Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Anajulia
Kapitan
Dołączył: 28 Gru 2005
Posty: 4438
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: z Drogi Płeć: piratka
|
Wysłany: Czw 23:17, 05 Lut 2009 Temat postu: |
|
A więc nie tylko ja zostałam porażona historią Chrisa aka Alexandra...
Czas na rozliczenie z ostatnich dni. Zacznę od "Wrestlera", bo choć to dla mnie pozycja sprzed kilku tygodni, i tak muszę nadrobić (mam ambicję cofnąć się chociaż do początku roku ), a skoro już mowa o "Wrestlerze"... Pamiętasz, Savvy, jakie miałyśmy miny po "At World's End" i kto nam rozświetlił, co przeoczyłyśmy? "Wrestlera" też oglądaliśmy wspólnie i już w trakcie zauważyłam w oczach ten błysk... i pojęłam, jak oglądać ten film. To nie dla nas historia. Dla nas zaledwie godna uznania. Ale to musi być wstrząsający obraz dla ludzi, co lata świetności mają już za sobą i nagle budzą się ze świadomością, ile ich ominęło... i w końcu konstatują, że jedyne, co im zostało do zrobienia, to robić dobrze dalej to, co robili do tej pory... bo to jedyne, co robić potrafią... bardzo gorzki film nie na nasze głowy. Z bardzo dobrą rolą Rourke, który - warto zauważyć - powraca na ekrany w wielkim stylu, zupełnie jak jego bohater powraca na ring. A przy okazji - interesujące, jaką farsą są te amerykańskie zapasy... Reasumując - film nie wbił mnie w fotel, ale została mi w zakamarkach świadomości taka myśl: "zobaczyć za dwadzieścia lat"...
"Azyl" ("Panic Room"). Zauroczona "Ciekawym przypadkiem Benjamina Buttona" (o tym wkrótce) - jakże innym od równie dobrego "Siedem" czy "Podziemnego kręgu" - sięgnęłam po ten mniej znany obraz Finchera. I nie bez zainteresowania posiedziałam półtorej godziny przed ekranem, a potem wstałam i zapomniałam. Na Jodie Foster zawsze miło popatrzeć, ale tym razem bez dreszczyku, choć film był thrillerem, jak mniemam. O kobiecie, która ukryła się przed włamywaczami (wraz z córką, koniecznie chorą na cukrzycę) w tytułowym azylu (pokoju - bunkrze, wybudowanym przez poprzedniego właściciela świeżo nabytej posesji). Sęk w tym, że to czego szukali złodzieje, znajdowało się w środku. I tylko emocji zabrakło, a może to mnie się nastrój nie udzielił, bo oczekiwałam czegoś na miarę "Siedem". No cóż, nawet najlepszym reżyserom zdarzają się wpadki.
"Księżna". Ciągle nie wiem, czy Keira Knightley jest dobrą czy marną aktorką, bo we wszystkich filmach gra tak samo. Sęk w tym, że to zawsze, w niepojęty sposób, pasuje do roli. Dlatego bardzo przyjemnie patrzyło mi się na Georgianę, zwłaszcza, że takie pyszne miała na sobie kreacje i nosiła je z wdziękiem. Świetnie wypadł Ralph Fiennes, choć i on - zdaje się - nie może się uwolnić od ról małomównych, gburowatych Anglików. Tym razem jednak pobrzmiała w tym interesująca nuta ironii. Potencjał historii też nie mały, bo przecież mowa o dyskryminacji kobiet, o zakulisowych rozgrywkach wyższych sfer i w ogóle, mrau, film kostiumowy. A jednak jakieś to wszystko razem blade i mało przekonujące. Zabrakło autentycznych emocji, pogłębienia problemów. Wszystko jakoś tak szybko, byle odfajkować kolejne epizody ukazujące żywot nieszczęsnej Georgiany. Szkoda.
"Czułe słówka". Staram się co jakiś czas sięgać po klasykę (przydałoby się, ale nie nadążam z oglądaniem nowości ) i muszę przyznać, że nie często z taką przyjemnością.Wielkie dzieła swoich epok jednak się starzeją. To co było kiedyś prekursorskie czy szokujące, dziś zwykle trąci myszką. Ale nie "Czułe słówka". Jakaż to prosta, zwykła historia (czy raczej - wiele historii w jednej), a jaka pełna drobnych perełek, spraw uniwersalnych bez względu na okoliczności. Nawet nie potrafię powiedzieć, o czym jest ten film, ale taki... ludzki. Do tego w świetnej obsadzie (McLaine, Nicholson...) i z błyskotliwymi dialogami.
"Wątpliwość". Aktorski pojedynek Meryl Streep i Phillipa Seymoura Hoffmana nie może nie być fascynujący. Zwłaszcza gdy ona gra konserwatywną przełożoną prowadzonej przy zakonie szkoły, a on postępowego księdza podejrzewanego o pedofilię. I dla nich warto "Wątpliwość" zobaczyć. Reszta dość miałka, moim zdaniem, choć pewnie bluźnię, bo Akademia pokochała ten film.
"Tylko dla twoich oczu" czyli kolejny Bond z Moorem. Mam deja vu. Świat kochał Bonda dlatego zapewne, że na odcinek czekało się ze dwa lata. Ja po tygodniu mam przesyt oglądając po raz kolejny to samo, tyle że w coraz bardziej wydumanym wydaniu. Czekam na powiew świeżości z udziałem Brosnana. Może ja po prostu nie lubię serii z Moorem?
To może jeszcze jakiś rzut okiem wstecz. Ogromnie miło mi się oglądało nowego Woodego Allena, czyli "Vicky Christina Barcelona", ze słynnym - i przereklamowanym - pocałunkiem Scarlett Johansson i Penelope Cruz. Nie wiem jak Allen to robi - takie te jego filmy letnie, bez silenia się na przesłanie, trochę śmieszne, trochę wzruszające, ale bez wstrząsów. A jednak jakoś zostają w człowieku, snują się klimatem, cieszą jak ciastko z kremem. Tym razem zresztą jest pyszne wyjątkowo, bo Allen posłał w świat malowniczą pocztówkę z Barcelony. Ach! Jaka ona ładna! I Bardem jaki ładny Mam słabość, no!
A skoro już jestem przy ładnych filmach - zadziwiający "Slumdog Millionaire"! Chyba już każdy o tym filmie słyszał, a jak nie słyszał, to usłyszy 22-go, bo będzie o nim jeszcze głośniej. Dla tych, co nie słyszeli - to oparta na faktach historia chłopaka z indyjskich slumsów, który wygrał główną nagrodę w ichniej edycji "Milionerów". Nim jednak usłyszał ostatnie pytanie, został aresztowany, torturowany i przesłuchany przez policję, bo nikomu nie mieściło się w głowie, że może znać odpowiedzi na wszystkie pytania. Tymczasem - co za cudowny, iście bollywoodzki zbieg okoliczności - odpowiedzi przyniosło mu samo życie, którego historię poznajemy wraz z kolejnymi pytaniami. I choć dużo tu umowności, baśniowości, przerysowań, to jednak śledzi się tę historię z zapartym tchem, trochę się śmiejąc, trochę pociągając nosem. Świetnie poprowadzona narracja. A ileż tam kolorów! Ciekawe, na ile to wiarygodny portret Indii. Tak czy owak - ogromne brawa dla twórców. Zwłaszcza za pytanie za 20 milionów rupii
Ostatnio zmieniony przez Anajulia dnia Czw 23:22, 05 Lut 2009, w całości zmieniany 3 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Anajulia
Kapitan
Dołączył: 28 Gru 2005
Posty: 4438
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: z Drogi Płeć: piratka
|
Wysłany: Czw 1:18, 12 Lut 2009 Temat postu: |
|
Właśnie skończyłam oglądać "Lektora" (The Reader) i jakoś się nie mogę otrząsnąć. Kolejna z głównych oscarowych nominacji i choć daleka jestem od entuzjazmu Akademii (że też wśród nominowanych filmów nigdy nie ma najciekawszych pozycji minionego roku...), to uważam, że takich obrazów rozbijających stereotypy powinno powstawać więcej. W kinie, w literaturze, w życiu... zwykło się dzielić ludzi na "dobrych" i "złych", "naszych" i "nie naszych". Kiedy już następuje odwrócenie tego porządku, to postać stereotypowo negatywna zyskuje pełną aprobatę widza (kto choć raz nie kibicował płatnemu zabójcy czy gangsterowi, który z bronią w ręku napada na bank?). A ja lubię gdy w kinie jest szaro jak w życiu, gdy postaci są tak niejednoznaczne, że po seansie rozglądamy się wokół i świat nie zdaje się już tak prosty i uporządkowany jak dwie godziny temu. Lubimy podążać wydeptanymi ścieżkami, odwoływać się do wypróbowanych sposobów myślenia, kryteriów wyboru, ocen rzeczywistości. To bardzo wygodne i pozwala oszczędzać sporo energii. A ja się wolę czasem zmęczyć, ale nie mijać z prawdą. Jeśli ktoś sądzi, że SS-man wypełniający sumiennie swoje obowiązki (bez presji czy lęku o własne życie) musi być bezdusznym typem, sadystą bez sumienia - niech obejrzy "Lektora".
Przy Oscarach pozostając, kolejnym "politycznie poprawnym" wyborem Akademii jest "Obywatel Milk". To bardzo dobry film z rewelacyjną rolą Penna. Jemu bym dała co najmniej nominację, a może nawet Oscara (nie widziałam jeszcze Frost/Nixon). Zawahałabym się nad scenariuszem, ale - co już powiedziałam wyżej na temat "Lektora" - bez wątpienia powinno się kręcić takie filmy. Tu wprawdzie mamy dość czarno-biało, ale zważywszy na siłę stereotypów i uprzedzeń (zwłaszcza w naszym pięknym, nadwiślańskim kraju ) dotyczących gejów, nie zaszkodzi każda próba zamanifestowania, że to zwykli, "pełnowartościowi" ludzie, że jednym z nich może być nasz sąsiad, lekarz, kuzyn czy ulubiony pisarz. Ale w tym celu należałoby chyba stworzyć kategorię "Film na ważki temat". "Milk" to bardzo dobry film, ale czy najlepszy w minionym roku?... Tak czy owak - trzeba zobaczyć choćby dla Penna. No i to kawałek współczesnej historii, który warto poznać. Szkoda tylko, że w tej paradokumentalnej formie narracji uciekło nieco z psychologii postaci. Taka rola! Penn mógłby zagrać jej znacznie... więcej. Pokazać dylematy, rozterki, pogłębić wątki osobiste skonfrontowane z polityczną działalnością pierwszego gejowskiego radnego w Kalifornii. Bo przecież to właśnie jego postać jest w całym filmie najciekawsza...
