Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Anajulia
Kapitan
Dołączył: 28 Gru 2005
Posty: 4438
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: z Drogi Płeć: piratka
|
Wysłany: Pon 13:37, 25 Lut 2008 Temat postu: |
|
Chyba się jednak nadwyrężę, co niezwykle niebezpieczne w moim obecnym stanie - jestem już mocno potłuczona i nadwyrężona
Aletheia napisał: | Rozumiem z tego, że Norrington mówi "najgorszy" w sensie "największy łotr"? Ale raczej widzę to odwrotnie - Norrington stwierdza, że Jack jest przereklamowany. |
No ba! Pewnie, że ostatecznie dochodzi do takiego wniosku i lekceważy Jacka tak długo, aż ten na jego oczach nie zwinie mu "Interceptora" Wiesz, jak tak czytam Twoje komentarze, nad którymi mi się kiwa, to z trudem powstrzymuję się od napisania tej swojej "Podróży" raz jeszcze, tym razem bez skrótów myślowych O ile pamiętam, zaczęłam pisać ten tekst z myślą o swojej mamie, która jest osobą o niezwykłej wrażliwości, ale nie załapała "drugiego dna" CBP, bo nie nadążała za akcją . Starałam się zatem pisać zwięźle , choć szybko przerodziło się to w apoteozę filmu, wyraz moich zachwytów nad każdym jego detalem. Stąd około 35 stron . Strach pomyśleć, ile by tego wyszło, gdybym pozwoliła sobie na jeszcze bardziej szczegółowe opracowanie tematu! Tekst jednak z założenia nie miał być analizą, a jedynie dowodem na to, że można z filmu wyczytać więcej, niż się na pierwszy rzut oka wydaje. No!
Oczywiście, że Norrington zlekceważył Jacka. Niemniej - i o to mi chodziło - zamierzał potraktować go z całą surowością, bo choć facet uratował życie jego wybrance i w dodatku zdawał się nieszkodliwy, to jego zła sława była wystarczającym powodem by wpisać go na (imponującą i tak już zapewne) listę osiągnięć świeżo upieczonego komodora w zakresie zwalczania piractwa na Karaibach. W animozje pomiędzy Sparowem i Norringtonem, które zresztą odegrały znaczącą rolę w sequelach, nawet nie próbowałam w "Podróży" wnikać - to by dopiero był off-top!
Scena, w której Jack grozi Elizabeth - <kiwa energicznie, zwłaszcza na wzmiankę o jackowym uśmiechu >
Aletheia napisał: | W całym PotC, trudno byłoby znaleźć scenę dobitniej ilustrującą, że Jack nie ma duszy zimnego zbrodniarza |
<kiwa> Aczkolwiek jak chodzi o tę kulkę w pistolecie, to jestem skłonna uwierzyć, że przechowywał ją dla Barbossy W końcu to był element jego marzenia .
A dalej to już tylko kiwa i kiwa z zachwytem
Ostatnio zmieniony przez Anajulia dnia Pon 13:49, 25 Lut 2008, w całości zmieniany 3 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Aletheia
Oficer
Dołączył: 11 Lut 2008
Posty: 4636
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: piratka
|
Wysłany: Pon 19:18, 25 Lut 2008 Temat postu: |
|
Na pocieszenie powiem, że mnie też już tutaj nieraz kark zabolał.
Tak, ja też uważam, że bardziej szło mu o kulę niż Willa. Była ważna, tyle lat pilnowana... Symbol, przypomnienie, prawie talizman. Zemsta bez niej nie byłaby pełna, Barbossa musiał dostać dokładnie ten egzemplarz. A Will? Przypadkowo spotkany nieznajomy. Wtedy jeszcze Jack nie spodziewał się kiedykolwiek znowu go zobaczyć i chciał tylko usunąć z drogi. Nie chciał zostawiać za sobą niewinnego w sumie trupa, tyle.
Natomiast zastanowiło mnie jeszcze...
Aletheia napisał: | ...od momentu, gdy zauważa, że zostawił kapelusz i Will go znajdzie... |
Zapomnieć kapelusza mógł tylko na początku, przy tym kowadle. Nie pamiętam, w momencie gdy przecina łańcuch kieratem, ma kapelusz czy już nie? Jeśli ma, to by znaczyło, że podrzucił go na kowadło celowo, zanim się ukrył, by sobie "ustawić" Willa, nie ryzykując, że ten zacznie łazić po kątach. Choć zdaje mi się, że zapomniał faktycznie, a ja tutaj przekombinowuję z teorią spiskową.
Anajulia napisał: | Tortuga (...) to kolejna odsłona osobowości kapitana Sparrowa i jego burzliwej historii. |
W PotC fascynujące jest to, jak głęboko zakreślono to uniwersum. Na każdym kroku drobiazgi pozwalające się domyślać ukrytych za nimi całych wątków. Choćby właśnie Gibbs - w pierwszej scenie w Royal Navy, najzupełniej oficjalnie, w załodze. Kolejne spotkanie - chlewik na Tortudze. A przecież ani przez chwilę nie ma wrażenia niekonsekwencji fabularnej. Wręcz przeciwnie - świetny zabieg pozwalający sobie (bez jakiegokolwiek wyjaśnienia ze strony postaci, ani ułamka dialogu na ten temat) "dopisać" całe lata historii ukryte między tymi scenami. Bardzo mi się to podoba, bo PotC w ten sposób wyjątkowo zgrabnie unika łopatologii, sztuczności, wrażenia, że coś jest specjalnie kierowane pod adresem widza. To samo ze Scarlett i Giselle (choć o ile efektowniej ). Przecież one się pojawiają dosłownie na ułamki sekund, aktorki nie miały wielkiego pola do wykorzystania. A jednak ta scena fantastycznie kreśli ich charaktery i dodaje jeszcze jeden rys Jackowi. Zabójczy efekt osiągnięto właśnie przez sugestię, oszczędność. Przede wszystkim, nie rzucają się żeby mu wydrapać oczy. Zero wymówek. Zamiast tego podchodzą z minami "No, prędzej czy później musiałeś wrócić, doczekałyśmy się." Są najzupełniej usatysfakcjonowane tym, że od każdej po razie zebrał w pysk i więcej go nie zaszczycają uwagą. Już odebrały co swoje i nawet ich nie interesuje co on na to! Co więcej, nie dostajemy ani słowa wyjaśnienia ZA CO! (Przynajmniej od Scarlett, bo Giselle dołożyła za tamtą dodatkowo. Chyba w słusznym przypuszczeniu, że jak Jack obrywa od innej, to to już powód do zazdrości... ). I one też sobie tym nie zawracają głowy, wychodzą z założenia, ze już on dobrze wie. A my ani chwli nie wątpimy, że mają rację. A mimo to, on startuje do nich cały w skowronkach i uderzenia najwyraźniej go zaskakują. A już powalajaca jest jego reakcja. Najpierw skrzywdzona niewinność, a potem przyznaje, że jednak może... Kolejny dowód, że sam siebie nie oszukuje. Szczególnie, ze jakiś słaby był ten protest, i raczej pod adresem Willa. Czy muszę dodawać, że uwielbiam i tą scenę?
Scena 13
Ciekawe jest, dlaczego właściwie Bootstrap Bill wysłał rodzinie swój medalion? Kluczowe jest, czy w tym momencie wiedział o klątwie (a raczej, czy juz się o niej przekonał). Jeśli nie, wtedy wysłałby po prostu jako łup, złoto dla pomocy bliskim. Jeśli już wiedział, byłaby to próba pokrzyżowania szyków Barbossie? Wysłać musiał przed śmiercią (kwestia "nieumarłości" i dla niego też ma tutaj znaczenie), wtedy jeszcze załoga Perły nie zdawała sobie sprawy co się święci, dlatego pozbyli się Billa. Połapałby się wcześniej od nich? Przeczuwał, że tak z nim postąpią? Wtedy chyba jednak celowo dopilnowałby, żeby medalion nie został powiązany z jego rodziną, wrzuciłby do najgłębszej dziury na najdalszej wysepce, żeby ich nie narazić. A może nie? Może liczył na "swoją krew"? Trudno sie spodziewać, żeby nie wywrócili mu kieszeni przed utopieniem. Wtedy zostaliby z kompletem złota, ale bez krwi. Nie byłoby powiązania z Willem. A tak, Bill wciągnął go w to, dał sobie nadzieję, że syn to rozwiąże? Patrzyłby tak daleko w przyszłość? I przede wszystkim, naraziłby go? Zaraz jeszcze napiszę, że liczył i na zawziętość Jacka, coś tu chyba znowu przekombinowuję...
