejże narazie "Edwarda" to dam sobie radę :* Dzięki jeszcze raz wielkie :*
|
|
Powrót do góry |
|
|
Anajulia
Kapitan
Dołączył: 28 Gru 2005
Posty: 4438
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: z Drogi Płeć: piratka
|
Wysłany: Śro 1:20, 02 Maj 2007 Temat postu: |
|
Kochani! Muszę podzielić się odkryciem z cyklu: Demaskacja znaków i symboli w "Skrzyni" . Aluzja razi po oczach, a jednak jej sens odsłoniła mi dopiero recenzja, na którą trafiłam podczas poszukiwań inspiracji do mojego artykułu o POTC. Innymi słowy - nie ja, niestety , wpadłam na to, ze dead man's chest to nie tylko nawiązanie do znanej szanty, ale i - w przypadku filmu - wiele mówiąca gra słów. CHEST! AAAA!!!
Nieznającym języka angielskiego wyjaśniam: "chest" znaczy "skrzynia" oczywiście, ale angielski to taki fajny, minimalistyczny język, w którym jednemu słowu odpowiadają zawsze co najmniej dwa różne znaczenia . Otóż, "chest" oznacza też klatkę piersiową! A klatka piersiowa, jak wiadomo, kryje serce. Podobnie jak zakopana skrzynia kryje zwykle skarb...
|
|
Powrót do góry |
|
|
Maya
Kanaka
Dołączył: 29 Gru 2006
Posty: 106
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Katowice
|
Wysłany: Nie 18:29, 06 Maj 2007 Temat postu: |
|
No własnie nie dawno miałam to na angielskim, bo dopiero zaczynam sie uczyć. I tak się nad tym zastanawiałam, że to słowo ma dwa znaczenia, ale nie wpadłam na to, że w tym tytule może być taka aluzja. Cóż to przez ludzi, którzy przetłumaczyli tak tytuł już się przyzwyczaiłam. Ale dzięki tytuowi (nie wiem czy dobrze odmieniłam) na kartkówce nie miałam problemu z napisaniem jak jest klatka piersiowa
P.S. O jakiej szancie mówisz??
|
|
Powrót do góry |
|
|
Savvy
Piracki Lord
Dołączył: 10 Sty 2007
Posty: 1136
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: from Desolation Row Płeć: piratka
|
Wysłany: Pon 16:26, 07 Maj 2007 Temat postu: |
|
Tak, tak, chest to jest to - zdaje się, że już nie da się obalić Twojej teorii Anajulio! I dobrze!
A szanta pochodzi z "Wyspy skarbów" Fifteen men on the dead man's chest..., której refren w polskiej wersji można usłyszeć/zaśpiewać w "Starym brygu" alias "Statku widmo":
Hej, ho! Na umrzyka skrzyni!
I butelka rumu
Hej ho! Resztę czart uczyni
I butelka rumu
Stąd też SPORE wątpliwości co do tłumaczenia "Skrzynia Umarlaka"...
|
|
Powrót do góry |
|
|
Maya
Kanaka
Dołączył: 29 Gru 2006
Posty: 106
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Katowice
|
Wysłany: Pon 17:37, 07 Maj 2007 Temat postu: |
|
A o to chodzi To znam, tylko nie wiedziałam, o którą chodziło. Tak więc sobie ściągne bardzo chętnie. Ma ktoś jeszcze jakieś uwagi co do sensu "Skrzyni"??
|
|
Powrót do góry |
|
|
Aletheia
Oficer
Dołączył: 11 Lut 2008
Posty: 4636
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: piratka
|
Wysłany: Śro 0:41, 13 Lut 2008 Temat postu: |
|
Po tym co Anajulia napisała w temacie o śmierci, popędziłam przeczytać Demaskację. I teraz sama chyba zacznę rejtanować, bo o ile z większością Demaskacji się zgadzam, o tyle zgrzyta mi zasadniczy punkt.
Najpierw z czym się zgadzam.
Też pojmuję busolę jako coś w rodzaju uzewnętrznionej intuicji czy podświadomości. Takie wahadełko, radiestezyjna różdżka pokazująca nie żadne prawdy objawione, tylko coś co płynie od trzymającego ją.
To, że Jack zgubił cel w momencie gdy go dopiął, plątało mi się w myślach chyba już w kinie, od chwili gdy zobaczyłam co wyprawia z rysunkiem klucza... Faktycznie, to jest takie "Mam plan! Wiem czego chcę! I tego będę się trzymał! Że wiem!". Ma tylko mały problem z przekonaniem co do tego załogi. Chwilowo ratuje go nieśmiertelna charyzma i umiejętność takiego naplątania w wypowiedzi, żeby słuchający się poddawali w próbach zrozumienia. Wisi w atmosferze takie ogólne "Dobra, kapitan tu jest od myślenia, my sobie dajmy spokój." Ale czuć, że wisi już długo i nawet załoga zaczyna jednak się niecierpliwić. Bo rzeczywiście CBP jest baśnią i kończy sie baśniowo. Odjazd w stronę zachodzącego słońca, ogólne "Kochajmy się" i żyli długo i szczęśliwie, a tańczące miotły im same w domu zamiatały przy śpiewie ptasząt. Tylko problem pojawia się, gdy trzeba zajrzeć za ten Very Sweet & Beauty & Happy End i zadać niewygodne pytanie "A co się potem działo?". W baśniach nie ma "potem", jest wieczne zawieszenie w tym szczęśliwym końcu udającym początek. A tu scenarzyści musieli jednak dopisać jakieś "dalej". I też uważam, że wybrnęli mądrze. Bo to jest rzecz niby oczywista (tak, ja też znam smak skończonych planów, gdy nagle adrenaliny brakuje i nie wiadomo w co ręce wsadzić) a jednak trzeżwe spostrzeżenie - że dla Jacka sensem życia było tak naprawdę ściganie Perły, marzenia o niej. Tak samo istotą horyzontu-celu jest ciągłe płynięcie w jego kierunku, a nie osiaganie go. Zakończenie AWE jest z jednej strony jakieś wkurzające, smutne - znowu stracił Perłę. A z drugiej strony jednak cudowne, bo "otwierające", dające nadzieję. Fontanna Młodości swoją drogą, ale ani przez chwilę nię wątpiłam, że nie zrezygnował z Perły. I że Barbossa jeszcze popamięta. I będę rejtanować! Bez Perły, w małej łupinie, ale z Celem. I szczęśliwy jak szlag. Dziwicie mu się?