"Zdrada" (The Devil’s Own). Zapomniałam o tej pozycji w ostatnim "rozliczeniu". Niezbyt udany film z Pittem i Fordem. Pitt jest żołnierzem IRA ukrywającym się w Stanach, gdzie organizuje broń dla Organizacji. Ford to uczciwy glina, który – nieświadomy prawdziwej tożsamości Irlandczyka – wynajmuje mu pokój. Rozwój akcji można przewidzieć już na początku – oczywiście, po różnych perypetiach, Ford będzie musiał ścigać Pitta, którego zdążyła polubić cała jego rodzina, a rzecz zakończy się dramatycznie, w iście hollywoodzkim stylu. Można obejrzeć. Warto posłuchać. Świetna ścieżka dźwiękowa Jamesa Hornera, nie pierwszy raz na irlandzką nutę, ale chyba najwięcej tu celtyckich brzmień spośród wszystkich jego kompozycji. Nawet Dolores O'Riordan zaśpiewała
"Tłumaczka" Widziałam z miesiąc temu i rozczarowałam się. Spodziewałam się naprawdę solidnego thrillera, a rozmył się jakoś w rozmowach o ideach, i kozetkowej atmosferze dialogów pary głównych bohaterów. Może to kwestia nastawienia właśnie, ale nie przekonała mnie ta historia – tłumaczki ONZ, która niechcący (i tu w streszczeniach pojawia się znak zapytania) słyszy fragment rozmowy w znanym sobie języku. Z urywku wynika, że ma się dokonać zamach. Tymczasem kobieta zaczyna się bać o własne życie, bo spiskowcy najprawdopodobniej ją spostrzegli. Ogląda się w sumie nieźle. Lubię bardzo Seana Penna. Nicole Kidman po raz pierwszy objawiła mi się w roli innej niż przesłodzonej blondynki. Temat – na ważką refleksję społeczno–polityczną. Ale czegoś zabrakło. Zwłaszcza porządnego finału, bo zaserwowano dość naiwny, mało wiarygodny.
"Moje życie beze mnie" 23-letnia Anne żyje w przyczepie na podwórku sfrustrowanej matki. Pracuje jako sprzątaczka. Ma dwie urocze córeczki i kochanego męża. Pewnego dnia dowiaduje się, że ma też nieoperacyjnego raka i zostało jej około miesiąca życia... Co za film! Polacy nakręciliby ponury dramat o powolnym umieraniu, pełen dramatycznych kadrów i egzystencjalnych pytań. Amerykanie - historię o skokach na bungee z optymistycznym przesłaniem. Hiszpańska reżyserka Isabele Coixet zrobiła kameralny film obyczajowy, z niespieszną narracją, bez wstrząsających scen targających morale widza. Anne postanowiła nie mówić nikomu o chorobie i korzystając z czasu, który jej pozostał, zrobić kilka rzeczy (całkiem zwyczajnych), które odkładała na potem i zadbać o przyszłe szczęście swoich bliskich. I tak, Anne udaje się do manikiurzystki, na randkę z nieznajomym, odwiedza ojca w więzieniu, nagrywa córkom na taśmy życzenia urodzinowe, by mogły odsłuchać ich co rok, do osiągnięcia pełnoletności. Pozostaje refleksja, czy trzeba aż młodo umierać, by zmieniać świat na lepsze. Może wystarczy zrobić listę rzeczy, które chciałoby się zmienić?...
...ale jak można było przetłumaczyć "In Bruges" ("W Brugii", czyli mieście w Belgii) jako "Najpierw strzelaj, potem zwiedzaj", to ja nie wiem . Straszną krzywdę zrobili polscy dystrybutorzy tej rewelacyjnej czarnej komedii (a może komediodramatowi?), bo polski tytuł kojarzy się z głupawym filmem gangsterskim. Tymczasem gangsterzy trafiają do tytułowej Brugii, gdzie ich udziałem staje się ciąg zdarzeń wyjętych wprost z narkotycznego widu. Tłuściochy wspinające się na wieżę ratusza, co kończy się spodziewanym zawałem, niepalący Kanadyjczyk, któremu należy dać w zęby "za Lennona", karły (przepraszam, krasnale ) ogłaszające wojnę białych z czarnymi, rosyjski dealer broni ekscytujący się słowem "zaułek"... nawet nie wiem, o czym jest ten film, ale coś niesamowitego Do tego Colin Farrell w życiowej chyba roli, Brendan Gleeson w doskonałej formie i Ralph Fiennes... co to ja mówiłam? że zafiksował się na rolach małomównych, gburowatych anglików? Eee Tym razem jest gangsterem-furiatem z zasadami, dacie wiarę? Dodam jeszcze, że po seansie człowiek rozkłada mapę i zaczyna planować podróż do Brugii...
"Ciekawy przypadek Benjamina Buttona" - temu poświęciłam dłuższą recenzję, którą udało mi się opublikować w nowo powstałym portalu [link widoczny dla zalogowanych].
c.d.n.
Ostatnio zmieniony przez Anajulia dnia Czw 20:01, 12 Lut 2009, w całości zmieniany 5 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Aletheia
Oficer
Dołączył: 11 Lut 2008
Posty: 4636
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: piratka
|
Wysłany: Czw 21:41, 12 Lut 2009 Temat postu: |
|
I Ty będziesz truła o roku przerwy...! A minirecenzyjki to co? Ta o "Moim życiu beze mnie" choćby, spokojnie zasługuje na samodzielną publikację.
Anajulia napisał: | Niezbyt udany film z Pittem i Fordem. |
Straaasznie dawno to widziałam, zapamiętałam jako raczej nudne, a fabułę tradycyjnie błyskawicznie zapomniałam. Ale Pitt chyba nigdzie nie wyglądał lepiej, wiec jak ktoś lubi, to obowiązkowo. Z tym zastrzeżeniem, że jeśli chciałabym raczej smakować aktorstwo, niż zawiesić oko na ładnym chłopaku, to wybrałabym "Przekręt".
Anajulia napisał: | "Azyl" (...) No cóż, nawet najlepszym reżyserom zdarzają się wpadki. |
Powiedziałabym raczej, że słabsze momenty wyjątkowych reżyserów są wymarzonymi osiągnięciami przeciętnych. "Azyl" ma pomysł, ma klimat (lubię te nocne sceny jeszcze-spokojne, z sennym snuciem się po pokojach i łazienkach), obowiązkowy standard napięcia... Ale owszem, brak mu tej Se7en-owej, hmm, soczystości - zamysłu i wykonania. Choć z drugiej strony, "Azyl" zostaje mocniej niż "Zodiak", który mnie trochę znudził... Głównie chyba przegadaniem.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Anajulia
Kapitan
Dołączył: 28 Gru 2005
Posty: 4438
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: z Drogi Płeć: piratka
|
Wysłany: Czw 23:35, 12 Lut 2009 Temat postu: |
|
Dziękuję . Kurczę, przeczytałam to co popisałam wyżej bez zastanowienia i stwierdzam, że chyba rzeczywiście mi idzie lepiej jak nie myślę . Żebym umiała tak wyłączać myślenie gdy stawiam przed sobą jakieś zadanie...
Ja też stanowczo wybieram "Przekręt"! Moja ulubiona rola Pitta .
Tak, "wpadka" to złe słowo jak chodzi o "Azyl". Masz rację - to po prostu słabszy moment, który dla innego twórcy byłby tym wymarzonym. I zgodzę się również z opinią o "Zodiaku". Nauczyłam się chodzić wokół tego filmu na palcach bo "wielkim jest" . Ale w kinie zaczęłam przysypiać gdzieś w połowie. Przegadany. "Azyl" oglądało mi się zdecydowanie lepiej. Nawet jak nie jest "wielki" .
|
|
Powrót do góry |
|
|
Savvy
Piracki Lord
Dołączył: 10 Sty 2007
Posty: 1136
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: from Desolation Row Płeć: piratka
|
Wysłany: Sob 17:10, 14 Lut 2009 Temat postu: |
|
Anajulia napisał: | "The Visitor" (…)Wydaje się, że Akademia pokochała ten film, bo porusza aktualną kwestię - Arabowie w Stanach, lęk przed terroryzmem, aresztowania, deportacje... Ale obok poruszającej historii młodego Syryjczyka, który nie wadząc nikomu po prostu chciał żyć w Nowym Jorku i grać na djembe, to przede wszystkim prosta liryczna opowieść o człowieku (Jenkins), który przekroczywszy granice swej rutyny i światopoglądu, odkrywa na nowo (a może i po raz pierwszy) radość życia. Warto zobaczyć! |
Bardzo chcę zobaczyć ten film z powodu Jenkinsa. Widziałam na razie tylko zwiastun i miałam obawy, że jego postać zostanie spłycona, a temat zmiany przyzwyczajeń i uprzedzeń trochę ‘zamieciony pod dywan’, bo w końcu taka historia ma ogromny potencjał moralizatorski. Nie od dziś wiadomo, że kino amerykańskie uwielbia wykorzystywać, czasem nawet nadużywać tego potencjału. Cieszy mnie więc , że wg Ciebie to „przede wszystkim prosta liryczna opowieść o człowieku (Jenkins)”.
Mrs.Sparrow napisał: | "Forresta Gumpa”. Myślę, że każdy kto film widział, nie ma wątpliwości, że jest wyjątkowy. |
Po prostu ‘feel-good movie’ W tej niesamowitej historii najbardziej lubię humor i to, jak losy Forresta przeplatają się i w pewien sposób determinują (Watergate ) historię Ameryki.
Anajulia napisał: | "Wrestlera" też oglądaliśmy wspólnie i już w trakcie zauważyłam w oczach ten błysk... i pojęłam, jak oglądać ten film. To nie dla nas historia. Dla nas zaledwie godna uznania. Ale to musi być wstrząsający obraz dla ludzi, co lata świetności mają już za sobą i nagle budzą się ze świadomością, ile ich ominęło... |
Tym razem ta refleksja mi nie umknęła, bardzo szybko też do mnie dotarło, że to nie jest film dla mnie. Dlatego „Wrestler” nie jest w stanie zagrać na moich uczuciach, mimo że na emocjach gra. I to bez fałszu. Rourke rzeczywiście niesamowicie zagrał, szkoda tylko że jako jedyny. Nie mogłam uwierzyć, że to aktor w roli wrestlera, a nie wrestler w roli aktora.