Scena 14
W przeciwieństwie do poprzedniego wieczoru, podnosił ten jej kapelusz jakoś tak bardzo ostrożnie. Tym razem ewidentnie wiedział, że zaliczy trzeci raz. Lubię Anamarię, szkoda, że później jakoś zniknęła. Zasługiwała raczej na rozbudowanie... Bo, dziwne może, ale jeśli już, to ją przy nim właśnie bym widziała. Bardziej nawet niż Elizabeth... <daje nura pod stół> Co, nie ma tych zalet co i Lizzie? A uważam, że przewyższa ją nawet trzeźwym podejściem do życia. A z pewnością doświadczeniem, szczególnie jeśli idzie o Jacka. Ale to tylko na zasadzie "jeśli już", bo generalnie zostaję przy wersji "żadna jedyną".
|
|
Powrót do góry |
|
|
Anajulia
Kapitan
Dołączył: 28 Gru 2005
Posty: 4438
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: z Drogi Płeć: piratka
|
Wysłany: Wto 20:41, 26 Lut 2008 Temat postu: |
|
Aletheia napisał: | Zapomnieć kapelusza mógł tylko na początku, przy tym kowadle. Nie pamiętam, w momencie gdy przecina łańcuch kieratem, ma kapelusz czy już nie? Jeśli ma, to by znaczyło, że podrzucił go na kowadło celowo, zanim się ukrył, by sobie "ustawić" Willa, nie ryzykując, że ten zacznie łazić po kątach. Choć zdaje mi się, że zapomniał faktycznie, a ja tutaj przekombinowuję z teorią spiskową. |
Owszem, zapomniał A nawet nie tyle zapomniał, co nie zdążył go zabrać z kowadła w momencie, kiedy skrzypnęły drzwi kuźni. Podejrzewam, że Jack miał nadzieje, że intruz nie będzie dociekliwym pedantem jak Will i w końcu sobie pójdzie. Zamierzał pewnie dopiero wówczas wyjść z ukrycia. Kapelusz (którego nie miał na głowie odkąd zdjął go wchodząc do kuźni) go zdradził. Zapewne nie miał tego w planach. Inaczej niż scenarzyści, którzy potrzebowali wiarygodnie doprowadzić do konfrontacji Willa i Jacka. Było oczywiste, że ktoś taki jak Jack ukryje się usłyszawszy najmniejszy szmer. Dla wnikliwych obserwatorów jest także oczywiste, ze Jack nie opuści kuźni cichcem, bez kapelusza .
Aletheia napisał: | W PotC fascynujące jest to, jak głęboko zakreślono to uniwersum. Na każdym kroku drobiazgi pozwalające się domyślać ukrytych za nimi całych wątków. |
Ot co! Za to kocham ten film (nie - kocham bezwarunkowo; za to go podziwiam!). Tam (przynajmniej w CBP) nie ma niepotrzebnych detali, rekwizytów bez znaczenia. Pobieżne obejrzenie któregokolwiek z odcinków, zwłaszcza sequeli, może pozostawić wrażenie niedosytu, fabularnego chaosu. Wiele razy spotykałam się z opinią, że w fabule są luki, że jakieś wątki nie zostały wyjaśnione. Ale osoby wygłaszające te pochopne opinie z cała pewnością nie obejrzały POTC uważnie. Kiedy obserwuje się detale, z pozoru nic nie znaczące przedmioty, gesty czy spojrzenia, wyłania się pełny obraz motywów i celów postaci. I ja stawiam na taką formę narracji. Nie lubię filmów przegadanych, łopatologicznie wykładających wszystko, o czym widz powinien wiedzieć. Uwielbiam tę POTC-ową niedosłowność, która - mimo, że niekiedy pozostawia pewną dowolność interpretacji - dopełnia sensu tego obrazu, dodaje mu lekkości i głębi zarazem.
A swoją drogą, Aletheia, najwyższe wyrazy uznania dla Twojej spostrzegawczości, skoro - jak twierdzisz - widziałaś CBP tylko dwa razy, a sequele po jednym razie.
Aletheia napisał: | Ciekawe jest, dlaczego właściwie Bootstrap Bill wysłał rodzinie swój medalion? Kluczowe jest, czy w tym momencie wiedział o klątwie (a raczej, czy już się o niej przekonał). Jeśli nie, wtedy wysłałby po prostu jako łup, złoto dla pomocy bliskim. Jeśli już wiedział, byłaby to próba pokrzyżowania szyków Barbossie? (...) Połapałby się wcześniej od nich? Przeczuwał, że tak z nim postąpią? Wtedy chyba jednak celowo dopilnowałby, żeby medalion nie został powiązany z jego rodziną (...) A może nie? Może liczył na "swoją krew"? |
W filmie jest powiedziane wyraźnie, że wysłał medalion Willowi po to, by nigdy nie udało się zdjąć klątwy. Taka kara dla Barbossy i reszty załogi (oraz forma samoukarania) za chciwość i za to, co zrobili Jackowi. Z tego wniosek - przekonali się już o działaniu klątwy. Nie wiedzieli tylko - o czym mówili Pintel i Ragetti - jak ją z siebie zdjąć (czyli, że potrzebna będzie krew). Myślę, że Bootstrap nie zakopał gdzieś, ani nie zniszczył medalionu z tej tylko przyczyny... że nie byłoby całej fabuły CBP Ale chwila moment, nie myślimy w ten sposób... ...może miał pewność, że właśnie u rodziny medalion będzie najbezpieczniejszy? To nie były czasy netu, ani nawet poczty kurierskiej . Nie było łatwo się komunikować, ani tym bardziej odszukać gdzieś w świecie kogoś o nieznanym imieniu i niepewnym nazwisku. Wysłał medalion hen na stary kontynent, do ludzi, którzy nie puszczą go w obieg lecz przechowają jako rodzinną pamiątkę. Pewnie było mało prawdopodobne, że piraci odnajdą rodzinę Billa. Może nawet nie pochwalił się załodze, gdzie konkretnie wysłała medalion? Może wydobyli z niego tę informację torturami zanim go spuścili na dno z działem u nóg? Nie sądzę jednak, by Bootstrap pokładał w Willu jakieś nadzieje na to, że rozwiążę kwestię klątwy. Po pierwsze - bo nie przekazał mu wraz z medalionem żadnych informacji, po drugie - Bill uważał, że załoga na klątwę zasłużyła i chciał, by tak zostało.
Aletheia napisał: | Lubię Anamarię, szkoda, że później jakoś zniknęła. Zasługiwała raczej na rozbudowanie... |
Tak, to nie wykorzystana postać. Nie tyle w obrębie CBP, co w sequelach. Byłam pewna, że pojawi się w DMC, no ale widać Zoe miała inne zawodowe plany. Ale nigdy - w odróżnieniu od większości chyba - nie myślałam o niej jako o ewentualnej "partnerce" Jacka. Oni są siebie warci . Ale nie iskrzyło nic między nimi. Ot, kumpelka po fachu, nawet jeśli się z nią przespał . Może i obdarzona wieloma zaletami, ale zbyt, hmmm, brakuje mi słowa... oczywista (?), by zmącić umysł kogoś takiego jak Jack.
Ostatnio zmieniony przez Anajulia dnia Wto 20:43, 26 Lut 2008, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Aletheia
Oficer
Dołączył: 11 Lut 2008
Posty: 4636
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: piratka
|
Wysłany: Wto 22:24, 26 Lut 2008 Temat postu: |
|
Anajulia napisał: | Podejrzewam, że Jack miał nadzieje, że intruz nie będzie dociekliwym pedantem jak Will i w końcu sobie pójdzie. |
Racja, nie wiedział przecież kto wchodzi i czy cokolwiek na niewłaściwym miejscu w ogóle zrobi mu różnicę. Nawet jego trudno posądzać o tak dalekie myślenie, w takiej sytuacji.