No to teraz co mi nie pasuje.
Elizabeth?!? Uch, tak, dobra, też myślę, że zdecydowanie bliżej jej do Jacka niż Willa. Charakterna kobitka, co by nie mówić. Tylko ten cały romansowy trójkąt... Czują do siebie miętę, bez wątpienia. Ale nigdy nie widziałam w tym więcej niż fascynację, niemożliwą ani do spełnienia ani utrzymania na dłuższą metę. Jack zawsze zdawał mi się typem w stylu "dziewczyna w każdym porcie" (a zważywszy jak "serdecznie" go witają, w końcu mu braknie portów ). Ale jedyną prawdziwą jego Damą jest Perła. Tylko jej jest naprawdę wierny. Możecie się dziwić, ale dla mnie to już dostatecznie romantyczne, żeby mu nie doklejać jeszcze i Elizabeth. Kiedy odpowiada Gibbsowi, że to tylko statek, to jakoś zdaje mi się, jakby bardziej chciał siebie przekonać. Owszem, kupa drewna i płótna jest "tylko statkiem". Ale jeśli dodać do tego duszę Jacka, to już "aż Perła". Galion Perły trzyma wróbelka - Jack jest jej częścią, choćby była daleko, z innym kapitanem. W Luku lądują razem i Jack jej nie zostawia, choćby żeby sprawdzić co jest dalej, za pustynią.
No i wszystko mi się ślicznie zgadzało, Anajulia mnie w tym względzie nie przekonała... aż tu nadziałam się na elegancki, klarowny i do obrzydzenia przekonujący wywód Eddie. Wrr, okropnie mi nie pasuje ta teoria, no bo... no bo... no bo tak! A tymczasem argumenty Eddie skosiły mnie równo z trawą, faktycznie coś tu jest na rzeczy. Dobra, zatem będę rejtanować wbrew rzeczywistości! Niech będzie, Jackowi odbiło na tle ostrej (i bystrej) Lizzie. Jej odbiło tym bardziej, czemu żadna z nas chyba sie nie dziwi. Od początku uważałam, że przeraziła się tym co jej uświadomiła busola i dlatego pozbywa się Jacka - żeby odciąć samej sobie możliwość inną niż Will. Ale zębami i pazurami trzymam się zdania, że na dłuższą metę by ze sobą nie wytrzymali. I tak naprawdę oboje o tym wiedzą. Jack w AWE kwituje, że raz wystarczył i to dowodzi, że czasem myśli zaskakująco trzeźwo. Ale czy i to by nie podpadało pod zasadę "Cel osiągnięty, to cel zniszczony" ? Moje stanowisko w ich sprawie - tylko fascynacja, precz z poważnym zaangażowaniem.
EDITED NASTĘPNEGO DNIA
Spać przez to nie mogłam, dobrze że w środy pracuję po południu. Ale przynajmniej sobie porządnie przemyślałam sprawę i udało mi się w miarę bezkolizyjnie włączyć argumentację Eddie w moją wersję. Jednocześnie jednak definitywnie odrzuciłam wersję Anajulii. Wybacz, proszę.
Dobra, po kolei (na ile się uda).
OK, Elizabeth zawróciła Jackowi w głowie. OK, on też ją zafascynował. OK, są dla siebie pokrewnymi duszami. Ale to bynajmniej nie znaczy, że identycznymi. Przeciwnie, jednak różnią się bardzo. I tu leży wytłumaczenie ich działań.
Dla Elizabeth, w Jacku pociągająca jest jego niezależność; fakt, że on żyje pełną piersia, nie przejmując się konwenansami; że dla niego nie istnieje żadne "wypada/nie wypada". Mówicie, że ona w głębi duszy jest taka sama? Nie, jeszcze nie. W CBP i DMC dopiero chciałaby taka być. Na razie jednak ciągle czuje na sobie całe dziedzictwo arystokratki, gubernatorskiej córki. Jeśli w ogóle stanie się taka, jaką chciałaby siebie widzieć, to nie wcześniej niż w AWE, gdy pękają ostatnie więzi łączące ja z dawnym życiem (przede wszystkim śmierć ojca i Norringtona). I mimo to, myślę, zawsze jednak zostanie w niej jakaś kotwica, jakaś zapalajaca się lampka "Uważaj co robisz. Nie powinnaś". Bo Elizabeth, w przeciwieństwie do Jacka, twardo stąpa po ziemi. Ma plany na życie, a nie tylko cele. Z początku, gdy zauważa zainteresowanie Jacka, bawi ją to, więc podejmuje flirt, drażni się z nim na zasadzie "A czemu nie?". A potem busola jej uświadamia, że to już nie tylko zabawa. I to ją przeraża, bo orientuje się, że wpadła w pułapkę. Bo przecież ciągle jednak jest Will, ona czuje na sobie zobowiązanie. Klasyczny konflikt serca i rozumu. Wie, że nie może się tak szarpać bez końca, musi coś zdecydować. I wybiera idąc za realistyczną częścia swojego charakteru - zamiast dzikiego porywu serca, poukładany plan na przyszłość i stabilizacja. Usuwa więc sobie Jacka z życia. I wszystko byłoby pięknie, gdyby jej swoją ("Pirate...") reakcją nie uświadomił, jak bezwzględne, zimne jest to co zrobiła. W tym momencie on widzi to wszystko jaśniej niż ona i pokazuje jej. A dla niej to jest szok. Będzie ją to prześladowało. Dowiedziała się o sobie czegoś, co jej sie nie podoba. Chciała być romantyczną piratką, a stała sie piratką bezlitosną. Do końca DMC jest zamyślona. A ma o czym myśleć.