Anajulia napisał: | Czekam na powiew świeżości z udziałem Brosnana. Może ja po prostu nie lubię serii z Moorem? |
Nie ma na co czekać. Moim skromnym zdaniem Brosnanowy Bond jest jeszcze bardziej absurdalny niż ten z Moorem, jeszcze bardziej sztuczny. Jedynie plastik został okuty superstopem megawytrzymałego metalu, który ma ratować świat, wyręczając Bonda.
Anajulia napisał: | ...ale jak można było przetłumaczyć "In Bruges" ("W Brugii", czyli mieście w Belgii) jako "Najpierw strzelaj, potem zwiedzaj", to ja nie wiem . Straszną krzywdę zrobili polscy dystrybutorzy tej rewelacyjnej czarnej komedii (a może komediodramatowi?), bo polski tytuł kojarzy się z głupawym filmem gangsterskim. |
Zaiste straszną krzywdę… W życiu bym nie sięgnęła po taki film…! A tu proszę… coś mi się zdaje, że będę płakać ze śmiechu na „Najpierw strzelaj…”. No i moja piękna, cudna, bajkowa Brugia…. Aaaaa! Muszę to zobaczyć. Teraz. JUŻ!
Czas abym i ja nadrobiła zaległości
Malowany welon zachwycił mnie jedynie klimatem zagubionej w czasie i przestrzeni wioski, w której rozgrywa się lwia część fabuły. Poza tym to bardzo dobrze zagrany, bardzo dobry melodramat z bardzo dobrą historią i bardzo dobrym morałem. Może jestem niewrażliwa, a może po prostu nie dla mnie melodramaty.
Z filmów wzruszających, refleksyjnych widziałam jeszcze Blask (Shine) o genialnym pianiście zniszczonym przez trującą mieszankę pasji i namiętności do muzyki z toksycznym ojcem-tyranem. Chociaż właściwie to nie jest historia o zniszczeniu i nienawiści, a o miłości i tworzeniu, które bez niej nie istnieje. To trochę szeptana opowieść o tym jak człowiek oddany swojej pasji może przezwyciężyć nawet obłęd. Piękny film po prostu (i aż). Plus Geofrey Rush, jak zwykle niepowtarzalny.
Zupełnie z innej beczki, ale też obłędny (dosłownie) film: Tajne przez poufne, czyli dziwaczna opowieść o jeszcze bardziej dziwacznym splocie zdarzeń i pomyłek, które od machnięcia motylego skrzydła prowadzą do huraganu. Pewien właśnie zwolniony za 'problemy z alkoholem' agent CIA (John Malkovich) postanawia spisać swoje wspomnienia. Tak się składa, że na domiar złego jego odpychająca żona (Tilda Swinton) postanowi wziąć z nim rozwód i chcąc mieć na niego jakiegoś 'haka' przy podziale majątku, skopiuje jego dysk razem ze wspomnieniami. Potem przez kilka osób dane te trafią do niezbyt rozgarniętego instruktora fitnessu (Brad Pitt). Ten z kolei razem z zakompleksioną koleżanką (rewelacyjna Frances McDormand), która koniecznie chce zdobyć pieniądze na operację plastyczną, postanowi szantażować grubą szychę (w swoim mniemaniu), że ujawni 'poufne' informacje. I gdzie tu materiał na komedię pomyłek? Przecież rozwiązanie wydaje się oczywiste i natychmiastowe. Okazuje się jednak, że głupota ludzka rzeczywiście nie zna granic, co więcej - prowadzi do tragedii. Bracia Coen zgrabnie i wprawnie rzeźbią pomnik tej głupocie, ani trochę nie oszczędzają społeczeństwa amerykańskiego, ani jego mitów. Trafne obserwacje zamieniają w celne ciosy. Tajne przez poufne to prawdziwie amerykański czeski film Chociaż nie tylko. Obraz Coenów przyprawia o niekontrolowane ataki śmiechu, które jednak nie są w stanie zagłuszyć narastającego niepokoju, nieprzyjemnego fatalistycznego przekonania, że ewoluujemy wstecz. Albo że jesteśmy jak lemingi, które czując przeludnienie stada rzucają się z urwiska. Koszmar, tym bardziej w obliczu puenty: [UWAGA SPOILER!]
CIA Superior: What did we learn, Palmer?
CIA Officer: I don't know, sir.
CIA Superior: I don't fuckin' know either. I guess we learned not to do it again.
CIA Officer: Yes, sir.
CIA Superior: I'm fucked if I know what we did. [KONIEC SPOILERA]
Przedwczoraj byłam w kinie na Ciekawym przypadku Benjamina Buttona i nie ukrywam, że trochę się zawiodłam. Być może za dużo oczekiwałam od tego filmu, ale przecież historia człowieka żyjącego 'wstecz' (przynajmniej fizycznie) zobowiązuje. Daje niezwykłe możliwości refleksji nad samym życiem. Tym czasem (ha, czas w kontekście tego filmu jest względny) zobaczyłam zwykłą, chociaż piękną w swojej prostocie historię, nieco baśniową, ale jednak mocno związaną z rzeczywistością. No i Brad Pitt jako beatnik lub na jachcie... Warto było się wybrać do kina.
I jeszcze, nareszcie... Fight Club.... Na razie tylko mogę krzyknąć: ŁAŁ!!! Koniecznie, koniecznie muszę zobaczyć jeszcze raz..!
EDIT:
Zapomniałam o Eksperymencie (Das Experiment) - historii opartej na słynnym "eksperymencie więziennym" psychologa Zimbardo. Film traktuje amerykański pierwowzór dosyć luźno, ale założenia, skutki i wnioski są podobne. Na własne życzenie, odpłatnie, w upozorowanym więzieniu zostaje zamknięta grupa mężczyzn. Inni ochotnicy mają za zadanie "nie grać, tylko być" strażnikami. Skutki 'doświadczenia' okazują się przerażające - już po 36 godzinach dochodzi do aktów nieludzkiego (a może właśnie typowo ludzkiego) okrucieństwa, wszystko wydaje się wymykać spod kontrolii, tym czasem eksperyment ma trwać... 14 dni. Finał, jak łatwo przewidzieć już po pierwszym oglądanym dniu, będzie tragiczny. Wydaje się, że obozy koncentracyjne drugiej wojny światowej już udowodniły do czego jest zdolny człowiek w podobnej sytuacji, ale przecież ani historia Auschwitz ani wnioski z eksperymentu Zimbardo (1971 r.) nie uchroniły nas przed hańbą Abu Ghraib. Dlatego "Das Experiment" jest warty obejrzenia nie tylko dla studentów psychologii.
Ostatnio zmieniony przez Savvy dnia Sob 21:55, 14 Lut 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Scarlett
Korsarz
Dołączył: 20 Gru 2007
Posty: 1457
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: piratka
|
Wysłany: Nie 21:17, 22 Lut 2009 Temat postu: |
|
Oglądnęłam sobie wczoraj dwa filmy, z nudów, mało ambitne, ale zawsze:
Pierwszy to Moje wielkie greckie wesele typowa komedia romantyczna, trochę banalna, ale zabawna Lubię grecką muzykę i generalnie klimaty to mi się podobało
Drugi to Plotka film, który pokazuje co jedna zwykła plotka puszczona przez trójkę studentów może zrobić z człowiekiem, gdy znajdzie się na ustach całej uczelni. Ciekawy i generalnie pouczający
Edit:
Właśnie, zapomniałam jeszcze o najważniejszym!!
True Blood - serial o wampirach. Japońscy naukowcy wynaleźli True Blood - sztuczną krew - dzięki czemu wampiry mogły się ujawnić. W miasteczku Ben Temps zdania są podzielone na ten temat. Serial jest przyznam szczerze momentami perwersyjny, ale tutaj całość się liczy bardzo mi się spodobał! Ogólna fabuła na prawdę ciekawa!
No ja już oczywiście całą I serię sobie ściągnęłam i z utęsknieniem czekam na II!! [/b]
Edit II:
Co chwila edytuję jak tylko przypomina mi się nowy film, który niedawno oglądnęłam
Underworld patrzyłam, żeby zobaczyć czy już o nim nie wspominałam, ale nie natknęłam się na to
No, ale temu filmowi bliżej do bajki niż do czegokolwiek innego, ale też o wampirkach, więc oglądnęłam choćby przez wzgląd na tematykę Fabułę ma nieco zamotaną, bez kształtną... ale da się oglądnąć
Ostatnio zmieniony przez Scarlett dnia Nie 22:42, 22 Lut 2009, w całości zmieniany 2 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Gochna
Piracki Lord
Dołączył: 14 Lip 2006
Posty: 1859
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Tarnów Płeć: piratka
|
Wysłany: Nie 22:15, 22 Lut 2009 Temat postu: |
|
O! O! Też oglądałam "Moje wielkie greckie wesele". I rzeczywiście przyznam, że film lekki i przyjemny. Niektóre momenty dość śmieszne
|
|
Powrót do góry |
|
|
Anajulia
Kapitan
Dołączył: 28 Gru 2005
Posty: 4438
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: z Drogi Płeć: piratka
|
Wysłany: Nie 23:02, 22 Lut 2009 Temat postu: |
|
Savvy napisał: | Anajulia napisał: | Czekam na powiew świeżości z udziałem Brosnana. Może ja po prostu nie lubię serii z Moorem? |
Nie ma na co czekać. Moim skromnym zdaniem Brosnanowy Bond jest jeszcze bardziej absurdalny niż ten z Moorem, jeszcze bardziej sztuczny. Jedynie plastik został okuty superstopem megawytrzymałego metalu, który ma ratować świat, wyręczając Bonda. |
Ale zawsze będzie trochę inaczej . Obejrzałam w tym tygodniu "Nigdy nie mów nigdy" z, nie wiedzieć czemu, Connerym, starszym o blisko 20 lat w stosunku do wcześniejszych odcinków serii z jego udziałem, i... no, nie był to najbardziej udany odcinek, ale powiało inną energią i oglądało mi się lepiej, choć można było uciąć z pół godziny tej projekcji. Ach, jednak Craig to Craig . Ani chwili nudy...