Co do Bootstrapa... W takim razie postąpił głupio, ryzykownie. Nawet w XVIII-wiecznych realiach komunikacyjnych. Robi wrażenie niegłupiego faceta, czy nie powinien przewidzieć, że medalion zaintryguje kogoś, kto będzie kopał w tej historii, a tym samym go narazi? Owszem, nieco naciągnięte, ale w tej sytuacji (nieumarli mają do dyspozycji wieczność i pokolenia ewentualnych ciekawskich Turnerów) znaczenie miałby nawet cień ryzyka. Najprostszym i najpewniejszym wyjściem byłaby właśnie głęboka, kompletnie przypadkowa dziura.
Anajulia napisał: | Może nawet nie pochwalił się załodze, gdzie konkretnie wysłała medalion? |
To już byłoby durnością do kwadratu. Chwila satysfakcji przypłacona praktycznie pewnością, że jeśli Will nie znajdzie się na Karaibach, to pewnego dnia (nocy...) Czarna Perła zawinie do ujścia Tamizy? Chyba, że wysyłając i mówiąc o tym, nie wiedział o klątwie, ale ten wariant, jak mówisz, odpada. W tej sytuacji, jeśli w ogóle wiedzieli, to musieli to z niego wydusić siłą (co technicznie też raczej trudne, na żywym nieboszczyku...).
A że bez tego nie byłoby jak zawiązać CBP... Cały czas przecież urządzamy tu śledztwo jak nad historią "stałą się", a nie stworzoną. Tym samym zawsze ryzykujemy gonienie za własnym ogonem, bo przecie scenarzysta też człowiek i miał prawo przeoczyć dziurę. No ale jeśli będziemy o tym przesadnie pamiętać, to równie dobrze możemy nie pisać niczego. Właściwie oglądanie filmu też nie miałoby większego sensu, jeśli cały czas gdzieś tam zza płótna ekranu prześwitywałaby ekipa autorów. Kiwam mocno, nie myślmy w ten sposób.
Anajulia napisał: | Oni są siebie warci . Ale nie iskrzyło nic między nimi. Ot, kumpelka po fachu, nawet jeśli się z nią przespał . Może i obdarzona wieloma zaletami, ale zbyt, hmmm, brakuje mi słowa... oczywista (?), by zmącić umysł kogoś takiego jak Jack. |
Zbyt nieskomplikowana. No, temu można by zaradzić właśnie rozbudowując postać. Choć nigdy nie sięgnęłaby stopnia złożoności Jacka, takie związki (w czasie akcyjnym filmu) da się, myślę, rozgrywać tylko na tej samej "odległości" planu. Jeśli różne plany, to raczej tylko sugestia jakichś starych zaszłości i cześć, koniec. Tu, uważam, mamy właśnie taką sugestię. Ale zgadzam się, wyłącznie jako coś przelotnego, bez znaczenia. Zaraz tam mącenie umysłu... To mi do Jacka w ogóle nie pasuje. On ma wiele zalet (drugie tyle wad... ) i długo by wymieniać jego cechy (Ja chcę zobaczyć tą listę Scarlett!!! A i tak założę się, że każdy na tym forum coś by do niej dodał.) ale prostego romantyzmu to ja u niego nie dostrzegam. Ale, zaznaczę, u Anamarii też nie. Związki mają bardzo różne barwy i robienie z nich harlequinowej pary w stylu Willa & Elizabeth byłoby idiotyzmem. A właściwie obrazą - i Jacka, i Anamarii. Natomiast zdaje mi się, że znają się długo i jednak lubią. Jack zdaje się żywić dla niej coś w rodzaju respektu (choć to może być chwilowe, z uwagi na to czego się po niej spodziewał w tamtej chwili ), a w ostatniej scenie Anamaria oddaje mu ten płaszcz z zaskakujacym... ciepłem? Widziałabym tu dłuższą przyjaźń, niekoniecznie bardzo bliską (istotnym rysem Jacka, w moich oczach, jest jednak jakaś trwała samotność, nie tylko w sensie damsko-męskim, ale i wszelkiej przyjaźni), obejmującą także i łóżko od czasu do czasu. Anamaria też w końcu nie wygląda na taką, co się w tym temacie zbytnio ceregieli. I tyle, nie zamierzałam im bynajmniej dopisywać jakichś wielkich romansów.
Kolejny odcinek moich przypisów do Podróży Filozoficznej już nie dzisiaj, bo nie zdążę na Oscary.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Anajulia
Kapitan
Dołączył: 28 Gru 2005
Posty: 4438
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: z Drogi Płeć: piratka
|
Wysłany: Śro 1:46, 27 Lut 2008 Temat postu: |
|
Aletheia napisał: | Związki mają bardzo różne barwy i robienie z nich harlequinowej pary w stylu Willa & Elizabeth byłoby idiotyzmem. A właściwie obrazą - i Jacka, i Anamarii. Natomiast zdaje mi się, że znają się długo i jednak lubią. |
Że się lubią, nawet bardzo, to nie wątpiłam ani przez chwilę. Że Jack się nie nadaje do romansu rodem z harlequina to widać gołym okiem . Nomen omen, Will i Liz też nie bardzo, chyba, że do harlequina za 4,99 . Ja tam żadnego płomienia w nich nie widzę, mimo żarliwych zapewnień obojga, no ale kładę to na karb ich aktorstwa. I nie dlatego, że marni z nich aktorzy (daleko im do kunsztu Deppa, ale osobiście uważam Keirę za interesującą aktorkę, a Bloom w tej akurat roli wypadł mistrzowsko, nawet jeśli przypadkiem ), ale dlatego po prostu, że między nimi zabrakło najwyraźniej chemii na planie. I o tę chemię w przypadku Any i Jacka mi właśnie chodzi. Tyle, że oni świetnie grają jej brak. Grają kumpli. Między nimi nic nie "wisi w powietrzu", oprócz sympatii mimo wzajemnych animozji. Darzą się szacunkiem, ale nie ma chemii i czuję, że w tym przypadku celowo.
Co? Znów rozdają jakieś Oscary?
Ostatnio zmieniony przez Anajulia dnia Śro 1:50, 27 Lut 2008, w całości zmieniany 2 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Aletheia
Oficer
Dołączył: 11 Lut 2008
Posty: 4636
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: piratka
|
Wysłany: Śro 23:52, 27 Lut 2008 Temat postu: |
|
No co, może ja tak masochistycznie. Względem tych Oscarów, znaczy. Skoro już w temacie oscarowym sobie pohisteryzowałam jak różowa siuśmajtka w Swoim Pluszowym Pamiętniczku... Cóż, ja akurat mam ten etap, co Kaileena parę lat temu, mogę być chwilami trudna do wytrzymania. A po obejrzeniu dodatkowo żal mi straconej szansy, bo "wręczarka" wyglądała zjawiskowo.
Aletheia napisał: | prostego romantyzmu to ja u niego nie dostrzegam |
Myślałam raczej, że to Cię podniesie i już zszywałam odpowiedź.
A porównanie całej trójki pod kątem aktorskim to już temat rzeka, od jakiegoś czasu się zbieram. Ale to już we właściwych tematach, nie tutaj. Szczególnie, że to podpada pod "prześwitywanie ekipy zza ekranu". Od razu na przyszłość ogłaszam, że tutaj rozpatrywać nie będę co scenarzystom/aktorom/innym wyszło/nie wyszło. Myślę, ze w tym temacie dla spójności rozważań lepiej przyjąć "realność" tego świata. Postacie, wydarzenia i miejsca, a nie - aktorzy, scenariusz i lokacje. Co Ty na to?
EDIT: Szczekający na Fale?!? Co będzie następne? Pilnujący Równego Kilwateru? Prasujący Banderę? Jest gdzieś spis tych rang? To musi być fascynująca lektura.
Ostatnio zmieniony przez Aletheia dnia Czw 0:21, 28 Lut 2008, w całości zmieniany 2 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Anajulia
Kapitan
Dołączył: 28 Gru 2005
Posty: 4438
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: z Drogi Płeć: piratka
|
Wysłany: Czw 0:42, 28 Lut 2008 Temat postu: |
|
Szybko, bo off-topowo
"Wręczarka"?