Natomiast Jack... Zdaje mi sie, że dla niego to ma inny wymiar. Z początku była dla niego interesującą okazją - ot, kolejna spódniczka, próbować zawsze warto, może nie odmówi. Z czasem i on zdaje sobie sprawę, że to już coś wiecej. Ale nadal nie tyle co dla niej. Ją to uczucie przeraża, bo jej rozbija świat. Jego natomiast... irytuje? "Co nie daje spokoju mężczyźnie? Kobieta". No właśnie... Spokoju nie daje. On chyba właściwie nie bardzo wie, co miałby z tym zrobić. Zacząć ją na serio odbijać Willowi? Nie wydaje mi się. Nigdy sobie tego jasno nie powiedzieli, ale myślę, że oboje w końcu stanęli w tym samym punkcie - ona chce to przerwać, bo uważa, że to szaleństwo; on wolałby się nie angażować, bo to nie w jego stylu. Żeby zrobić z tego poważny związek, musieliby jakby zejść sie z przeciwnych kierunków, dokonując małej (małej?) rewolucji w swoich charakterach. Żadne z nich sie na to nie zdecyduje.
Nie zgadzam sie, że Jack wraca na Perłę z myślą o Elizabeth. Nie bardziej niż o reszcie załogi. Świadczy o tym choćby fakt, że od momentu gdy znów pojawia sie na pokładzie, nie poświęca jej właściwie w ogóle uwagi. Żadnego "Jesteś cała. kochanie? Nie skrzywdziła Cię ta gadzina?". Zamiast tego jest raczej "Dawaj, mała, tą giwerę i zjeżdżaj z linii strzału. Za długo sie bawicie z tą przerośniętą mątwą, pora na mnie." Także później, gdyby dla niego to była Wielka Miłość, czy nie można by się spodziewać czegoś w stylu "Zmykaj, dziewczyno, do tego swojego i bądźcie razem szczęśliwi. Ja tu zostanę, żeby Kraken dał wam spokój. Pozwól się tylko pocałować na pożegnanie." W tym momencie całe kino tonie we łzach, jest rozdzierajaco i... stereotypowo. Najwyżej potem jeden z dugim krytyk powybrzydza w recenzji, że go zemdliło, bo poszedł na przygodówkę a dostał melodramat i czuje się jakby miał czkawkę po "Titanicu". Tymczasem zamiast tego mamy od A do Z inicjatywę Piratki Lizzie i kompletne zaskoczenie Jacka. Prędzej by sie spodziewał, że Kraken sie dobrowolnie odmelduje, niż że ona dostanie takiej eksplozji uczuć. Powiedzieć, że mu odwróciła uwagę, to mało. Totalnie go wyprało z ostatnich przebłysków myśli i jakiejkolwiek czujności. Cud, że sie na nogach utrzymał. Przytomność mu gwałtownie wraca, gdy żelazo sie zatrzaskuje. I wtedy nie pyta co jest grane. Jest zaskoczony, ale nie zdziwiony. Paradoksalnie, wtedy im najbliżej do siebie, ale oboje wiedzą, że to koniec "nich". Związek się skończył, zanim na dobre się zaczął.
To nie na Elizabeth mu przede wszystkim zależy gdy wraca. Co innego zwróciło moją uwagę. Poprawcie jeśli sie mylę, ale dwa momenty - gdy Jack strzela i gdy skacze w paszczę Krakenowi, to jedyne w całej trylogii przypadki, gdy włącza mu się jakaś, nietypowa dla niego, zajadła, mściwa furia. Gdy usłyszał, że Kraken ściga naznaczonego czarnym znamieniem, panicznie krył sie po kątach. Ale gdy Kraken ośmielił sie podnieść mackę na Perłę... Oho, doigrał się. No tak, widać do czego zmierzam. Anajulio, tak, uważam, że to wciąż ten facet co da się pokroić za okręt. Ale przecież nie za poczerniałe klepki i brudne żagle. "She's only a ship" (Zauważcie! "She"!). Ale przecież "what a ship is..."? Czy na pewno, jak piszesz, Anajulio, to musiałoby oznaczać, że nie przeszedł żadnej drogi? W CBP zdawał sobie sprawę z ryzyka, ale dązył do celu, niesiony wiarą, że jak zawsze wszystko mu sie uda. I wygrał, spełniając nadzieje. A w DMC jego marzenia wystawiaja mu rachunek. Z początku nie przyjmuje go do wiadomości, ale gdy kończą mu sie drogi ucieczki, nie prosi litości tylko staje naprzeciw konsekwencjom swoich wyborów i decyduje się zapłacić. Życiem, skoro taka jest cena. Pozbył sie załogi z tonącej balii, nie będą płacić jego długów. Ale sam nie opuści Perły. On i Davy Jones mają coś wspólnego - obaj gotowi są na wiele dla swoich Dam, mimo że żadna nie jest żywą kobietą. Obaj za miłość drogo zapłacili. Jones pozbyl sie własnego serca i zostawił je jak najdalej, bo zbyt bolało. Serce Jacka bije w Perle; wszystko co sie z nia dzieje, ma wpływ i na niego. Wstrząsające w tym kontekście są słowa Gibbsa - "Kapitan idzie na dno ze swoim statkiem". Na oczach wszystkich a jednak sam wobec losu. Chrzanić Lizzie, to co zrobiła miało większe znaczenie i konsekwencje dla niej niż dla niego. Tak naprawdę. bardziej niz jego, "zabiła"... siebie. Ja chcę patrzec na to tak, jak Gibbs. Chcę widzieć kapitana, który był żywą legendą i zginął tak jak żył - z fantazja, z pasją, w jakimś ostatnim, niesamowitym wybuchu szaleńczej żywotności. I z nieugiętą wiarą, że warto umrzeć za marzenia, jeśli nie można już dla nich żyć.