Savvy napisał: | coś mi się zdaje, że będę płakać ze śmiechu na „Najpierw strzelaj…” |
Jeśli podobało Ci się "Tajne przez poufne" to jak najbardziej . No właśnie, "Tajne przez poufne" - byłam w kinie w zeszłym roku i miałam dokładnie takie same wrażenia, jak Ty, Savvy. Obłędne! Humor zbudowany na splocie absurdów, ale zupełnie niewymuszony, tryskający soczyście z owego zagłębia ludzkiej głupoty. Najśmieszniejsze, a zarazem najsmutniejsze w tym wszystkim jest właśnie uzasadnione przypuszczenie, że takie sytuacje zdarzają się naprawdę. Że wiele decyzji na wysokich szczeblach zapada w wyniku niedbalstwa, głupoty, pomyłek. Coenowie zrobili doskonały film. Dużo lepszy od innej komedii braci - "Okrucieństwa nie do przyjęcia". Widziałam parę dni temu i jestem rozczarowana. Ot, komercyjna komedia romantyczna. W sumie nie brak jej znamion zjadliwej satyry, ale ani to szczególnie śmieszne, ani błyskotliwe, a w dodatku z ewidentnym morałem, a Coenów cenię za brak morałów właśnie. A może to w porównaniu z "Tajne przez poufne" film wypada blado, mimo gwiazdorskiej obsady (Clooney, Zeta-Jones, Rush, Thornton)?
Savvy napisał: | Z filmów wzruszających, refleksyjnych widziałam jeszcze Blask |
AAaa! Savvy! Masz "Blask" w oryginalnej wersji?! (CHCĘ!) Bo ja mam z francuskim dubbingiem i choć uwielbiam ten język, jakoś nie mogę się przekonać do Rusha mówiącego po francusku .
Savvy napisał: | Być może za dużo oczekiwałam od tego filmu, ale przecież historia człowieka żyjącego 'wstecz' (przynajmniej fizycznie) zobowiązuje. Daje niezwykłe możliwości refleksji nad samym życiem. Tym czasem (ha, czas w kontekście tego filmu jest względny) zobaczyłam zwykłą, chociaż piękną w swojej prostocie historię, nieco baśniową, ale jednak mocno związaną z rzeczywistością. |
Wydaje mi się, że owa zwykłość jest w tej opowieści zamierzona. Inspiracją do opowiadania Fitzgeralda była myśl Twaina: „Bylibyśmy o wiele szczęśliwsi, gdybyśmy mogli rodzić się w wieku 80-ciu lat i stopniowo młodnieć aż do 18-tego roku życia”. Moim zdaniem, w CCBB padają dwie odpowiedzi na pytanie, czy tak byłoby w istocie. Pierwsza brzmi: "Ależ skąd! Mielibyśmy dokładnie takie same problemy jak teraz! Też byśmy kochali, tęsknili, marzyli, przeżywali zawody, tracili najbliższych...". I dlatego historia BB jest taka zwyczajna. Ale pada też druga odpowiedź, uzupełniająca tę pierwszą: "A jednak bylibyśmy o wiele bardziej odporni na wszelkie przeciwności, o wiele mocniej radowalibyśmy się drobiazgami, akceptowali świat taki, jakim jest, bo żyjąc wspak łatwo dostrzec, że nic nie jest nam dane na zawsze, łatwiej zaakceptować fakt, że wszytko jest na jedno mgnienie, a mimo to można się tym cieszyć... I może to właśnie jest szczęście?". Życie jest piękne w swej prostocie. Niektórzy ludzie rodzą się, by przesiadywać nad rzeką. Innych - rażą pioruny. Niektórzy mają talent do muzyki. A inni są artystami. Niektórzy pływają. Inni wiedzą wszystko guzikach. Są tacy, co cytują Szekspira. I tacy, co matkują. A jeszcze inni są tancerzami.
Savvy napisał: | Das Experiment - historia oparta na słynnym "eksperymencie więziennym" psychologa Zimbardo. |
Widziałam ten film dość dawno temu (we wrocławskiej Koronie nomen omen ) i niewiele pamiętam z samej akcji, ale do dziś pozostało we mnie wrażenie, jakie na mnie "Eksperyment" wywarł. Przejmujące, straszne...
O "Fight Clubie" zostało powiedziane już tyle mądrych rzeczy, że się nie odzywam, ale witaj, Savvy, w ...klubie wielbicieli Fight Clubu!
Moje bieżące:
"88 minut". Pacino jest zawsze świetny (Pacino jest jak wino ), ale wybiera coraz słabsze filmy. "Zawodowcy" rozczarowali mnie okropnie. Po "88 minutach" nie spodziewałam się wiele więcej, i może dlatego zaskoczył mnie ten film pozytywnie. Intryga ostatecznie okazuje się płytka, wyjaśnienie motywów uwikłanych w nią postaci jakieś miałkie i niejasne, ale zanim nastąpi moment rozwiązania, ogląda się całkiem nieźle. Umiejętnie zbudowane napięcie, niedwuznaczne postaci, akcja utrzymana w dobrym tempie... Że też scenarzyści wymyślili głupszą puentę niż ta, którą sama sobie wykoncypowałam!
"Testosteron". Dopiero po świetnym "Lejdis" nabrałam apetytu na ten film, bo zasadniczo nie trawię polskich komedii romantycznych, pararomantycznych i tym podobnych. "Testosteron" na szczęście nie ma z nimi nic wspólnego. Rewelacyjne wyczucie problemów damsko-męskich, umiejętnie wplecione w przezabawną, inteligentną fabułę. A jednak Polacy jak chcą to potrafią!
"Wanted". Może to zabrzmi mało przekonująco w ustach wielbicielki "Piratów z Karaibów" i "Batmana", ale unikam superprodukcji, filmów akcji z elementami fantasy i sci-fi . Z małymi wyjątkami, wszelkiej maści "Matrixy" co najwyżej mnie śmieszą, ale przeważnie śmiertelnie nudzą. "Wanted" jest małym wyjątkiem . Wesley jest szeregowym pracownikiem bez żadnych osiągnięć, szefowa go gnębi, dziewczyna zdradza go z jego kumplem, konto świeci pustkami, życie wydaje się całkowicie pozbawione sensu. Do dnia, w którym bohater dowiaduje się, że jego ojciec był członkiem Bractwa wyszkolonych zabójców, strzegących ładu w świecie poprzez likwidację jednostek dla niego niebezpiecznych. Ojciec Wesley'a zginął z rąk zdrajcy i teraz tylko syn, dzięki swoim dziedziczny zdolnościom, jest w stanie pomścić jego śmierć. Wesley z oporami przyjmuje wyzwanie... Zdawałoby się, że z takiej przewidywalnej fabułki niewiele można wycisnąć, a jednak Timur Bekmambetov - nie bez pomocy tak wyśmienitych aktorów, jak James McAvoy, Angelina Jolie, czy Morgan Freeman - nakręcił zwariowany, pomysłowy, zabawny, inteligentny film. Pyszna rozrywka, która nie zostawia widza z uczuciem pustki, lecz... niezwykle trafnym pytaniem . Polecam!
No to jeszcze trochę zaległości:
"Dowód". Akcja filmu toczy się paralelnie w dwóch czasach. Poznajemy Catherine kilka dni po śmierci jej ojca Roberta - genialnego niegdyś matematyka - którym opiekowała się przez wiele lat, podczas gdy ten zmagał się z chorobą psychiczną, a teraz sama popada w szaleństwo. W reminiscencjach zaś odkrywamy w bohaterce niemniej utalentowana matematyczkę, która stopniowo rezygnuje ze wszystkich swoich ambicji, by zająć się chorym ojcem... Warto sięgnąć po ten film choćby ze względu na obsadę - Gwyneth Paltrow, Anthony Hopkins, Jake Gyllenhaal, Hope Davis... To nie jest jeden z najlepszych filmów o takiej tematyce, jakie w życiu widziałam, ale interesująco skonstruowany. Na pierwszy rzut oka - podobny do słynnego "Pięknego umysłu". Poszukiwania genialnej myśli w ostatnich zapiskach Roberta wiodą jednak w zupełnie innym niż w "Piękny umyśle", zaskakującym kierunku...
"Droga do szczęścia". Porównywany często do "American Beauty", ma z nim niewiele - oprócz osoby reżysera - wspólnego. Słynne dzieło Mendesa ociekało ironią, a zarazem urzekało liryzmem, wzbudzało tyleż gorzkich łez, co i śmiechu. "Droga do szczęścia" jest już tylko gorzka. Prowadzi przecież donikąd... Najnowszy obraz Mendesa to portret typowego młodego małżeństwa z typowego amerykańskiego przedmieścia, któremu spełnił się - choć mimo woli - american dream. Niegdyś zbuntowani, nonkomformistyczni, z głowami pełnymi marzeń i ideałów, teraz żyją w eleganckim domu z ogrodem. On ma nudną choć przyzwoicie płatną pracę biurową, do której udaje się codziennie pod krawatem. Ona jest gospodynią domową, wychowująca dwójkę uroczych dzieci. Pewnego dnia April postanawia skończyć z tym frustrującym schematem i proponuje Frankowi przeprowadzkę do Paryża, gdzie zaczną nowe, lepsze życie. Stara jak świat prawda, że nawet na drugi końcu świata nie ucieknie się przed samym sobą prezentuje się wyśmienicie w scenografii autorstwa Kristi Zea, a ponowne spotkanie duetu Winslet-DiCaprio (oboje zagrali rewelacyjnie), który dekadę temu rozdzielił wrak Titanica - jest strzałem w dziesiątkę, jak chodzi o pomysł na obsadę. "I żyli długo i szczęśliwie"...