Co do prostego romantyzmu - ja też go u Jacka nie widzę, to co się czepiać będę . Naprawdę sądzisz, że podejrzewałam go o jakąś big love, czy, nie daj Boże, prosty romantyzm? Nic mniej jackowego! Jack nawet uczuciowy jest na swój niepowtarzalny sposób .
Aletheia napisał: | Myślę, ze w tym temacie dla spójności rozważań lepiej przyjąć "realność" tego świata. Postacie, wydarzenia i miejsca, a nie - aktorzy, scenariusz i lokacje. Co Ty na to? |
O tak! Stanowczo! Pilnujmy się! Choć akurat w przypadku romansu Willa i Liz, który miał być z założenia very romantyczny, aż się prosi by wspomnieć o tym, że ta parka nijak o swojej miłości nie przekonuje .
Nie ma jawnego spisu rang . Najniższe wymyślał Adminrał Nieobecny i miały być opisem marnego losu początkujących żeglarzy - czarna robota, niemiłe przypadłości w okresie akomodacji na okręcie . A potem to już zwykłe funkcje w żeglarskiej hierarchii. Tak więc, fascynująca lektura kończy się w okolicach setnego posta
|
|
Powrót do góry |
|
|
Aletheia
Oficer
Dołączył: 11 Lut 2008
Posty: 4636
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: piratka
|
Wysłany: Pią 0:33, 29 Lut 2008 Temat postu: |
|
Anajulia napisał: | "Wręczarka"? |
Ot, bałtroczyzm...
Anajulia napisał: | Choć akurat w przypadku romansu Willa i Liz, który miał być z założenia very romantyczny, aż się prosi by wspomnieć o tym, że ta parka nijak o swojej miłości nie przekonuje. |
Może nawet i w sensie postaci, nie tylko aktorów? Will wyraźnie wygląda na "wpadniętego" po uszy, wręcz cielęco zapatrzony i właściwie w to można uwierzyć, bo trudno mu się dziwić. Nie dość, że faktycznie dziewczyna wyjątkowa, to jeszcze nieosiągalna. Z nią za to chyba trochę inaczej. Miał u niej mocne wejście, nie dość że rozbitek, to jeszcze podejrzany. A później to chyba trochę zainteresowania ładnym i miłym chłopakiem (a na takich wielkiego urodzaju w Port Royal raczej bym się nie spodziewała, bo to jednak prowincjonalna dziura, nie Londyn...), trochę przeglądania się w jego zauroczonych oczach (nikt mi nie wmówi, że ona w ogóle nie dostrzega jak on się gapi...), a trochę może i przekory wobec wszystkiego co jej ojciec będzie swatał. Taka wymarzona, bo z założenia nieszczęśliwa miłość. Miss Swann co prawda nie z tych, co tracą czas na sny o romansach rodem z francuskich powieści, ale też przecież normalna dziewczyna. Trochę do tego znudzona, mam wrażenie. Im obojgu z początku raczej tylko się zdaje, że się zakochali. Po prostu wpadli w coś co się samo nasunęło, z braku większego wyboru...? Potem przeżyli trochę, zobaczyli więcej i już im się rwie. Elizabeth zawrócił w głowie inny, Willowi w ogóle z głowy zajętej ojcem romanse wyleciały. Dopiero potem do siebie wracają. Ale właściwie i to bardziej przyjęłam do wiadomości niż uwierzyłam. Nie zastanawiałam się nad tym wcześniej, ale faktycznie, dobrze mówisz, jakaś ta Wielka Miłość bardziej ogłaszana niż widoczna. Chociaż po Willu jednak widać... O dziwo, bo Orlando, uważam... a prawda, tu się miałam aktorów nie czepiać.
Scena 16, Historia Jacka Sparrowa
O autorstwo większości krążących legend i plotek o Jacku i przeklętym statku mocno podejrzewam samego Jacka, ale niezawodnym megafonem na całe Karaiby z przyległościami jest z pewnością Gibbs. To jest istny archetyp bosmana-gawędziarza, gdyby nie był tak prostolinijny to by smarkatym majtkom przyczyniał sennych koszmarów z czterdziestostopowymi rekinami i ośmiornicami w rolach głównych. Chociaż może i przyczynia, z tym zastrzeżeniem, że sam w nie święcie wierzy. Bo Gibbs jest właśnie prostolinijny i kocha te swoje legendy. A największą legendą jest dla niego Jack Sparrow, Kapitan jakiego świat nie widział i więcej już nie zobaczy, o którym wszystko co opowiadają musi być prawdziwe, bo Jack jest częścią Morza, jego wcielonym duchem. Co nie daje spokoju mężczyźnie, prawdziwemu marynarzowi? Wedle Gibbsa, Morze. Ten żywioł, któremu morski wilk służy, który nim rządzi, który go woła. Kołyska, dom, grób. W oczach Gibbsa, Morze wybrało Jacka, opiekuje się nim. Nie masz takiego wrażenia? A może Gibbs nawet miałby rację. Calipso jest kapryśna, ale wyraźnie Jackowi przychylna. A Gibbs byłby chyba ostatnim, który zdradziłby Jacka, bo tym samym trochę zdradziłby siebie. Gibbs jest kimś w rodzaju morskiego barda, cała ta historia toczy sie mniej czy bardziej na jego oczach, a on będzie na starość opowiadał wnukom coś co uznają za bajki. I może będą miały rację? A moze to byłaby fajna klamra dla PotC, gdyby wszystko okazało się wspomnieniami starego marzyciela-bajarza.
Scena 17
Początek przemiany Willa Turnera. Eddie napisałam, żeby poczytała tutaj, a do tej sceny z kolei pasuje to co napisałam jej w "Osobowości Jacka S."... Nie mówiłam, ze ta dyskusja skacze? Na razie jeszcze można w miarę prosto odsyłać, wiec jeszcze nie jest najgorzej...
Swoją drogą, genialne jest ze strony scenarzystów (miałyśmy nie pisać o tym co za ekranem, ale jeśli nie idzie o wytknięcie dziury, to chyba to rozgryzaniu fabuły nie zaszkodzi...) to zagranie z kilkoma kroplami krwi. Wszyscy, widzowie razem z Elizabeth, przyzwyczaili się, że "przelanie krwi" jest eufemizmem, a tu... wbrew oczekiwaniom, Barbossa (ten zbir!) traktuje go dosłownie. I jego czasem stać na zaskakującą, jak u Jacka, ogładę, prawie elegancję. "Trzeba zachować umiar". Jest coś dziwnie symbolicznego w tym, że w końcu cała trójka - Liz, Will, Jack - ma pocięte i owinięte ręce, wszyscy lewe. Omalże braterstwo krwi.
Scena 18
Gibbs odpływa. Paradoksalnie nie zdradza kapitana, słuchając jego rozkazu. I to też jest jakoś dla niego częścią Legendy. Jakby Jack się wtedy nie wywinął, Gibbs już zawsze opowiadałby po tawernach o Kapitanie Co Został i Więcej Go Nie Ujrzeliśmy, Ale Opowiadają, Że...[tu wstawić historyjkę o demonach]. I chyba nie miałby jednak wyrzutów sumienia. I, dziwne może, ale nie miałby do nich powodu. Miałby powód, gdyby był z tych bardziej myślących, ale Gibbs jest raczej od wierności i słuchania rozkazów.
Ostatnio zmieniony przez Aletheia dnia Pią 16:27, 29 Lut 2008, w całości zmieniany 2 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Eddie
Piracki Lord
Dołączył: 31 Sty 2007
Posty: 770
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Nie 22:11, 16 Mar 2008 Temat postu: |
|
Ech... nie wiem co Wy się Willa i Liz czepiacie... Jak dla mnie ich wątek jest bardzo romantyczny i przekonujący również . Ja się nie znam na tym, czy coś jest adekwatnie zagrane czy nie - ale dla potrzeb moich interpretacji zakładam, że wszystko co tam pokazali jest potrzebne i że tak właśnie miało być .