Koniec mojej epistoły. Idę się rozbeczeć...
Ostatnio zmieniony przez Aletheia dnia Śro 22:20, 13 Lut 2008, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Anajulia
Kapitan
Dołączył: 28 Gru 2005
Posty: 4438
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: z Drogi Płeć: piratka
|
Wysłany: Czw 20:11, 14 Lut 2008 Temat postu: |
|
Uprzedziłaś mnie, szkoda. No niestety, nie mogłam odpisać na Twojego posta od razu, bo zostałam brutalnie odcięta od neta na trzy dni . Ale tak się przejęłam, że pisałam w Wordzie, nocą, gdzieś na szwedzkim parkingu. I teraz mogę się podzielić odpowiedzią na tę pierwszą część, przed edycją Twojego posta. Od razu dodając, że całkowicie się zgadzam z pierwszą połową tego, co w "edit" i nigdy nie twierdziłam inaczej. Dodam też, że treściwy post Eddie wyraża dokładnie to samo, co o Liz i Jacku napisałam ja, tyle że mnie poniosły emocje, bo sama miałam osobliwe nastroje uczuciowe, gdy to wszystko pisałam
OK. No to wklejam to, co w Wordzie, a do reszty ustosunkuję się później, bo wprawdzie jestem już w Polsce, ale nadal w drodze:
Ależ się cieszę, że nareszcie ktoś chce ze mną (oprócz Eddie ) podyskutować w tych "drugodennych" wątkach! I to w dodatku pospierać się! Pewnie częściej się będziemy zgadzać , ale póki co – pomówmy o sprawie kontrowersyjnej, czyli wątku Jack–Elizabeth.
Przedtem jeszcze chcę zasygnalizować wątek Jack–Perła, w którym się pewnie powycinamy Może być ciekawie .
Aletheia napisał: | Zakończenie AWE jest z jednej strony jakieś wkurzające, smutne - znowu stracił Perłę. A z drugiej strony jednak cudowne, bo "otwierające", dające nadzieję. Fontanna Młodości swoją drogą, ale ani przez chwilę nie wątpiłam, że nie zrezygnował z Perły. I że Barbossa jeszcze popamięta. I będę rejtanować! Bez Perły, w małej łupinie, ale z Celem. I szczęśliwy jak szlag. Dziwicie mu się? |
Ja tam mu się nie dziwię . I w pełni podpisuję się pod tezą, że zakończenie AWE, choć nie pozbawione goryczy – jak cały zresztą film – jest w gruncie rzeczy optymistyczne. A im dłużej o nim myślę, tym częściej przychylam się do pomysłu, że jest szczęśliwsze niż zakończenie CBP nawet – dlatego właśnie, że prawdziwsze, a nie z cyklu "i żyli długo…". Z początku jednak mnie przybiło. Bo jak to?! Nie dość, że cały świat POTC poszedł w drzazgi, to jeszcze Jack stracił Perłę?! Ale im dłużej żyłam z tą straszliwą myślą, tym oczywistsze stawało się dla mnie, że nie tylko stracił ją bezpowrotnie, nie tylko nawet nie zamierza jej ścigać, ale i… bardzo dobrze się stało, że ją stracił!!! Ha! Strzelaj!
Ale nie tutaj, bo rzecz nie dotyczy DMC tylko AWE. Nie wiem czy już dotarłaś do innego odcinka moich myślideł o POTC – jeśli nie, zapraszam do dyskusji w wątku "Jack Sparrow na Drodze Własnej Legendy" .
Wróćmy póki co do Liz i Jacka. Jak mniemam – Eddie zdołała Cię przekonać do moich idei (no wiem, że moje spisane w szale i rozpaczy przemyślenia dalekie są od zwięzłej, żelaznej logiki wywodu Eddie, ale pisząc co napisałam, cierpiałam okrutnie – tak czy owak, chodziło mi dokładnie o to samo, tyle że nie zmieściłam się na jednej stronie ) , więc polemiki nie będzie? Pech.
Powykazuję zatem zgodność naszych przekonań.
Aletheia napisał: | Zębami i pazurami trzymam się zdania, że na dłuższą metę by ze sobą nie wytrzymali. |
Jest nas dwie . Nigdy nie twierdziłam, by między Jackiem a Liz istniało płomienne uczucie – przeciwnie, byłam zdania, że to "niemożliwe ani do spełnienia, ani utrzymania na dłuższą metę". Z różnych względów. Ale przede wszystkim dlatego, że… to by było okropne! W którymś z wątków, jeszcze przed AWE, pisałam, że jak zrobią jakiś hollywoodzki kicz z Liz w objęciach Jacka na tle zachodzącego słońca, to mój świat runie. Na szczęście skończyło się na
- It would never have worked out between us.
- Keep telling yourself that, darling.
- Once was quite enough.
I ten dialog wyraził wszystko, co należało o relacjach między Liz i Jackiem powiedzieć. Jakiś ckliwy melodramat, związek po grób, nie pasowałyby ani do Jacka ani do POTC w ogóle. Zgodzę się także, że uczucia Elizabeth były fascynacją, i to nie tyle fascynacją Jackiem, co wszystkim, czym on był (wolnością, odwagą, stylem życia, etc.) – pisałam o tym w swej Demaskacji, zresztą – o ile pamiętam – podobnymi słowami. A co z Jackiem?