Ostatnio zmieniony przez Anajulia dnia Nie 23:17, 22 Lut 2009, w całości zmieniany 5 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Scarlett
Korsarz
Dołączył: 20 Gru 2007
Posty: 1457
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: piratka
|
Wysłany: Wto 17:34, 24 Lut 2009 Temat postu: |
|
Dzisiaj byłam w kinie na Idealny facet dla mojej dziewczyny. Przyznam, że może nie jest tak genialny jak Lejdis czy Testosteron, ale równie głupi i równie śmieszny uśmiałam się do łez, jak zwykle na takich durnych filmach Po za tym świetna muzyka, cały czas mam w głowie oratorium Kostka "O jakże piękna jesteś", chodzę tylko i to śpiewam, a rodzina chce mnie z domu wyrzuć W każdym razie, jeśli ktoś ma doła to powinien natychmiast iść do kina na ten film! No i przede wszystkim : Marcin Dorociński
Po prawdzie momentami jest trochę odpychający, więc jeśli się na niego idzie, trzeba być bardzo tolerancyjnym W każdym razie polecam
|
|
Powrót do góry |
|
|
Aletheia
Oficer
Dołączył: 11 Lut 2008
Posty: 4636
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: piratka
|
Wysłany: Pon 23:31, 02 Mar 2009 Temat postu: |
|
Anajulia napisał: | "Ciekawy przypadek Benjamina Buttona" - temu poświęciłam dłuższą recenzję, którą udało mi się opublikować w nowo powstałym portalu netbird.pl. |
Dzięki za inspirację dla interesująco spędzonego wieczoru. Jako recenzentka możesz sobie odnotować sukces agitacyjny.
Anajulia napisał: | Tymczasem los bohatera „Ciekawego przypadku…” wcale nie wydaje się różnić od tego, który staje się udziałem zwykłych ludzi. Co więcej, towarzyszy mu nieco więcej goryczy, bo przecież Benjamin młodnieje w samotności, znacznie szybciej niż inni tracąc tych, których pokochał. |
Grubo przed połową zaczęłam mieć wątpliwości pod tytułem "ale o co tyle krzyku?". "Głębokie" stwierdzenie "masz pecha, bo wszyscy których pokochasz umrą przed tobą" tak naprawdę przecież jest bzdurą. Jego "odwrotny kierunek" ma wpływ na utratę bliskich tylko w jednym jedynym przypadku - córki. I to tylko przez jego decyzję. Cała reszta... gdzie tu różnica między nim a resztą starzejących się w zwykłym kierunku? Znaczenie ma tylko zgodność, "pokrycie się" przypadających ludziom czasów, nie to jak one biegną. I to żadna filozofia (w tym potocznym znaczeniu ), to zwyczajna matematyka.
Anajulia napisał: | Pitt bowiem okazuje się wyrazistym aktorem nawet przy oszczędnej ekspresji. (...) staje się prostodusznym, pełnym stoicyzmu obserwatorem rzeczywistości (...) akceptuje świat takim jaki jest, nie ocenia, nie próbuje go zmienić, a tylko przygląda mu się z nieustającą ciekawością |
Tak, cały czas miałam to samo wrażenie "spokojnej obserwacji", mieszanki lekkiego zagubienia z zainteresowaniem... I kolejny mój plus na koncie Pitta. Wrażenie jakie zostawiają na człowieku (czyt. mnie ) błyszczące piśmidła doskonale leczy kolejne spotkanie z nim na ekranie. Ciągle od nowa.
Anajulia napisał: | Skoro mowa o twórcach „Ciekawego przypadku…”, jego niewątpliwy atut stanowi obsada. |
Ochhh...! Aktorstwo to jeden z najlepszych punktów! Na dzień dobry podbiła mnie wcale nie Blanchett (to nie jej wina, ale Daisy mnie przez większość filmu wnerwiała), nie Swinton ale... Taraji P. Henson - Queenie. Przykład, że gdzieś tam na trzecich, piątych planach często plączą się perły.
Anajulia napisał: | Charakteryzacja wreszcie osiągnęła poziom, na którym jest w stanie ukryć prawdziwy wiek aktorów. |
Byłam mocno sceptyczna, ale... veni vidi... zachwyconam! Ale z zastrzeżeniami. Zgadzam się, technika jest. Teraz tylko jeszcze należy dopracować zastosowanie. Konkretnie idzie mi o, hmm... wyważenie? harmonię? ...no, zastosowanie w filmie jako ciągu. Wyjaśniam: do spotkania ze Swinton było IDEALNIE i ZDUMIEWAJĄCO. Zero zastrzeżeń z mojej strony. Potem były jakby skoki... odbierało się to jako zbyt szybkie i zbyt widoczne zdejmowanie wieku wizualnego, który się gryzł z fabularnym (co prawda nie nadążałam z liczeniem, chrzaniło mi się, ale jednak na czuja nie zgadzało). A z pozostałymi aktorami odwrotnie. Wkurzyło mnie, że z początku jakoś zapomniano o wieku Queenie, dopiero potem to nadrobiła prawie hurtem. Zatem w sumie: charakteryzatorom należą się hołdy za wyjątkowo znaczący przełom, ale tej techniki muszą się nauczyć używać pozostali, z reżyserem na czele. Widać to w braku płynności filmu.
A kończąc już czepialstwo, może już byłam tak filmowo wygłodzona, że wszystko by mi pasowało, ale... cóż za smakowitość! Najlepszy był początek, ten nowoorleański, złocistozielony, przedwojenny... potem już było coraz mniej baśniowo, coraz bardziej gorzko. Ale i tak pełno tam takich drobiazgów, pojedynczych ujęć (wschód słońca między Benjaminem a ojcem, zaśnieżona barka), drobiazgów w małych scenach (kapitan artysta namawiany na wycieczkę... teraz już nawet nie pamiętam co tam konkretnie takiego fajnego było ), kolibry... I do licha, toż ja nie poszłam na film wojenny, ale cała scena z U-bootem... to przebija większość CAŁYCH filmów wojennych jakie widziałam.
Wobec powyższego zupełnie nie rozumiem czemu z sali wybyło co najmniej sześciu ludzi... wychodzili nawet długo po połowie Początek z lekka mi umknął (a jakieś bardzo fajne loga wytwórni były) bo po zamknięciu wlazły jakieś dwie smarkate, natychmiast po ciemku wywaliły się na schodach, okropnie długo zbierały ("Au... hihi ...no wstawaj! hyhyhy ...ała"), siadły wreszcie, o zgrozo, w moim rzędzie i niestety wytrzymały do końca, moze dlatego że Pitt robił się coraz bardziej Pittowy, a ostatni kwadrans pewnie przespały. Chociaż nie, jakieś SMSy chyba mi kątem oka świeciły... Uch, przetrwałam. Na szczęście, mimo dość pełnej sali, było wyjatkowo cicho. Spali...?
|
|
Powrót do góry |
|
|
Anajulia
Kapitan
Dołączył: 28 Gru 2005
Posty: 4438
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: z Drogi Płeć: piratka
|
Wysłany: Wto 1:10, 03 Mar 2009 Temat postu: |
|
Ach! Zachęciłam kogoś do obejrzenia filmu W sumie - nie nowość, bo notorycznie roznoszę jakieś zarazy , ale przecież nie w recenzjach, którym usiłuje nadać znamiona profesjonalizmu... No to może wreszcie zbliżam się do złotego środka pomiędzy emocją a wiedzą w przekazie słownym Dobra wiadomość .
Aletheia napisał: | Anajulia napisał: | Tymczasem los bohatera „Ciekawego przypadku…” wcale nie wydaje się różnić od tego, który staje się udziałem zwykłych ludzi. Co więcej, towarzyszy mu nieco więcej goryczy, bo przecież Benjamin młodnieje w samotności, znacznie szybciej niż inni tracąc tych, których pokochał. |
Grubo przed połową zaczęłam mieć wątpliwości pod tytułem "ale o co tyle krzyku?". "Głębokie" stwierdzenie "masz pecha, bo wszyscy których pokochasz umrą przed tobą" tak naprawdę przecież jest bzdurą. Jego "odwrotny kierunek" ma wpływ na utratę bliskich tylko w jednym jedynym przypadku - córki. I to tylko przez jego decyzję. Cała reszta... gdzie tu różnica między nim a resztą starzejących się w zwykłym kierunku? Znaczenie ma tylko zgodność, "pokrycie się" przypadających ludziom czasów, nie to jak one biegną. |
Ponieważ przy całej reszcie to mi już tylko pozostaje kiwać nad zakiwaniem , no to sobie chociaż z jednym cytacikiem popolemizuję. Mówiąc, że Benjamin "szybciej traci tych, których pokochał", nie miałam na myśli (ani nie powiedziałam ), że oni mu umierają. To też. Poumierali mu wszyscy przyjaciele z dzieciństwa, że tak powiem, bo byli to mieszkańcy domu starców. Jako "fizyczny" 60-latek nie mógł liczyć na to, że jego rówieśnicy będą w jego życiu dłużej niż dekadę czy dwie. Już ten fakt z pewnością odcisnął na Benjaminie jakieś piętno, ale myślałam raczej o innych stratach. O tym jak mijał się z ludźmi ze względu na swoją "przypadłość". Nawet z Daisy spotkał się tylko na parę lat, choć znali się przez całe życie. I Benjamin, zauważ, nie próbował z tym walczyć, zatrzymać tych ludzi na dłużej. Jest w nim cudowna zgoda na to, że wszyscy są na chwilę, tylko przez moment może im dorównać kroku.
Aletheia napisał: | pełno tam takich drobiazgów, pojedynczych ujęć (...), drobiazgów w małych scenach |
Nie no, tu muszę zakiwać indywidualnie. TAK! To jest właśnie cała uroda tego filmu. Drobiazgi, szczegóły, często niepozorne, historie w historii, pojedyncze ujęcia, motywy i ten koliber... ach!
Naoglądałam się filmów w minionym tygodniu, ale dziś już nie mam siły klikać. Powiem tylko, że właśnie się skończył pierwszy (i przedostatni ) Bond z Daltonem ("W obliczu śmierci") i albo mam dziś nastrój inny, albo uprzedzona byłam... dość, że zachwycona jestem . Mało kto lubi ponoć Bonda z Daltonem, a mnie się podoba, że hej! (a za tydzień z Benicio! ) I Bond jakiś ciekawszy, bardziej wiarygodny (choć nadal w wiecznie nieskalanej koszuli ), i dowcip lżejszy, choć na bazie sprawdzonego schematu, i fabuła świeższa, choć w klasycznych ramach... no! radośnie spędzony wieczór .
Ostatnio zmieniony przez Anajulia dnia Wto 1:18, 03 Mar 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Aletheia
Oficer
Dołączył: 11 Lut 2008
Posty: 4636
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: piratka
|
Wysłany: Wto 23:56, 03 Mar 2009 Temat postu: |
|
Anajulia napisał: | notorycznie roznoszę jakieś zarazy , ale przecież nie w recenzjach, którym usiłuje nadać znamiona profesjonalizmu... |
No wiesz...?! Że jak recenzja zakaźna to już nieprofesjonalna?! To po co w ogóle pisać? Zdawało mi się, że sens tego całego recenzjowego interesu zawiera się w przekazie "zobacz koniecznie / daj sobie spokój". No chyba, że idzie Ci o "skażenie" subiektywizmem... Ale nie no, nawet w takim wypadku... Receznent też człowiek i właśnie dlatego czytam recenzję - bo zależy mi na opinii żywego człowieka, a nie materiałach promocyjnych. I dopóki recenzje nie ograniczają się do "a bo mi się podobało i już" to jest OK. Moim zdaniem, jako czytelniczki tychże.