Aletheia napisał: | O drugim starciu Jacka i Willa częściowo dzisiaj napisałam w "Osobowości Jacka S.". Will twierdzi tutaj, ze nie jest głupi... Cóż, zmądrzeje z czasem, ale na razie jest mocny raczej w garści i charakterze. W Port Royal, gdy rozmawiają na ile Will jest gotów dla Elizabeth, jakoś mu nic nie błyska. A powinien wtedy rozpłaszczyć Jacka na najbliższym murze i zadać parę niewygodnych pytań. Ale OK, rzeczywiście wtedy nikt nie traktuje słów Jacka dosłownie, wliczając widzów. Natomiast już z pewnością głupie było to, że z tymi pytaniami czekał tak długo. Czystą głupotą jest rzucanie przeciwnikowi wyzwania na jego terenie, szczególnie takiemu, z którym już się raz przegrało na własnym. Szczególnie w tak naiwnym stylu: odwołaj co gadasz, bo cię zabiję! Tak, a potem poszukam wioseł i poczekam aż będzie przepływał ktoś, kto wie którędy na ląd... Chyba największą wadą Willa jest jego bezmyślna porywczość. Nic dziwnego, że Jack traktuje go jak dzieciaka, któremu trzeba nauczki. Tym razem, kiedy mówi Willowi, żeby dał spokój, bo znowu przegra, to już nie jest nawet jego stałe pozerstwo. Zwyczajnie stwierdza fakt. I kiedy Will znowu ląduje na pokładzie, jest obrażony, ale chyba zaczyna przyswajać. |
Ty wiesz, Aletheia, że ja się z Tobą nie zgadzam . Już dość o tym gadałyśmy . Napiszę tu jeszcze tylko, że nie uważam, żeby czekanie z zadaniem tych pytań było głupie. Właśnie w odpowiednim momencie zaczął tę rozmowę - płyną sobie statkiem spokojnie, dużo czasu żeby pogadać... Po co miał zagęszczać atmosferę w i tak już pełnym napięcia momencie, w trakcie podprowadzania Interceptora? Will sam zresztą mówi "since that's what I wanted, I didn't press the matter"... Jak dla mnie wszystko jest w porządku .
Teraz o klątwie i z tym Bootstrapem. Mi się wydaje, że tutaj też wszystko jest w porządku. Na pewno powiedział im, że wysłał medalion dziecku. I nie sądzę, żeby to było głupie - raczej złośliwe . Skoro Barbossa i S-ka nie wiedzieli nawet jakiej płci jest to dziecko, to widać Bill niewiele mówił o swojej rodzince - nie wiedzieli też pewnie gdzie mieszkają. A więc mogli sobie szukać tego potomka w cały świat przez wieczność . Moim zdaniem sprytnie ich urządził . Istotnym jest również fakt, że aby zdjąć klątwę trzeba załatwić dwie rzeczy - "All the scattered pieces of the Aztec gold must be restored, and the blood repaid". Na początku piraci wiedzieli tylko o tym pierwszym - dlatego Barbossa uznał, że posłanie Bootstrapa na dno będzie z sensem. Dopiero później wypłynęła sprawa krwi. To mówił Pintel - "'Course it was only after that we learned we needed his blood to lift the curse". Wtedy wszystko chyba jest logiczne - przynajmniej jak dla mnie .
Jeszcze coś - ciekawa jest ta kwestia Jacka - "So there is a curse" . Fajnie, że dopiero teraz się o tym dowiaduje . To ja się pytam co on robił przez te 10 lat? .
Okej - na koniec Norrington . Dziad jeden . Piszesz, że on się tak wściekał dlatego, że Jack śmiał tknąć jego damę. No na pewno - ale myślę, że nie bez znaczenia jest też fakt, że widać na kilometr, że Jack jest piratem. Myślę, że nie byłoby aż takich fochów, gdyby to był ktoś zwykły... nawet lump jakiś... w stylu Browna na przykład . A tutaj - pirat! No to po prostu masakra! Jeszcze zgadnijmy - może Jack Sparrow...? Bo dziś mam przecież największego na świecie pecha... a więc to musi być Jack Sparrow, oczywiście, że to JEST Jack Sparrow! A to już niewybaczalne , zawisnąć musi . Czego on mu tam szukał pod tym rękawem? Myślę, że Jack już dużo wcześniej porył mu psychę, jeszcze przed tym pierwszym spotkaniem . Tak ogólnie - musiał to wszystko (James) odreagować, te oświadczyny i w ogóle... Bo to normalnie koszmar jakiś - jego dama obsesyjnie wielbi piratów, co przecież niemiłosiernie go wkurza, i plus to, że Jack Sparrow był jej ulubieńcem - i ile jeszcze teraz będzie miał u niej punktów! - uratował ją! Będzie się nim teraz podniecać do końca życia . No więc musiał go podeptać, ośmieszyć i wysłać na szubienicę . Co za wariat! Sądzę, że powodem jego wybuchu było to, że ten, który uratował jego damę okazał się być piratem. A nie sam fakt, że po prostu dokonał tego ktoś inny, a nie on osobiście . Przecież prawdziwy PAG by w takiej sytuacji podziękował .
|
|
Powrót do góry |
|
|
Aletheia
Oficer
Dołączył: 11 Lut 2008
Posty: 4636
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: piratka
|
Wysłany: Pon 22:52, 17 Mar 2008 Temat postu: |
|
Eddie napisał: | Właśnie w odpowiednim momencie zaczął tę rozmowę - płyną sobie statkiem spokojnie, dużo czasu żeby pogadać... Po co miał zagęszczać atmosferę w i tak już pełnym napięcia momencie, w trakcie podprowadzania Interceptora? |
Tyz prowda... Ale przy założeniu, że nie spodziewał się, że jego pytania doprowadzą do starcia. Sądził, że uprzejmie zapyta a Jack przywiąże ster, wyciagnie flachę i zacznie mu się spowiadać z całego życia? Może raczej nie oczekiwał, że dotyka niewygodnej kwestii... No ale jednak przecież coś mu nie gra w fakcie, że Jack coś znajomego dostrzegł w jego facjacie i dopiero wtedy poszedł na ich układ. Mógł Jacka przycisnąć już wtedy, gdy tamten był za kratkami, a Will miał przewagę. Ale to też był nieodpowiedni moment do zagęszczania atmosfery, spieszyło mu się i trudno się dziwić.
Eddie napisał: | Na początku piraci wiedzieli tylko o tym pierwszym - dlatego Barbossa uznał, że posłanie Bootstrapa na dno będzie z sensem. |
Znaczy, Bootstrap już w ogóle nie mógł wiedzieć, że Will jest zagrożony przez własną krew? Ale był zagrożony przez samo posiadanie trofiejnego świecidełka, i o tym już Bill musiał wiedzieć. I nawet mu nie przekazał ostrzeżenia, "Uważaj, do tej błyskotki przylepiona jest paskudna sprawa, nie afiszuj się z nią zbytnio. I nie przyjeżdżaj na Karaiby! A przynajmniej nie przyznawaj się, żeś Turner!!!" Obstaję przy tym, że dziwne jest ryzykowanie życiem syna dla samego odegrania się na tamtych. Nie szkodzi, że nie wiedzieli kogo szukać. Mieli wieczność żeby się dowiedzieć (szczególnie jeśli krew zostawałaby w mocy przez kolejne pokolenia).
Eddie napisał: | Jeszcze coś - ciekawa jest ta kwestia Jacka - "So there is a curse" . Fajnie, że dopiero teraz się o tym dowiaduje . To ja się pytam co on robił przez te 10 lat? |
Chodzi o to co mówi w mamrze, po bliskim kontakcie z zaklątwionym piratem? Ja wtedy odniosłam wrażenie, że to nie było w sensie "To jeszcze jakaś klątwa jest do tego?!", tylko "A więc tak wygląda ta wasza klątwa...". Mówi to bardzo fajnym tonem jakiegoś wręcz naukowego zainteresowania. Co za błysk skupienia (Ana, czytasz? ), jakie zamyślenie... I ten rzut oka na trzymany złomek kości... Jak ja kocham momenty, gdy widać w nim te obracające się trybiki. Głowę dam i wszystko inne, że to właśnie wtedy zaplanował zwędzić medalion.
A może też wchodzi w grę kwestia dodatkowa - klątwa jest częścią legendy, jaką całe Karaiby bają o Perle i jej załodze. A kto jak kto, ale Jack wie najlepiej ile są warte legendy, w końcu co druga jest o nim. Jasne, że musiał wcześniej słyszeć niejedno o tym co się przytrafiło dawnym kamratom, ale widać ma zwyczaj wierzyć wyłącznie własnym oczom, więc jego stwierdzenie należałoby rozumieć w sensie "A! Czyli jednak!". Dzięki Eddie, właśnie odkryłam kolejny punkt na liście jego zalet.