Aletheia napisał: | Jack zawsze zdawał mi się typem w stylu "dziewczyna w każdym porcie" |
Ano właśnie - w tym ambaras, choć nie cały Jackowi przydarzyło się coś, co nie miało mu się prawa – w jego (i widzów) mniemaniu – przydarzyć. Bo jest piratem i uczucia jakich doświadcza, mają się nijak do jego stylu życia. Bo kobieta, która zawróciła mu w głowie zdaje się całkowicie poza zasięgiem – nie z jego świata i w dodatku szczęśliwie zaręczona. Dlatego trudno tu mówić o wielkiej miłości – raczej o tłumionym pragnieniu, które w pewnych okolicznościach (niemożliwych do spełnienia) miałoby szansę przerodzić się w miłość w potocznym znaczeniu tego słowa. Tymczasem Jack nawet nie chce wiedzieć, że to Liz zaprząta jego umysł, pozbawiając go dawnej pewności siebie i swego celu. A jednak to uczucie jest dostatecznie silne, by nadać nowy sens jego istnieniu – nawet jeśli najwyższą wartość (ergo - to, czego pragnie najmocniej) stanowi tylko przez krótką chwilę. Jedno jest pewne – i o to ja będę rejtanować z kolei , bo w przeciwnym razie POTC okazałoby się tylko ładną bajką jakich tysiące, w której bohater walczy niestrudzenie o jedynie słuszną Sprawę, z zawieruch dziejowych wychodząc bez szwanku na duszy, ciele i umyśle – a konkretnie, bez najmniejszego śladu, że czegokolwiek doświadczył. W życiu tak się nie zdarza. W życiu nieustannie dojrzewamy, a w tym procesie kolejne odsłony to nowe cele i priorytety. Jedno jest pewne zatem – ani Liz, ani Jack nie będą już tacy sami po tym, co ich spotkało i czego się o sobie samych dowiedzieli.
Aletheia napisał: | Ale jedyną prawdziwą jego Damą jest Perła. Tylko jej jest naprawdę wierny. Możecie się dziwić, ale dla mnie to już dostatecznie romantyczne, żeby mu nie doklejać jeszcze i Elizabeth. |
Nie! Nie Nie! To by był dopiero harlequin – innymi słowy, nie tyle dostatecznie, co aż za romantyczne! Jak ze Złotej Ery Hollywood, do której mam owszem spory sentyment w zakresie piractwa, ale stanowczo wolę POTC i te wszystkie niekonwencjonalne rozwiązania scenariuszowe… No ale tu miałam nie rozwijać wątku Jack–Perła, więc pewnie wkrótce wrzucę do "Własnej Legendy" lub "Porównania wszystkich części". Proszę Państwa! Bądźcie z nami! Prosimy nie wyłączać odbiorników .
Ostatnio zmieniony przez Anajulia dnia Czw 20:16, 14 Lut 2008, w całości zmieniany 3 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Aletheia
Oficer
Dołączył: 11 Lut 2008
Posty: 4636
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: piratka
|
Wysłany: Czw 22:48, 14 Lut 2008 Temat postu: |
|
Anajulia napisał: | Nie dość, że cały świat POTC poszedł w drzazgi, to jeszcze Jack stracił Perłę?! Ale im dłużej żyłam z tą straszliwą myślą, tym oczywistsze stawało się dla mnie, że nie tylko stracił ją bezpowrotnie, nie tylko nawet nie zamierza jej ścigać, ale i… bardzo dobrze się stało, że ją stracił!!! Ha! Strzelaj! |
W tym miejscu należy sobie wyobrazić, z mojej strony, scenkę z CBP, na wyspie, tą z pistoletem za plecami Elizabeth, "Trzymajcie mnie bo ja ją chyba...!" W pierwszej chwili. Potem poszłam przeczytać interpretację AWE i trochę mi przeszło. Jednak broni tak całkiem nie chowam, a już na pewno nie zamierzam wzorem Jacka milcząco stwierdzać, że szkoda gadać dalej. Idę odpowiadać w wątku o AWE. Skacze ta dyskusja jak pijany zając...
|
|
Powrót do góry |
|
|
Anajulia
Kapitan
Dołączył: 28 Gru 2005
Posty: 4438
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: z Drogi Płeć: piratka
|
Wysłany: Wto 1:30, 19 Lut 2008 Temat postu: |
|
Skoro jednak nie zostałam zestrzelona, mogę odpowiadać na drugą połowę (po edycji) Twojej poprzedniej wypowiedzi .
Co do wątku Liz-Jack już chyba uzyskałyśmy konsensus, ale potwierdzę go na wszelki wypadek poniżej.
Aletheia napisał: | OK, Elizabeth zawróciła Jackowi w głowie. OK, on też ją zafascynował. OK, są dla siebie pokrewnymi duszami. Ale to bynajmniej nie znaczy, że identycznymi. Przeciwnie, jednak różnią się bardzo. I tu leży wytłumaczenie ich działań. |
Wszystko święta racja. Po pierwsze - nie są identyczni, bo dzieli ich choćby społeczny status czy zasób doświadczeń. Nigdy nie twierdziłam, że są identyczni, są tylko - że zacytuję samego Sparrowa - "podobni jak dwie krople wody". Dzieli ich wszystko (i dlatego nigdy nie będą razem, nawet nie rozważają takiej możliwości), ale są ulepieni z tej samej gliny i gdyby od urodzenia żyli w takich samych okolicznościach, pewnie rozumieliby się bez słów. W każdym razie, Elizabeth jest w POTC jedyną postacią, która za Jackiem nadąża, a nawet jest niekiedy krok przed nim . I pewnie dlatego go zafascynowała. Takiej kobiety jeszcze nie spotkał.