Anajulia napisał: | no to sobie chociaż z jednym cytacikiem popolemizuję |
Tylko że ja piłam do tej babki, która mu strzygła włosy.
Zależy jak postrzegać te życiowe spotkania, wspólne ścieżki. Co w nich liczyć. Jeśli obowiązkowa byłaby zgodność fizycznego wieku, to tak, oczywiście masz rację, spotkali się z Daisy tylko przez parę lat, nadchodząc z przeciwnych kierunków i w przeciwnych rozchodząc. Także on, przy tym punkcie widzenia, miał rację znikając z życia córki. Wszystko się rozbija wtedy właśnie o kwestię rówieśników i wokół niej kręci. Ale można też tą sprawę pominąć i wtedy wiele rzeczy wygląda inaczej - fizyczny dziesięciolatek też mógłby się zaprzyjaźnić ze starcami i straciłby ich dokładnie tak samo. A choćby w przypadku znajomości i utraty Queenie jego wiek nie miał ŻADNEGO znaczenia, czyż nie? Wszystko zależy od "użycia" danych znajomości, roli danych ludzi w życiu i ról pełnionych wobec nich.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Anajulia
Kapitan
Dołączył: 28 Gru 2005
Posty: 4438
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: z Drogi Płeć: piratka
|
Wysłany: Czw 16:58, 19 Mar 2009 Temat postu: |
|
Aletheia napisał: | No wiesz...?! Że jak recenzja zakaźna to już nieprofesjonalna?! |
Ależ rzecz w tym właśnie, żeby ta "profesjonalna" była zakaźna! A, wydaje mi się, do tej pory nie udał mi się osiągnąć tej sztuki. Zarażałam spontanicznym pleceniem o tym, co mnie fascynuje. Próby ujęcia tematu w okrągłe zdania to były zawsze godziny męki, bo trema w obliczu zadania pozbawia mnie całego polotu. W efekcie powstawał - przynajmniej w moim mniemaniu - dobry tekst bez krztyny pasji. No i dlatego się cieszę, bo najwyraźniej zaczyna się ta pasja przez moje recenzje przebijać, skoro dotarła do Ciebie .
Aletheia napisał: | Wszystko zależy od "użycia" danych znajomości, roli danych ludzi w życiu i ról pełnionych wobec nich. |
Święta racja. Ale w praktyce wygląda to tak, że ludzie rozchodzą się gdy jest im z sobą nie po drodze. Pomijając więzi absolutnie bezwarunkowe (jak ta między Benjaminem i Queenie właśnie), trwające bez względu na zmienne okoliczności, znajomości kończą się choćby wówczas, gdy zabraknie wspólnej pasji czy celu. Tym trudniej więc być razem gdy przepaść powoduje tak osobliwa "różnica wieku". I piękne w Benjaminie Buttonie jest to właśnie, że on się na to - jakże naturalne - przemijanie godzi. Że cieszy się spotkaniami z ludźmi, których po drodze mija, i nie próbuje ich zawłaszczyć, zatrzymać dla siebie na zawsze. Że potrafi docenić chwile, które mu daje los.
"21". Nadspodziewanie – zważywszy na niezbyt pochlebne recenzje tego filmu – przyjemnie mi się oglądało historię grupy genialnych studentów, których wykładowca wyszkolił tak, by zawsze wygrywali w "oczko". Głównym bohaterem jest niebogaty chłopak, który pragnie dostać się na prestiżową uczelnię. Na flirt z hazardem (o! przepraszam – to nie hazard, lecz czysta matematyka ) decyduje się po to, by zarobić na studia. Film to zatem opowieść nie tyle o potyczkach w kasynie, co o przemianie bohatera pod wpływem wypadów do Las Vegas. Nic odkrywczego, ale i fabuła poprowadzona lekko, bez próby moralizowania. Do tego jak zawsze świetny Kevin Spacey.
"Odmienne stany moralności". Tak w ramach przeglądu filmów ze Spacey’em . Choć tu akurat ma dość epizodyczną rolę – ekscentrycznego pisarza, ojca głównego bohatera. Nastolatek zabija upośledzonego chłopca. Morderstwo jest tak absurdalne, że wszystkim narzuca się pytanie, dlaczego Leland to uczynił, zwłaszcza, że ofiara była młodszym bratem jego dziewczyny. W więzieniu motywy chłopaka próbuje poznać nauczyciel – niespełniony literat szukający inspiracji do bestsellera. Im dłużej poznajemy świat Lelanda, tym trudniej oprzeć się wrażeniu, że jest w nim "najczystszą" osobą. Bardzo ciekawe studium... człowieczeństwa.
"Pozew o miłość". W krótkim czasie trafił mi się drugi film o sprawach rozwodowych (po "Okrucieństwie...") i choć ten to – w odróżnieniu od ironizującego obrazu Coenów – najzwyklejsza komedia romantyczna, oglądało mi się o wiele lepiej. Niewymuszony, inteligentny humor nawiązuje do klasyki gatunku – rewelacyjnego "Kiedy Harry poznał Sally". Moore i Brosnan z wdziękiem wcielają się w parę rywalizujących ze sobą prawników i jest między nimi wiarygodna chemia. W dodatku rzecz rozgrywa się częściowo w irlandzkich plenerach. Niczego więcej mi nie trzeba od komedii romantycznej.
"Odważna". Dziennikarka radiowa Erica i jej narzeczony padają ofiarą brutalnego napadu. Tylko ona uchodzi z życiem. Pełna obaw o swoje bezpieczeństwo, rozgoryczona opieszałością policji, kupuje broń. Kiedy przypadkowo staje się świadkiem innego morderstwa, nie waha się jej użyć. Tak Erica odkrywa w sobie powołanie do wymierzania sprawiedliwości ludziom takim, jak ci, którzy zabili jej narzeczonego. Historia chyba niezbyt porywająca dla wielbicieli kina akcji i trochę zbyt naciągana jak na dramat kryminalny, ale ogląda się dobrze. Ciekawa rola Jodie Foster.
"Sam". Sean Penn znów mnie zaskoczył. Ten facet jest genialny! Co za rola! I w ogóle – co za film. Sam jest upośledzony – w ciele dorosłego mężczyzny znajduje się umysł siedmiolatka. Jego życie wypełnia nieskomplikowana praca w kawiarni i spotkania z – również upośledzonymi – kolegami. Sam ma gołębie serce, więc nie waha się wziąć pod swój dach bezdomną dziewczynę, a gdy ta porzuca go, pozostawiając mu owoc ich znajomości – noworodka – mężczyzna dokłada starań, by być dobrym ojcem. Zakochany z wzajemnością w małej Lucy (ekranowy debiut uroczej Dakoty Fanning) wychowuje ją do siódmego roku życia. Kiedy córka zaczyna się robić mądrzejsza od ojca, problem zaczyna wzbudzać zainteresowanie opieki społecznej. Ostatecznie Lucy trafia do rodziny zastępczej, a Sam podejmuje walkę o odzyskanie praw rodzicielskich. Jego obrońcą zostaje doskonała prawniczka (świetna rola Michelle Pfeifer), która za sukcesy zawodowe płaci cenę porażek w życiu osobistym. Jak nie trudno się domyślić, nawzajem odcisną istotne piętno na swoim życiu. Przede wszystkim jednak, film to poruszająca (choć zupełnie nie wprost i wielki plus za to) refleksja nad kwestią praw rodzicielskich i tzw. "dobra dziecka", tak ważką w czasach, gdy ci którzy chcieliby kochać dziecko najmocniej na świecie muszą (bez gwarancji sukcesu) przejść skomplikowany, uwłaczający godności proces weryfikacji (mam na myśli proces adopcji oczywiście), podczas gdy ci, których praw się nie kwestionuje, trzymają zwłoki swego potomstwa w beczkach . Ile trzeba, by być dobrym rodzicem? Czy szczęśliwe dzieciństwo to pełna rodzina i dostatek? Takie i podobne pytania nasuwają się podczas seansu "Sama". Pytania, a i odpowiedzi na nie... Cóż za mądre, liryczne kino!
"Zakładnik". Nie jest tajemnicą, że nie mam serca do Tomka Cruise. Nie miałam na długo przed tym jak świat przestał go lubić przez całą tą scjentologiczną historię. I, muszę przyznać, że po latach chłodnych uczuć wobec jego aktorstwa, wreszcie zobaczyłam go w roli, w której wypadł przekonująco. Lubię filmy Manna. Lubię gdy nad kinem sensacyjnym unosi się jakiś moralny dylemat, i tak jest w tym przypadku, choć historii tej daleko do wielkości "Gorączki". Max jest wzorowym taksówkarzem, z wzorowo czystą taksówką, który marzy o założeniu własnej firmy. Obecna praca jest tylko – jak twierdzi – tymczasowa. Od 12 lat. Poukładany świat Maxa przewraca się do góry nogami w jedną noc, z powodu dość kłopotliwego pasażera (Cruise) – płatnego mordercy, który właśnie tej nocy ma wykonać pięć zleceń. Interesujące.
W ramach przeglądu filmów z Tomkiem , sięgnęłam wreszcie po słynny "Raport mniejszości" i – czego należało się spodziewać – rozczarowałam się. Ach, żeby to było odkrywcze jak "Matrix", albo zrobione z takim jajem jak "Wanted"... Pomysł na fabułę ciekawy (w przyszłość ludzie potrafią przewidywać zbrodnie, dzięki czemu można aresztować niedoszłych morderców), ale rozwinięcie – jak na mój rozum – nie trzyma się kupy. Film to dość nowy, a efekty specjalne irytują zamiast oszołamiać. Na domiar złego niezbyt wiarygodne psychologicznie są same postaci, ich motywy, zachowania (czyżby rasa ludzka miała zgłupieć za pół wieku?). Puenta rozczarowuje konsekwentnie – banałem, ckliwością jakąś... sama nie wiem, czekałam na jakieś bum na koniec chociaż, a nie wydarzyło się nic ciekawego czy zaskakującego. Jedyne, co mrozi krew w żyłach, to – wielce prawdopodobny – obraz rzeczywistości, w której człowieka identyfikuje się po siatkówce oka, i to identyfikuje gdzie popadnie, do tego stopnia, że reklamy z billboardów zwracają się do przechodniów po imieniu. Myślę, że do tego akurat niedaleka droga...