Co do ostatniego akapitu... TAKTAKTAKTAK!!! I do tego jak to cudnie napisałaś!
Tylko z jednym malutkim zastrzeżonkiem...
Eddie napisał: | Myślę, że Jack już dużo wcześniej porył mu psychę, jeszcze przed tym pierwszym spotkaniem | Ale nie sugerujesz chyba, że wcześniej się spotkali? Porył na odległość, prawda? Zalazł mu za skórę samymi legendami, które o nim krążyły? Na zasadzie "Na moim morzu ośmiela się plątać jakiś nieuchwytny?! I jeszcze, żeby go podziwiali...?!? O, czekaj ty, już ja cię..." I dlatego od pierwszego spotkania jest "Phi, tak jak myślałem, przereklamowany. I toto mi będzie podskakiwało?". Nienawiść od pierwszego wejrzenia.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Eddie
Piracki Lord
Dołączył: 31 Sty 2007
Posty: 770
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Wto 21:19, 01 Kwi 2008 Temat postu: |
|
Aletheia napisał: | Tyz prowda... Ale przy założeniu, że nie spodziewał się, że jego pytania doprowadzą do starcia. Sądził, że uprzejmie zapyta a Jack przywiąże ster, wyciagnie flachę i zacznie mu się spowiadać z całego życia? Może raczej nie oczekiwał, że dotyka niewygodnej kwestii... No ale jednak przecież coś mu nie gra w fakcie, że Jack coś znajomego dostrzegł w jego facjacie i dopiero wtedy poszedł na ich układ. Mógł Jacka przycisnąć już wtedy, gdy tamten był za kratkami, a Will miał przewagę. Ale to też był nieodpowiedni moment do zagęszczania atmosfery, spieszyło mu się i trudno się dziwić. |
No a czemuż miałby spodziewać się starcia - chciał się po prostu dowiedzieć czegoś o swoim starym - bo, jak słusznie zauważył (popatrz jaki on bystry ), Jack go znał. Tak naprawdę cały ten cytat brzmi tak "At the jail it was only after you learned my name that you agreed to help. Since that's what I wanted, I didn't press the matter. I'm not a simpleton, Jack. You knew my father", a więc de facto odnosi się do sytuacji w więzieniu. To ja sobie tutaj poszerzyłam nieco interpretację - bo to raczej naturalne, że Will w momencie kradzieży z nadmiaru emocji nawet chwilowo pewnie nie myślał o zadawaniu pytań - duża rzecz - buchnąć taki statek - i w ogóle - to jego pierwszy raz . Tam już i tak była gęsta atmosfera - nie potrzeba bardziej zagęszczać. I jemu (Willowi) w tej sytuacji nie tyle tam coś nie gra, ile po prostu myśli, że Jack może mu pomagać ze względu na ojca. Bo przecież jako pirat mógł go po prostu oszukać - powiedzieć - jasne pomogę ci - a po uwolnieniu z celi go olać, ewentualnie powiedzieć tylko gdzie jest ta wyspa i niech se młody robi co se chce - a Jack się zaangażował . Will w przyzwoitość Jacka tak naprawdę nie wierzy (bo to pirat przecież), a więc myśli, że znajomość z ojcem może mieć w tej sytuacji znaczenie - dlatego drąży. A Jack ma fochy i nie za bardzo chce mu się gadać - dlatego to wszystko kończy się tak jak się kończy .
Aletheia napisał: | Znaczy, Bootstrap już w ogóle nie mógł wiedzieć, że Will jest zagrożony przez własną krew? Ale był zagrożony przez samo posiadanie trofiejnego świecidełka, i o tym już Bill musiał wiedzieć. I nawet mu nie przekazał ostrzeżenia, "Uważaj, do tej błyskotki przylepiona jest paskudna sprawa, nie afiszuj się z nią zbytnio. I nie przyjeżdżaj na Karaiby! A przynajmniej nie przyznawaj się, żeś Turner!!!" Obstaję przy tym, że dziwne jest ryzykowanie życiem syna dla samego odegrania się na tamtych. Nie szkodzi, że nie wiedzieli kogo szukać. Mieli wieczność żeby się dowiedzieć (szczególnie jeśli krew zostawałaby w mocy przez kolejne pokolenia). |
No - w tamtym czasie nikt (żaden z piratów, nie wyłączając Bootstrapa) nie wiedział, że do zdjęcia klątwy potrzebna jest krew - więc tak naprawdę Bill wysyłając monetę synkowi nie narażał jego życia. Jak już by jakimś cudem udało im się go odnaleźć - co i tak było mało prawdopodobne - bo nie wiedzieli gdzie i kogo dokładnie szukać (Turner to bardzo popularne nazwisko), dziewczyny czy chłopaka - to w obliczu faktu, że krew nie jest potrzebna, Willowi nic strasznego nie mogło się stać - ofiary z niego nie złożą. Tak więc - piraci według wszelkiego prawdopodobieństwa pozostaną przeklęci na wieki. Tak, jak, zdaniem Bootstrapa, powinno być - to miała być kara za bunt.
Aletheia napisał: | Chodzi o to co mówi w mamrze, po bliskim kontakcie z zaklątwionym piratem? Ja wtedy odniosłam wrażenie, że to nie było w sensie "To jeszcze jakaś klątwa jest do tego?!", tylko "A więc tak wygląda ta wasza klątwa...". Mówi to bardzo fajnym tonem jakiegoś wręcz naukowego zainteresowania. Co za błysk skupienia (Ana, czytasz? ), jakie zamyślenie... I ten rzut oka na trzymany złomek kości... Jak ja kocham momenty, gdy widać w nim te obracające się trybiki. Głowę dam i wszystko inne, że to właśnie wtedy zaplanował zwędzić medalion.
A może też wchodzi w grę kwestia dodatkowa - klątwa jest częścią legendy, jaką całe Karaiby bają o Perle i jej załodze. A kto jak kto, ale Jack wie najlepiej ile są warte legendy, w końcu co druga jest o nim. Jasne, że musiał wcześniej słyszeć niejedno o tym co się przytrafiło dawnym kamratom, ale widać ma zwyczaj wierzyć wyłącznie własnym oczom, więc jego stwierdzenie należałoby rozumieć w sensie "A! Czyli jednak!". Dzięki Eddie, właśnie odkryłam kolejny punkt na liście jego zalet. |
No właśnie ja to tak interpretuję . W sensie "a jednak!" . Czyli, że znał wszystkie te opowieści o klątwie, ale nie za bardzo w nie wierzył. No i teraz w mamrze się dowiaduje, że "a jednak" . Co jednocześnie oznacza, że przez te 10 lat nie było ani jednej próby odbicia Perły . Leń śmierdzący - obijał się przez cały czas . Łajza wstrętna .
Aletheia napisał: | Ale nie sugerujesz chyba, że wcześniej się spotkali? Porył na odległość, prawda? Zalazł mu za skórę samymi legendami, które o nim krążyły? Na zasadzie "Na moim morzu ośmiela się plątać jakiś nieuchwytny?! I jeszcze, żeby go podziwiali...?!? O, czekaj ty, już ja cię..." I dlatego od pierwszego spotkania jest "Phi, tak jak myślałem, przereklamowany. I toto mi będzie podskakiwało?". Nienawiść od pierwszego wejrzenia. |
A tutaj jestem, powiem szczerze, zaskoczona . Co prawda, w żadnym wypadku nie miałam na myśli tego, że spotkali się kiedyś wcześniej - wtedy by przecież od razu wystartował "Oooo, Jack Sparrow, jak miło, myślałem o tobie... to jak? egzekucja jutro z rana?" - a nie cudował z tą demaskacją, ale spiskowość tej teorii polega na tym, że James rozpoznał Jacka po wyglądzie nigdy tak naprawdę go wcześniej nie widząc . Nadal do przełknięcia?
|
|
Powrót do góry |
|
|
Camille
Buszujący pod pokładem
Dołączył: 31 Mar 2008
Posty: 48
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: piratka
|
Wysłany: Wto 22:14, 01 Kwi 2008 Temat postu: |
|
Eddie napisał: | Aletheia napisał: | Tyz prowda... Ale przy założeniu, że nie spodziewał się, że jego pytania doprowadzą do starcia. (...) |
No a czemuż miałby spodziewać się starcia - chciał się po prostu dowiedzieć czegoś o swoim starym - bo, jak słusznie zauważył (popatrz jaki on bystry ), Jack go znał. (...) |
A ja myślę, że Will zadał to pytanie głównie dlatego, że kręcąc film, wiedzieli że bohater nigdy nie może być mniej inteligentny od widza .