Po drugie - nie można nazwać rodzącego się między nimi uczucia miłością i choć świadomie użyłam w Demaskacji tego słowa, nie opisałam nim relacji pomiędzy Jackiem i Liz, ani nawet stanu, w jakim Jack się znajdował, tylko pewną możliwość, w obliczu której stanął (dodam, że słowa "zakochać się" także zwykłam traktować lekko ). Tak więc - nie mamy tu żadnej love, ani tym bardziej romance. Ze strony Liz to fascynacja, i to nie tyle samym Jackiem, co tym, co on sobą reprezentuje, alternatywą dla życia, jakie wiodła do tej pory - jako córka gubernatora, a potem narzeczona Willa. Ze strony Jacka to potężny niepokój, który - na poziomie DMC, bo o AWE staram się tu nie rozmawiać () - także zachwiał posadami jego świata, ale ponieważ pasuje do niego jak pięść do nosa, Sparrow usiłuje go ignorować. Przyznanie przed samym sobą, że Liz jest czymś więcej niż "kolejną spódniczką" postawiłoby przecież duży znak zapytania nad jego dotychczasowym światopoglądem, poczuciem własnej tożsamości, o stylu życia nie wspominając. Dlatego Jack ucieka. To oczywiście nie jest jedyna przyczyna jego kiepskiej kondycji (brak mu celu po tym, jak go osiągnął, boi się o własną skórę bo nadszedł czas spłaty długu wobec Jonesa), ale wyjątkowo trudna do wyeliminowania - bo wykracza (jak mniemam) poza obszar dotychczasowych doświadczeń Kapitana. I cóż, trudno nazwać miłością uczucie, które się ignoruje, ale to na pewno nowa jakość w życiu Jacka. I to - zważywszy na wskazania kompasu - jakość, która mogłaby nadać sens jego (chwilowo pozbawionej celu) egzystencji. Bo mogłaby przecież, jakkolwiek nam się pomysł, by Kapitan Czarnej Perły kochał kogoś oprócz siebie, nie podoba (mnie się podoba ). Trudno jednak polemizować z empirycznie potwierdzoną prawdą, że dzielenie codzienności z kimś, kto nas rozumie, czy choćby świadomość, że taka osoba istnieje, dodaje życiu sensu. Nie ma też chyba człowieka, który choć raz nie zatęsknił za przełamaniem swej samotności. I dlatego myślę, że koncepcja, według której Jack otarł się w DMC o taki stan, czyni go piękniejszą i prawdziwszą postacią, niż płytkie, stereotypowe założenie, że skoro to pirat, to kocha tylko morze i swój okręt, okazjonalnie zaliczając w portach "spódniczki". Wybieram Jacka-Człowieka.
Niemniej - zgoda, mówienie o miłości Jacka do Elizabeth byłby grubą przesadą. Choć - na co wskazuje finałowy dialog z AWE - Jack bardziej byłby skłonny coś w życiu zmienić, by być bliżej Liz, niż ona. Pewnie też dlatego, że w jego przypadku to poważniejsza fascynacja. Dla Liz w Jacku "pociągająca jest jego niezależność; fakt, że on żyje pełną piersią, nie przejmując się konwenansami...". A zatem nie tyle Sparrow, tylko to, co on sobą reprezentuje. Dla Jacka "to ma inny wymiar". Ten, który przedstawiłam powyżej. Drugi człowiek stał się dla niego pewną możliwością - możliwą choć zbyt trudną drogą, kimś, kto mógłby znów napełnić jego życie sensem, nadać mu cel. Brzmi nieco nazbyt górnolotnie w przypadku Jacka, ale to oczywiście nawiązanie do kompasu, który wskazuje to, czego się pragnie najbardziej, wytycza kurs nie tyle w terenie, co w życiu po prostu.
Sparrow nie akceptuje tej możliwości, bo gdyby traktował fascynację Liz poważnie, nie miałby problemów z kompasem. A skoro przez jedną krótką chwilę ich nie ma, to znaczy, że coś się w nim zmieniło. Słój zadziałał (joke ) - Jack odzyskuje dawną pewność siebie, błysk szaleństwa w oku, a zatem bez wątpienia dowiedział się czego pragnie. Czy raczej - odnalazł wreszcie w tym wszystkim jakiś sens. Sytuacje graniczne (a widok własnego okrętu - z załogą - w mackach Krakena, w trakcie niechlubnej ucieczki, która wcale nie musiała zakończyć się powodzeniem, z pewnością jest taką sytuacją) zwykle powodują tego rodzaju olśnienia, przewartościowania. Natomiast - żeby zrozumieć co dokładnie zaszło w Jacku w końcówce DMC - trzeba zauważyć, że od chwili, gdy odczytał jasne wskazanie kompasu, do momentu, w którym wydał komendę opuszczenia pokładu Perły, minęło zaledwie kilka minut. I to stresujących. Na pewno nie miał czasu na refleksję nad tym co czuje. Podążył za impulsem, który dał mu kopa do życia, jakiego nie czuł od czasu pościgu za Perłą w CBP.
I właśnie dlatego nie pada żadne "jesteś cała, kochanie?". W ogóle nie ma czasu na rozmowy. Trzeba unieszkodliwić "gadzinę", bo w przeciwnym razie marne szanse, że będą mieli jeszcze okazję pogadać. Nie kończy się na zestrzeleniu beczek z prochem (wiadomo, że to Krakena nie zabiło), więc Jack zarządza ewakuację i na tym się skupia w tym krótkim momencie (jaaa! uwielbiam jak on się skupia! <ślini się offtopicznie>). Ale jeśli chodzi o brak oznak "Wielkiej Miłości" ze strony Jacka, to nawet gdyby nie było Krakena atakującego Perły, nawet gdyby Jack miał więcej czasu na myślenie, a po pokładzie nie szwędali się podkomendni, wobec których nie wypadało mu okazywać uczuć (o narzeczonym panny Swann nie wspominając) - Jack z całą pewnością nie wypowiedziałby żadnej z tych "rozdzierających, stereotypowych" kwestii, za co właśnie kochamy POTC. Mój Boże! Chyba nikt nie myśli naprawdę, że Jack, ten filmowy, jest takim rozkosznym idiotą z fan-fików małoletnich wielbicielek, który traci głowę dla nastolatki z dużym dekoltem i sącząc rum recytuje jej wiersze przy księżycowym świetle?! Jack Sparrow, Kapitan Jack Sparrow, nigdy (no, może po wysączeniu kilku butelek rumu ) by się tak nie zachował. Czy miłość ma tylko jedno oblicze? Związek po grób i gromadka dzieci? Nie!!! Jack Sparrow zapewne kochałby dyskretnie, bez egzaltacji, nie mówiąc może nawet kochanej kobiecie, ile dla niego znaczy. Na związek w klasycznym rozumieniu zabrakłoby miejsca w jego życiu. Ale uczucie, czy troska o drogiego mu człowieka, z całą pewnością mogły nadać mu nowy sens. A na pewno posłużyć Jackowi za motyw w chwili, gdy jego świat sypał się w gruzy, a on desperacko poszukiwał ucieczki przed czyhającymi na niego niebezpieczeństwami - i samym sobą.