"Margot jedzie na ślub". Dziwny to film, z udziałem Jennifer Jason Leigh, którą lubię, i Nicole Kidman, która znów objawiła mi się w roli innej niż irytującej, słodkiej blondynki. Ot, takie sobie - trochę zabawne, trochę tragiczne - studium neuroz w pewnej rodzinie, która spotkała się po latach animozji na okoliczność ślubu. Wymienione aktorki wypadają interesująco w roki skłóconych sióstr. Całości czegoś zabrakło. Może... fabuły?
No i Bond. James Bond Ach! Zdjęli mi Bonda z anteny! Psioczyłam ile wlazło, ale teraz tak mi go brak! Zwłaszcza po uroczych odcinkach z Daltonem, w tym "Licencji na zabijanie" , z której niewiele zrozumiałam, bo wypatrywałam bardzo szczawikowatego jeszcze Benicio w roli złego Latynosa, ma się rozumieć . A tak naprawdę, to zrozumiałam tyle, że Bond nareszcie ma znamiona współczesnego kina akcji. Co jest poniekąd wadą, bo urok Bonda polegał na jego absurdzie, ale z drugiej strony - ileż można oglądać absurdalne filmy na ten sam temat. Na dłuższą metę wolę takie wbijające w fotel kino jak Bond z Craigiem .
Ostatnio zmieniony przez Anajulia dnia Czw 17:09, 19 Mar 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Kaileena_Farah
Piracki Lord
Dołączył: 05 Kwi 2006
Posty: 2678
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: ul. Sezamkowa 17, Mars.
|
Wysłany: Sob 0:05, 11 Kwi 2009 Temat postu: |
|
Who watches the Watchmen?
Zegar Zagłady wskazuje 23:56.
Od północy dzielą nas cztery minuty. Brud, zamieszki, nieustająca ulewa. Ciężki oddech miasta, w którym żyjemy. Z pozoru nic się nie zmieniło. Jesteśmy bezpieczni.
To iluzja. Misterna intryga zbliża się do zaskakującego rozwiązania…
Taką właśnie Amerykę zastajemy w najnowszym dziele Zacka Snydera, reżysera filmowej adaptacji „300” i remake’u „Świtu żywych trupów” George’a Romero. Amerykę alternatywną, lecz niepokojąco aktualną. Jest rok 1985 i świat stoi na krawędzi nuklearnego holocaustu. Związek Radziecki gromadzi rekordowe ilości broni, wojna to tylko kwestia czasu. Prezydent Nixon wie jednak, że dysponuje argumentem, którego ZSRR nie może zignorować. Wie, że póki trzyma w garści najważniejszego Strażnika, świat może spać spokojnie. Czy, aby na pewno?...
„Watchmen” – najsłynniejszy i najwyżej oceniany komiks w historii? Arcydzieło? Według „Times” jedna ze stu, najważniejszych książek napisanych po 1923 roku (tym samym jedyna nowela graficzna, która znalazła się na liście). Scenarzysta, Alan Moore, dokonał bezsprzecznie rzeczy niezwykłej – pod płaszczami ubóstwianych przez amerykańską kulturę herosów, ukrył przytłaczającą ilość emocji i gorzkiej prawdy. Sprawił, że bohaterowie w lateksowych trykotach, zyskali ludzką twarz. Stali się wręcz karykaturami, odbijającymi lęki i słabości społeczeństwa, w którym przyszło im żyć. Mroczny i ciężki charakter historii planowano przenieść na srebrny ekran już w latach osiemdziesiątych. Udało się dopiero teraz.
„Watchmen” to ekranizacja odważna, stawiająca pomnik dla komiksowego pierwowzoru. Nie boję się stwierdzenia, że jest to jedna z nielicznych „adaptacji doskonałych”, gdyż w filmie można doszukać się najdrobniejszych smaczków, znanych fanom z „wersji papierowej”. Można też zgrzytać zębami. Bo jaki jest sens wiernego odwzorowania oryginału? Bez żadnej osobistej refleksji, bez zmian. Słysząc tego typu zarzuty, uśmiecham się i mówię: „Spróbujcie dorysować wąsy Mona Lisie”. Jasne, Duchampowi się udało, ale taka sztuczka przejdzie tylko raz. Schowajmy, więc na chwilę do kieszeni ludzką potrzebę udoskonalania i cieszmy się czymś, co i bez dopalaczy, powala na kolana.
Cofnijmy się o parę akapitów. Sowieci vs. Amerykanie. O co tu właściwie chodzi?! Nie byłabym sobą, gdybym nie krzyknęła: „O Amerykę! O Amerykę! O jej historię i mentalność!”. Dokładnie. Samozwańczy Strażnicy, ekipa społecznie nieprzystosowanych dziwadeł, odchodzi na przymusową emeryturę wraz z wejściem w życie ustawy zakazującej im działań. Wydaję się, że to koniec „złotych czasów”. I tu rodzą się problemy, trzeba zacząć wszystko od nowa. Ci, którzy nie pogodzili się z nowym systemem, ze ścigających, przeistaczają się w ściganych. Innych nękają widma przeszłości, depresja, postępująca alienacja czy… impotencja. A to tylko wierzchołek góry lodowej. Sami przyznajcie – coś dziwni ci „superbohaterowie”… Budowane przez kilka lat pozory normalności, zostają zburzone wraz ze śmiercią jednego z nich. Dla ścisłości dodam, że do naturalnej jej daleko. Od tego momentu, fabuła obrazu, prowadzi nas pokrętną ścieżką do mocnego i wieloznacznego finału. W międzyczasie obserwujemy, jak losy postaci przenikają się, tworząc spójną, wyjątkowo brutalną i pełną inteligentnych spostrzeżeń opowieść. Po raz pierwszy mamy okazję zobaczyć, kto tak naprawdę (i dlaczego) ukrywa swoją twarz pod wymyślną maską. A jest to odkrycie, co najmniej szokujące.
„Watchmen” Zacka Snydera, zabiera widza w świat krwawy i odhumanizowany, którym rządzi fałszywe prawo i nieobliczalni ludzie. Bohaterowie są tu oprawcami, psychopatami lub nieudacznikami, którzy potrzebują kostiumu, by poczuć się kimś. Klimat natychmiast zniewala widza. Zaryzykuję stwierdzenie, że od strony wizualnej, film utrzymany jest w konwencji noir. Mimo obecności kolorów, niekiedy wręcz kiczowatych kolorów (twardo trzymam się zdania, iż jest to efekt zamierzony), mroczny i mocny klimat, wprost wyłazi z ekranu. Strona techniczna… komentarz jest tu zbędny. Film przekroczył budżet 120 mln dolarów, efekty specjalne stoją na najwyższym poziomie. Ach, i zbrodnią byłoby nie wspomnieć o muzyce! Zostałam wprost zmiażdżona, przytłoczona, zniszczona, przez soundtrack, który zaserwowali nam twórcy. Hendrix, Dylan, Cohen, Simon and Garfunkel, Cole, Joplin (i nie tylko!) - idealnie wpasowują się w atmosferę scen, ich piosenki są integralną częścią całości. A wszystko w oryginalnych wykonaniach (!). Być może to wcale nie efekty pochłonęły tu grube miliony… No i czołówka. Czołówka, mili państwo. Best opening ever! I więcej dodawać nie trzeba.
Historia balansuje na cienkiej granicy pesymistycznego kina z ambicjami i kiczowatej, pełnej mniej lub bardziej subtelnych odniesień do pop kultury papki, przyprawionej „sosem z człowieka” (niewinny cytat) i odgłosem łamanych kości. W tym przypadku jedno i drugie określenie jest komplementem! Wykład z kilkudziesięciu lat historii największego z mocarstw w wersji alternate. Jest, więc ironicznie i z sensem. Jest inteligentnie i zaskakująco. Jest brutalnie i nad wyraz szczerze. Fani Aronofsky’ego (pierwsze skojarzenia – „Źródło”, zresztą tego właśnie pana zastąpił Snyder w roli reżysera), czy kultowych „Gwiezdnych Wrót” nie będą zawiedzeni. Dziwne połączenie, prawda? Dobrze oddające ducha filmu, odpowiem. Jego skrajności, jego sarkazm… I, chyba, trzeba to w końcu z siebie wyrzucić – jego geniusz. Rezerwuję już miejsce na półce i z trudem powstrzymuję się przed trzecią wizytą w kinie. Czapki z głów, moi drodzy, mamy do czynienia z dziełem wybitnym.
(Być może) kontrowersyjne 10/10. Arcydzieło sprawdza się w każdym medium.
Trailer: http://www.youtube.com/watch?v=E4blSrZvPhU
Niesamowity, dodam. Ale - i to "ale", warto podkreślić - absolutnie nieszczery wobec przypadkowego widza. Co mam na myśli? Dystrybutor popełnił zasadniczy błąd przy promocji filmu. To nie jest jatka, to nie obraz nastawiony na efektowne wybuchy i nieustającą akcję. Być może stąd atak na film. Masy spodziewały się płytkiej rozrywki w stylu "Fantastycznej czwórki" (co mogły sugerować dość nieciekawe plakaty), a dostały opowieść, która treścią i formą, zwyczajnie przerosła przeciętnego odbiorcę. I tyle.
Kaileena
Ostatnio zmieniony przez Kaileena_Farah dnia Sob 0:12, 11 Kwi 2009, w całości zmieniany 2 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Mrs.Sparrow
Piracki Lord
Dołączył: 19 Sty 2006
Posty: 2524
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: z teatru Płeć: piratka
|
Wysłany: Sob 16:50, 16 Maj 2009 Temat postu: |
|
Nareszcie film na który czekałam (i mój wielki powrót z teatru do kina ) Mimo że od dawna między mną, a moimi znajomymi trwał spór o to czy filmowy "Kod Da Vinci" to chłam czy nie (broniłam tej drugiej opcji), po obejrzeniu "Aniołów i Demonów" zaczynam dostrzegać o co im chodziło...