To znaczy, my po scenie z więzienia wiemy już doskonale, że Jack miał jakiś związek z ojcem Willa, że coś jest na rzeczy. I gdyby taki Will nie zauważyłby tego, to dla nas film straciłby trochę na wartości . Przynajmniej wg tych którzy to kecili (komentarze audio! ) i mnie bo ja byłabym wściekła na Willa, że dupek nie zauważa, że coś jest na rzeczy . Dla mnie nie jest przyjemne oglądanie filmu, w którym ja coś dawno wiem, a muszę siedzieć i czekać, aż wspaniały bohater raczy mnie powalić bystrością, bo co to za przyjemność, tylko nerwy czy on w ogóle to odkryje i kiedy xD.
A dlaczego w tym momencie? Pewnie dlatego, że tam wpisali to w scenariuszu . No bo Will miał trochę wolnego, a wypadało dać jakąś scenę na statku który dopiero co buchnęli .
Czyli, reasumując, wg mnie zapytał w pierwszej chwili w której tylko mógł i jak napisała Eddie w ogóle sobie o tym przypomniał bo wrażenia faktycznie mogły być niemałe xD.
To tak a propos tego, że niektóre rzeczy jednak wydają mi się nadinterpretacją i że w ogóle zastanawianie się nad nimi nie ma dla mnie większego sensu . Kurczę, to jakby zapytać dlaczego zapytałam mamę o klucz od domu po śniadaniu, a nie przed . Naprawdę, nie zastanawiałam się wtedy, czy moja mama jest na pewno w odpowiednim nastroju na takie pytanie .
Wiadomo, że Will nie do końca ufa Jackowi, no, ale bez przesady, to była po prostu rozmowa xD. Dla mnie przynajmniej xD.
[ohh, teraz lecę dalej robić referat o Grecji xD]
|
|
Powrót do góry |
|
|
Aletheia
Oficer
Dołączył: 11 Lut 2008
Posty: 4636
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: piratka
|
Wysłany: Wto 23:18, 01 Kwi 2008 Temat postu: |
|
Eddie napisał: | Will w przyzwoitość Jacka tak naprawdę nie wierzy (bo to pirat przecież), a więc myśli, że znajomość z ojcem może mieć w tej sytuacji znaczenie - dlatego drąży. |
A tak, teraz to już nabiera sensu. Choć byłoby idealnie, gdyby zanim zaczął majstrować przy kracie, upewnił się, że ma Jackową lojalność. Ale jak mówię, faktycznie chwila niewygodna, śpieszyło mu się... Jeśli coś mu zaświtało, to właśnie mógł uznać, że ma pewność. A na statku chce się tylko dowiedzieć, co tam konkretnie Jack miał z jego starym wspólnego.
Choć jest też druga strona medalu - nie wiedział, dlaczego jego ojciec miał dla Jacka znaczenie (a zatem, czy nie był na przykład jego wrogiem). W tym wypadku, teoretycznie, Jack po uwolnieniu mógłby powiedzieć "Miałem z takim jednym Turnerem na pieńku, orżnął mnie w karty/wydał władzom/cokolwiek innego. Wolałbym odegrać się na nim, ale ty też się nadasz." No ale to juz nie pasowałoby do Willowej, mało podejrzliwej, uczciwej (przystojnej! ) natury.
Eddie napisał: | A tutaj jestem, powiem szczerze, zaskoczona . Co prawda, w żadnym wypadku nie miałam na myśli tego, że spotkali się kiedyś wcześniej - wtedy by przecież od razu wystartował "Oooo, Jack Sparrow, jak miło, myślałem o tobie... to jak? egzekucja jutro z rana?" - a nie cudował z tą demaskacją, ale spiskowość tej teorii polega na tym, że James rozpoznał Jacka po wyglądzie nigdy tak naprawdę go wcześniej nie widząc . Nadal do przełknięcia? |
Do przełknięcia i smakowitego oblizania! Norrington na pewno musiał to i owo o Jacku wiedzieć, więc tatuaż był tylko potwierdzeniem. Ale błysnęło mu od razu, tacy jak Jack nie zdarzają się codziennie.
Camille napisał: | byłabym wściekła na Willa, że dupek nie zauważa, że coś jest na rzeczy . Dla mnie nie jest przyjemne oglądanie filmu, w którym ja coś dawno wiem, a muszę siedzieć i czekać, aż wspaniały bohater raczy mnie powalić bystrością, bo co to za przyjemność, tylko nerwy czy on w ogóle to odkryje i kiedy xD |
Will dość długo nie zna planu Jacka (całego planu - wręcz do ostatniej chwili). Zasada "postać wie tyle co widz"? To raczej wyjątek, nie reguła. Wręcz osobną kategoria są filmy, w których poznajemy wszystko równolegle z bohaterem. To dosć popularny zabieg pozwalający wprowadzić widza w reguły nieznanego świata. Równie często jednak wiemy mniej niż postacie (pierwsze co mi przychodzi na myśl, to Shyamalanowska "Osada", nie wiem czy znasz, zakończenie zresztą poznajemy już razem z bohaterem), albo więcej, trochę z pozycji wszechwiedzącego narratora (tutaj wiemy, że Jack kręci i nie zdradza Willowi wszystkiego).
Camille napisał: | niektóre rzeczy jednak wydają mi się nadinterpretacją i że w ogóle zastanawianie się nad nimi nie ma dla mnie większego sensu . Kurczę, to jakby zapytać dlaczego zapytałam mamę o klucz od domu po śniadaniu, a nie przed . Naprawdę, nie zastanawiałam się wtedy, czy moja mama jest na pewno w odpowiednim nastroju na takie pytanie. |
To akurat wyniknęło z naszego (Eddie i mojego) sporu wokół drugiego (po kuźni) starcia Jacka i Willa - o co im poszło, kto wygrał itd. Twierdziłam, że nie świadczy dobrze o rozsądku Willa rzucanie wyzwania przeciwnikowi na jego terenie. Stąd wyszła kwestia, czy wiedział, że jego pytania będą dla Jacka niewygodne. Ty i Twoja Mama, w rozmowie chyba nie używacie kordelasów, a pytanie o klucze jest raczej bezpieczne, prawda?
|
|
Powrót do góry |
|
|
Camille
Buszujący pod pokładem
Dołączył: 31 Mar 2008
Posty: 48
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: piratka
|
Wysłany: Śro 14:17, 02 Kwi 2008 Temat postu: |
|
Aletheia napisał: |
Camille napisał: | byłabym wściekła na Willa, że dupek nie zauważa, że coś jest na rzeczy.(...) |
Will dość długo nie zna planu Jacka (całego planu - wręcz do ostatniej chwili). Zasada "postać wie tyle co widz"? To raczej wyjątek, nie reguła. (...)
Camille napisał: | niektóre rzeczy jednak wydają mi się nadinterpretacją (...) to jakby zapytać dlaczego zapytałam mamę o klucz od domu po śniadaniu, a nie przed. Naprawdę, nie zastanawiałam się wtedy, czy moja mama jest na pewno w odpowiednim nastroju na takie pytanie. |
(...)Twierdziłam, że nie świadczy dobrze o rozsądku Willa rzucanie wyzwania przeciwnikowi na jego terenie. Stąd wyszła kwestia, czy wiedział, że jego pytania będą dla Jacka niewygodne. Ty i Twoja Mama, w rozmowie chyba nie używacie kordelasów, a pytanie o klucze jest raczej bezpieczne, prawda? |
Nie zrozumiałaś mnie. Ja się odnoszę do komentarzy audio i szczerze się z nimi zgadzam. Nie chodzi o znajomość wszystkiego od początku niezależnie np. od tego kiedy o danej rzeczy dowiadują się bohaterowie, ale żeby film był ciekawy, Will musiał jak najszybciej po scenie w więzieniu dopytać o ojca, bo my już wiedzieliśmy, że coś jest na rzeczy. Co by było gdyby Will tego nie zauważył, kiedy my już widzimy? Dla mnie film byłby nudny z punktu, jak kilka innych filmów, bo byłabym wkurzona na czekanie aż Will porazi mnie swoją bystrością. Po prostu musiał dać znać, że on też się zorientował, a w jego wypadku raczej nie mogło to inaczej wyglądać jak rozmowa.