Aletheia napisał: | dwa momenty - gdy Jack strzela i gdy skacze w paszczę Krakenowi, to jedyne w całej trylogii przypadki, gdy włącza mu się jakaś, nietypowa dla niego, zajadła, mściwa furia |
Też przykuły te dwa momenty moją uwagę. Ale nie nazwałabym tego furią, a już na pewno nie mściwą czy zajadłą. W tych dwóch momentach Jack po prostu... znów jest sobą! Jackiem z CBP, który wie czego pragnie, z błyskiem w oku i dawną determinacją. To ten sam Jack, który ze spokojem i śmiertelną powagą strzela w pierś Barbossie. To Jack w sztormie, który z szaleńczym uśmiechem mówi "She can hold a bit longer! We’re catching up!". Jack, który wie po co żyje, nawet jeśli zaraz przyjdzie mu zginąć. Nie, ten Jack nie jest wściekły czy mściwy. Jest w jakimś sensie pogodzony z losem, bo przecież wie, że wrócił na Perłę na niemal pewną śmierć. Ale wrócił z podniesioną przyłbicą, a właśnie tego mu w DMC zabrakło.
Oczywiście to, że nie ma w nim furii, lecz wielka godność i spokój, to jeszcze żaden dowód na to, że powrócił dla Liz. Prawdę mówiąc, w ogóle próżno szukać dowodów, dlaczego wrócił. Ale tylko ta wersja, w której owo olśnienie, jakiego doświadczył pod wpływem wskazania kompasu, dotyczyło Elizabeth, wydaje mi się w pełni sensowna (zwłaszcza z perspektywy AWE). I piękna.
Jack powrócił na Perłę nie dlatego, że przemyślał jak bardzo pragnie Liz. Wrócił, bo kompas wskazał konkretny kierunek. I nie ma chyba sensu kłócenie się, czy wskazał Liz, czy Perłę czy raczej Krakena. Wskazał konkretny kierunek, bo wszystko co zaprzątało umysł Jacka znalazło się w jednym miejscu. Należy się zatem może raczej zastanowić, czy kompas by się "uspokoił", gdyby Liz nie było w tamtej chwili na pokładzie. Zgoda - Jack wciąż kocha swój okręt. Jack nie jest szują i gdyby tylko mógł, pewnie chętnie pomógłby załodze. Jack wie, że musi wreszcie stawić czoła temu przed czym ucieka, czyli lękowi przed Jonesem, musi odzyskać dawną pewność siebie, bo lepiej zginąć z uśmiechem niż żyć jak tchórz. Ale czy nie wiedział o tym wszystkim wcześniej? Jedyne pragnienie (dręczące go zresztą wówczas najmocniej), jakiego usiłował się wypierać, dotyczyło Elizabeth. I Jack - choć nie chciał wiedzieć - wiedział przecież o nim doskonale. Olśnienie, o którym piszę, tych kilka minut, w których znów był sobą, musiało zatem oznaczać akceptację tego uczucia. Odkrycie w nim wartości i sensu. Oczywiście odkrycie poza sferą dyskursu - Jack nie ma czasu na myślenie. Ale coś w nim się zmienia i za sprawą tej przemiany znów staje się silny jak w CBP. Nie muszę się chyba rozpisywać, jak inspirujący i mobilizujący jest taki stan, chwila, w której odkrywa się jak ważny jest dla nas drugi człowiek...
Aletheia napisał: | Mamy od A do Z inicjatywę Piratki Lizzie i kompletne zaskoczenie Jacka. Prędzej by sie spodziewał, że Kraken sie dobrowolnie odmelduje, niż że ona dostanie takiej eksplozji uczuć. Powiedzieć, że mu odwróciła uwagę, to mało. Totalnie go wyprało z ostatnich przebłysków myśli i jakiejkolwiek czujności. Cud, że sie na nogach utrzymał. |
Ano właśnie. Podsunęłaś mi dowód do mojej teorii . Gdyby Jack myślał o ratowaniu Perły, czy też o tym, że właśnie ją bezpowrotnie traci, to - podążając za Twoimi przykładami - powiedziałby "Z drogi, Mała! Ja tu się żegnam ze swoim statkiem!" albo "Nie czas na pogaduchy, śmigaj do szalupy!". A jemu totalnie odjęła rozum ta erupcja uczuć. No to o czym w tej chwili myślał?
Jack wrócił na Perłę, bo była tam Liz. Jakkolwiek wrócił tam też z innych powodów (bo w życiu nic nie jest proste i jednoznaczne - w przeciwnym razie nikt nie miałby problemów z kompasem ), ten przechylił szalę i dodał Jackowi jasności umysłu i siły, jakich nie umiał od dłuższego czasu czerpać ani ze swej wolności, ani z posiadania ukochanej Perły, ani tym bardziej z lojalności wobec podkomendnych. Oczywiście ich "związek się skończył" w tym momencie, "zanim na dobre się zaczął". Bo nie ma tu miejsca na żaden związek. Bo chodzi o to (i o tym próbowałam - możliwe że nieudolnie, bo pod wpływem emocji - napisać w swojej Demaskacji), by Jack znów czuł, że życie ma sens, nawet jeśli po to tylko, by umrzeć z uśmiechem na twarzy. Znów brzmi strasznie górnolotnie, ale nie potrafię pisać tak składnie, logicznie i "na zimno" jak Eddie .
I na tym koniec "Wielkiej Miłości", choć znajdzie jeszcze swoje konsekwencje w AWE ("urocza morderczyni" ). Przynajmniej koniec dla Jacka. Liz musi się jeszcze zmierzyć z owym "Pirate" i wątpliwościami co do sensu dalszego związku z Willem. Jack ginie w paszczy Krakena - szczęśliwy.
To jeszcze o Perle. Zastanawiam się nad wątkiem "Jack Sparrow i Czarna Perła" . Będzie co wydzielać, jakby co .
Aletheia napisał: | Gdy usłyszał, że Kraken ściga naznaczonego czarnym znamieniem, panicznie krył sie po kątach. Ale gdy Kraken ośmielił sie podnieść mackę na Perłę... |
Czyżby Jack nie spodziewał się, że jeśli Kraken go dopadnie, to na Perle właśnie? Wszak nie wypuszczał się na pełne morze wpław, więc raczej już od dawna był przygotowany, że jeśli pójdzie na dno, to razem z okrętem.
Aletheia napisał: | Anajulio, tak, uważam, że to wciąż ten facet co da się pokroić za okręt. Ale przecież nie za poczerniałe klepki i brudne żagle. |
No jasne, że nie! Perła to symbol. Personalizacja wolności, której Jack się nigdy nie wyrzekł i za nią może nie tyle da się pokroić - bo na co mu wolność gdy będzie w kawałkach - co będzie o nią zabiegał do końca. Aż zdobędzie ją NAPRAWDĘ. Wolność totalną, nawet od tych klepek i żagli. I właśnie do tego zmierza w tej podróży przez wszystkie odcinki POTC. Oczywiście początkowo - ba! przez długie lata! - Perła jest tym, co poczytuje za Cel. I pięknie, bo w przeciwnym razie nigdy nie wyruszyłby w tę podróż. Każdy z nas ma jakąś swoją Czarna Perłę. Jakiś cel, o którym myśli, że osiągnięcie go zapewni mu szczęście. Wielu nigdy go nie osiąga. Jack się odważył. I spotkało go to, co zapewne spotkałoby każdego, kto by swoją Perłę zdobył. Odkrył, że choć ma już Perłę, to wciąż wolny ani szczęśliwy nie jest. I właśnie w tym momencie Perła - choć wciąż ważna i bardzo mu droga - straciła swoje znaczenie. Stała się "tylko okrętem". W przeciwnym razie całe załamanie Jacka w DMC byłoby nieuzasadnione i nie miałoby za grosz sensu.
Aletheia napisał: | "She's only a ship" (Zauważcie! "She"!). |
Tym się, niestety, nie należy ekscytować, choć to zaiste piękny zwyczaj. W języku angielskim wszystkie statki są "she". Nawet Latający Holender .
Aletheia napisał: | W DMC jego marzenia wystawiają mu rachunek. |
Przede wszystkim jednak okazują się puste jak wydmuszka... Nie no, strasznie to brzmi. Oczywiście, że marzenia jako takie puste nie są i CBP jest najpiękniejszym filmem na świecie. I Jack, który z tym swoim błyskiem w oku zapowiada odbicie Perły. Jack marzy o czymś naprawdę wielkim, i wspaniale, że to marzenie nadaje sens jego istnieniu. Ale okazuje się, że tym czego mu trzeba, wcale nie jest Perła. Choć musiał ją odzyskać, by to zrozumieć i podążyć dalej, bez dwóch zdań. Tak więc, marzenia pozostają w mocy, i tylko Perła okazuje się "just a ship", nie do końca tym, czego Jack się po jej odzyskaniu spodziewał. Ukochanym, najpiękniejszym, najlepszym na Karaibach okrętem, ale nie wolnością, którą przez tych 10 lat ścigał. Myślę, że Jack z DMC nie oddałby już za Perłę życia. Ale zaryzykował je w imię swej godności, której poczucie odzyskał za sprawą Elizabeth.
A teraz, Aletheia, zapomnij o wszystkim co przed chwilą przeczytałaś. Ujmuje mnie w Tobie to, że tak kochasz POTC i tak Cię ten film porusza, bo choć wielu tu na pokładzie wielbicieli, to niewielu takich jak Ty (czy ja ) wyznawców. Napisałam to wszystko po to, by obronić sens swojej koncepcji, by wyjaśnić ją dokładniej. Napisałam, bo tego wymaga dyskusja. Niemniej myślę, że takich historii jak POTC nie da się, tak naprawdę, rozłożyć na czynniki proste, choć lubujemy się tu w takich zabiegach. Nie da się podać jednej słusznej interpretacji, bo od tego są metaforyczne, pełne niedopowiedzeń baśni, by każdy zrobił z nich taki użytek, jakiego mu potrzeba.
Aletheia napisał: | Ja chcę patrzeć na to tak, jak Gibbs. Chcę widzieć kapitana, który był żywą legendą i zginął tak jak żył - z fantazja, z pasją, w jakimś ostatnim, niesamowitym wybuchu szaleńczej żywotności. I z nieugiętą wiarą, że warto umrzeć za marzenia, jeśli nie można już dla nich żyć. |
I tego się trzymaj, bez względu na to, czy Elliottowi i Rossio bardziej spodobałaby się moja interpretacja, czy Twoja. POTC jest dla Ciebie - to historia skrojona na miarę Twoich potrzeb i Twojej wrażliwości. Podobnie jak POTC jest dla mnie i w najgłębszym znaczeniu tej opowieści potrzebuję ją widzieć taką, jaką widzę. I dlatego, choć fajnie wymienić się różnymi punktami widzenia (Twój poszerzył moje rozumienie zakończenia DMC), to nie ma o co kruszyć kopii .
Ostatnio zmieniony przez Anajulia dnia Wto 15:39, 19 Lut 2008, w całości zmieniany 4 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|