I skoro posuszać już kwestię tego, że niebezpieczne jest takie pytanie na nie swoim terenie - no, sorry, ale Will po pierwsze nie ma pojęcia jakiej odpowiedzi się spodziewać i chyba w ogóle nie podejrzewa odpowiedzi że jego ojciec był piratem, a po drugie jest porządnym chłoptasiem który choć nie do końca Jackowi ufa, nie spodziewa się tego typu obrotu sprawy, myślę że bardziej myśli iż Jack oszuka go żeby mieć z tego korzyść dla siebie [bo przecież Jack początkowo w celu odmawia bo mówi, że nie będzie miał korzyści, a potem to dowiaduje się jak Will się nazywa i już zupełnie inna gadka] a nie że wyrzuci go za burtę - poza tym, jak sam Jack powiedział, w pojedynkę statku nie poprowadzi no i to raczej może być dla Willa oczywiste.
I poza tym, skoro Jack wie coś o jego ojcu, on koniecznie musi dowiedzieć się co takiego. A w ogólności to myślę, iż Will tylko się groźby wyrzucenia za burtę nie spodziewał, i jak pisałam, zapytał w pierwszym możliwym momencie, w ogóle niewiele myśląc. Właśnie tak, jak ja się nie zastanawiam czy moja mama wyrzuci mnie przez okno kiedy pytam się jej o klucz od domu bo wg mnie jeśli już to Will mógł się spodziewać odpowiedzi, że Sparrow znał jego ojca marynarza ale słabo czy coś takiego, a nie że był piratem. No i Will opdpowiedź Jacka mógł spokojnie przyjąć, ale on się zaczął rzucać, toteż Sparrow go przytemperował i tyle...
Edit by Anajulia: Camille! Doczytaj The Code, IV/4
|
|
Powrót do góry |
|
|
Davie Joens
Czyściciel zęz
Dołączył: 28 Sie 2008
Posty: 13
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: z dna morza Płeć: pirat
|
Wysłany: Nie 19:35, 31 Sie 2008 Temat postu: |
|
Podejrzewam, że Will odczuł to jako obrazę. Bo w końcu, on był szanowanym obywatelem Port Royal i pewnie przez te wszystkie lata był dumny ze swojego ojca, który, jak uważał, zginął chwalebnie za Koronę i Kompanię. Tymczasem pirat, którego dopiero co wyciągnąz z więzienia i którt przez cały czas powala go (w przenośni) elokwencją i celnymi stwierdzeniami ŚMIE twierdzić, że jego ojciec był piratem. Zdenerwował się, to normalne. Ale to zdanerwowanie wychodziło z tego, że przez cały czas był wychowany w stylu "Ty jesteś dobry, a piraci są źli i masz ich nienawidzić. I zabijać, zanim oni nie zabiją ciebie". Dla niego stereotyp pirata, to był zapuszczony, śmierdzący na milę łazęga z okrwawionym mieczem i butelką rumu w ręce, chwiejącego się na tonącej łajbie. Tymczasem jego świat został całkowicie odwrócony do góry nogami. Nic dziwnego, że się chłopina pogóbił.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Aletheia
Oficer
Dołączył: 11 Lut 2008
Posty: 4636
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: piratka
|
Wysłany: Nie 20:01, 31 Sie 2008 Temat postu: |
|
Tak, oczywiście. A kwestię "co Jack próbuje powiedzieć Willowi i co Will na to" przerabiałyśmy z Eddie w tylu tematach, że już się sama pogubiłam i aż sie boję do tego wracać.
Davie Joens napisał: | Dla niego stereotyp pirata, to był zapuszczony, śmierdzący na milę łazęga z okrwawionym mieczem i butelką rumu w ręce, chwiejącego się na tonącej łajbie. |
Inaczej mówiąc, obejrzał sobie Jacka i zobaczył stereotyp wcielony i potwierdzony. Choć z poprawką na "zardzewiały" zamiast "okrwawiony".
|
|
Powrót do góry |
|
|
Davie Joens
Czyściciel zęz
Dołączył: 28 Sie 2008
Posty: 13
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: z dna morza Płeć: pirat
|
Wysłany: Pon 14:42, 01 Wrz 2008 Temat postu: |
|
Okrwawiony pasuje bardziej, bo to uwydatnia cechę wandalizmu i dogłębnego zbydlęcenia. Ale, w takim wypadku, wg. stereotypu pirat powinien mu odpowiadać zdaniami nie krótszymi niż "Hyyyyy?" lub "Aaaaaaaaa" po czym calkowicie bez gracji zwalić się na klepisko. Dla Homarów pirat był czymś gorszym (nie wiem czy czytałaś "Kapitana Blood'a", ale ta książka dobrze to obrazuje), w dodadku pozbawionym krzty rozumu. Tymczasem nie wiem, czy zauważyłaś, ale w przypadku ucieczki z więzienia jedyny dobry pomysł Willa był z tymi zawiasami.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Aletheia
Oficer
Dołączył: 11 Lut 2008
Posty: 4636
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: piratka
|
Wysłany: Pon 21:15, 01 Wrz 2008 Temat postu: |
|
Aj, chyba mamy nieporozumienie. Pisałam, że "z poprawką", bo chodzi właśnie o korektę oczekiwań w konfrontacji z realiami. Sam piszesz - "okrwawiony pasuje bardziej". Tak, do stereotypu właśnie, a zatem i do Willowych oczekiwań (szczególnie, że Will pewnie jednak pamięta to i owo ze swojego pierwszego spotkania z Czarna Perłą).
Davie Joens napisał: | Tymczasem nie wiem, czy zauważyłaś, ale w przypadku ucieczki z więzienia jedyny dobry pomysł Willa był z tymi zawiasami. |
O ile rozumiem, wysuwasz to jako argument za przewagą bystrości Jackowej nad Willową? Na całym tym forum nie znalazłbyś pewnie nikogo, kto by się z tym nie zgodził. No, może Eddie miałaby jakieś zastrzeżenia... Ale dla Willa to byłoby za mało, żeby tak od razu zmienić zdanie o piratach. Zmieni je dopiero później, a na Interceptorze jest na to o wiele za wcześnie. Zresztą nawet klinga na wysoki połysk i równie ostry rozum jeszcze nie świadczą o jakości serca i sumienia, racja? Do czasu starcia na Interceptorze Jack zarobił w oczach Willa tylko jeden punkt na korzyść Ogólnej Wizji Przeciętnego Pirata - ratując Elizabeth. Czego zresztą Will nie był świadkiem... Podsumowując - wtedy jeszcze Willowa Teoria Piractwa jeszcze nie została zachwiana. Za wcześnie na to.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Davie Joens
Czyściciel zęz
Dołączył: 28 Sie 2008
Posty: 13
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: z dna morza Płeć: pirat
|
Wysłany: Pią 16:10, 19 Wrz 2008 Temat postu: |
|
Powiem tylko tyle, że Ogólna Wizja raczej się nie poprawiła. Jack, co tu dużo mówić był dużym wyjątkiem. Porównywać go można tylko z innymi wysoko postawionymi piratami, np. Lordami Pirackimi. Zwyczajni piraci nie różnili się zbytnio od stereotypu, pomijając tonącą łajbę, bo jakość "jednostki pływającej" (tak nazywam wszystko, od pinki po liniowiec, jeżeli nie chce mi się wyszczególniać) zależy w znacznym stopniu od dowództwa okrętu, nie od marynapzy.
Chodzi mi o to, że ilekroć Jack wyskakiwał z jakimś pomysłem, to Will coraz bardziej się denerwował, że "jakiś pirat" jest bardziej rozgarnięty od niego, a im bardziej się denerwował i mniej myślał, a im mniej myślał, tym bardziej Jack go dołował i koło się zamyka.
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|