Z początku zaskoczona byłam trochę samym pomysłem twórców, a mianowicie - przekształceniem prequela na sequel, ale oczywiście i tak nie mogłam sobie odpuścić przyjemności wybrania się nań do kina
Na początek - co się tyczy różnicy między"Kodem Da Vinci", a A&D, zaznaczę, że jeżeli chodzi o adaptację książki, w drugim przypadku bardziej się postarano. Uściślając - w filmie było więcej szczegółów, choć - co akurat podobało mi się mniej - wgłębiając się w szczegóły pominięto wiele ważnych (a w niektórych przypadkach, prawie wszystkie) elementy życia bohaterów.
Jeśli natomiast chodzi o ogólny wygląd filmu, przyznaję, że i tu A&D wypadają lepiej. Dzieje się w nich znacznie więcej, dzięki czemu film się nie dłuży, lecz ma się wręcz wrażenie wciągnięcia do niego i aż chce się co chwile sprawdzać czas na zegarku - i to nie ze znudzenia, a z nerwów, czy by na pewno Langdon zdąży
Niesamowite efekty specjalne, jak choćby wybuch antymaterii i niezaprzeczalnie najlepsza scena całego filmu - ginący w ogniu kardynał, zawieszony na grubych łańcuchach przyczepionych do filarów po bokach ułożonych w stos, płonących kościelnych ławek - to bardzo mocne punkty obrazu, które w tej wersji znacznie przebiły pierwszą część.
Po filmie jednak, mimo ogólnego zachwytu spowodowanego ekranizacją jednej z ulubionych książek, pozostał mi ogromny niedosyt. Przede wszystkim - co z historią kamerlinga Ventreski? Miałam wrażenie, że skupiono się jedynie na tych faktach z którymi bezpośrednio związany był Langdon i główna akcja filmu, omijając przy tym wszystkie smaczki i największy sekret papieskiego pomocnika. Kolejny problem - znaki Iluminatów. Pomimo tego, że książkę czytałam dawno, to o ile mnie pamięć nie myli - było ich pięć. W filmie pokazano natomiast jedynie cztery. Dzięki tym dwóm faktom miałam wrażenie, że widziałam jedynie 3/4 obrazu z odciętą (najciekawszą) końcówką w której to widzimy zarówno piąty ambigram jak i odkrywamy sekret kamerlinga. Sprawa kolejna - czarny charakter. Jako, ze uwielbiam te postacie u Browna, zwracam na nie szczególną uwagę. Owszem, przyznaję, że w "Aniołach i Demonach" postać Asasyna nie jest tak rozbudowana jak Sylasa w "Kodzie Da Vinci" jednak niezaprzeczalnie w książce postać ta istnieje i zajmuje dość ważne stanowisko. W filmie natomiast ograniczona została do minimum. Największym błędem filmu były jednak nieścisłości. Jako że w kinie byłam z przyjaciółką, która A&D nie czytała, po seansie, podczas rozmowy o filmie, zdałam sobie sprawę, że był on właściwie przeznaczony jest dla osób które książkę jednak czytały. Mnóstwo rzeczy zostaje niedopowiedzianych lub przedstawionych w taki sposób, że jedynie poprzez znajomość książkowych szczegółów jest się w stanie dokładnie zrozumieć fabułę.
Mimo tych wszystkich wad przyznaję jednak, że film mi się podobał. Z powieści Browna zrobiony został niezły, trzymający w napięciu thriller, który do ostatniej sceny ogląda się w skupieniu i choć w niektórych momentach zdaje się już znać rozwiązanie całej zagadki, wciąż jest się zaskakiwanym.
Jeśli natomiast chodzi o obsadę... Toma Hanksa uwielbiam więc nie powinnam mieć żadnych przeciwwskazań, jednak... no właśnie - za nic w świecie, zarówno w tej części, jak i poprzedniej, nie pasuje mi do roli Langdona. Kiedy patrzę jak wraz z innymi bohaterami biegnie do kolejnego z punktów Ścieżki Oświecenia na myśl prędzej przychodzi mi "run Forrest, run!" niż cokolwiek związanego z Iluminatami Niezaprzeczalnie Hanks jest aktorem świetnym, jednak jakoś do Roberta nie pasującym. Broni się jednak tym, że jak w każdą inną rolę, i w tę wcielił się z niesamowitą klasą i zaangażowaniem, dzięki czemu bardziej się do niego przekonałam. Podobała mi się natomiast często krytykowana postać kamerlinga. Choć z początku zaskoczona byłam wyborem do niej Ewana McGregora (nic nie poradzę na to, że Christian z "Moulin Rouge" w sutannie jakoś przekraczał granice mojej wyobraźni ), po kilku minutach filmu nie miałam już żadnych zastrzeżeń Wcielając się w Ventrescę zachował zarówno niesamowitą siłę, jak i niewinność, a wszystko to powleczone było jeszcze płaszczem niepewności i podejrzliwości. Równie dobra rola przypadła w udziale Nikolajowi Lie Kaasie, grającego Asasyna. Świetnie nakreślony, sprytny i przebiegły morderca, jednak niesprawiedliwie ograniczony przez producentów. Zaskoczeniem dla mnie był Stellan Skarsgård, którego za nic nie mogłam sobie w A&D wyobrazić. Jak się jednak przekonałam, dobry aktor (do których pana Skarsgårda zaliczam) jest w stanie wcielić się w każdą postać, niezależnie czy ma na twarzy rozgwiazdę, czy też nie Miłą niespodzianką było natomiast pojawienie się Thure'a Lindhardta, który wystąpić miał już w pierwszej części (jako Sylas). Nic jednak nie przebije zaskoczenia jakim było pojawienie się w "Aniołach i Demonach" ekipy TVNu...
Krótko podsumowując: jedną z zalet filmu było to, że nazwany został obrazem opartym o treść książki, a nie jej dokładną ekranizacją. Mimo kilku wymienionych przeze mnie zastrzeżeń jestem przekonana, ze film ten i tak zobaczę jeszcze niejeden raz...
Ostatnio zmieniony przez Mrs.Sparrow dnia Sob 17:01, 16 Maj 2009, w całości zmieniany 3 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Aletheia
Oficer
Dołączył: 11 Lut 2008
Posty: 4636
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: piratka
|
Wysłany: Sob 18:45, 16 Maj 2009 Temat postu: |
|
Fanki, ani nawet szczególnie zorientowanej w temacie nie zamierzam udawać , ale przeczytałam z zainteresowaniem i mam jedno pytanie...
Mrs.Sparrow napisał: | pojawienie się w "Aniołach i Demonach" ekipy TVNu... |
...???!!! (jeśli to nie grozi spoilerem)
|
|
Powrót do góry |
|
|
Mrs.Sparrow
Piracki Lord
Dołączył: 19 Sty 2006
Posty: 2524
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: z teatru Płeć: piratka
|
Wysłany: Sob 20:00, 16 Maj 2009 Temat postu: |
|
Nie, nie grozi spojlerem
Kiedy w Watykanie trwa wybór papieża, na Placu św. Piotra gromadzą się tłumy wyczekujące na biały dym z komina. W filmie jest pokazany m.in włoski dziennikarz mówiący do kamery o tym, że wierni wciąż czekają. Później jest przeskok na hiszpańską reporterkę, która również zdaje relację z Placu. Następnie kolejny przeskok i BUM! reporter TVNu zdaje PO POLSKU relację z Watykanu
Ale w kinie była uciecha, że nawet w takim przeboju jak "Anioły i Demony" ludzie mówią po polsku!
Ostatnio zmieniony przez Mrs.Sparrow dnia Sob 20:02, 16 Maj 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Camille
Buszujący pod pokładem
Dołączył: 31 Mar 2008
Posty: 48
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: piratka
|
Wysłany: Pon 21:09, 13 Lip 2009 Temat postu: |
|
Och, ostatnio to "Keith" i teraz oglądam w kółko i za każdym razem zbiera mi się na płacz albo płaczę.
Gra tam Jesse McCartney i niemalże odpuściłam sobie ten film wczoraj właśnie z tego powodu, mylnie zakładając, że to będzie jakiś tkliwy gniot. Kojarzył mi się zawsze jako bożyszcze nastolatek sikających w gacie na jego widok.
No i dobrze, że nie mając nic do roboty, usiadłam przed TV i obejrzałam. Trzeba było widzieć moją minę, jak zobaczyłam jak on potrafi grać. Mimika rozwala. Był absolutnie genialny i do twarzy mu w ciemnych, a nie blond włosach, ale to tak swoją drogą, bo strasznie mi przypominał pewną osobę.
[OD TEGO MOMENTU SPOJLERY - jak ktoś chce oglądać to raczej nie radzę czytać, tekst jest czarny, trzeba sobie zaznaczyć] Sporo osób film porównuje do "Szkoły uczuć". Ja tego filmu nie oglądałam, ale czytałam "Jesienną miłość" Sparksa na podstawie której powstał.
I nie zgadzam się z tą opinią. Przede wszystkim dlatego, że odnoszę wrażenie, że "Keith" był jednak... głębszy, nie wiem czy to dobre określenie, niż historia z tej książki. A może po prostu tyo wszystko było lepiej pokazane - ja wręcz namacalnie czułam rozterkę bohatera, który, mając niewiele życia choć zakochuje się w dziewczynie, to specjalnie ją od siebie odrzuca, by nie cierpiała. W zasadzie historia jest jednak wielowarstwowa - bo wiemy, że bohater początkowo chciał tylko zepsuć idealne życie (popularna, ambitna, z idealnym chłopakiem, blablabla) pewnej dziewczyny, bo on takiego nie miał, chciał żeby ona też pocierpiała, chciał zabawić się jej kosztem; problem w tym, że ona okazała się tak niesamowita, że zapragnął mieć więcej czasu (scena, gdy jej to mówi też genialna, Boże, naprawdę daaaawno nie oglądałam filmu w którym prawie każdą scenę uznałabym za tak świetną i pasującą, nieprzesadzoną).
Scena po seksie, gdzie tytułowy Keith mówi, żeby "po prostu o tym zapomnieć" genialna, różnica mimiki po wyjściu Natalie z auta strasznie... prawdziwa. Taki strasznie autentyczny ból jest w tej minie, choć chwilę wcześniej się do Natalie śmiał. [koniec spojlerowania]
Naprawdę, grą Jesse'ego jestem... zszokowana, bo był w tym wszystkim bardzo autentyczny. A Elisabeth Harnois b. przekonująco zagrała nastolatkę podczas gdy miała 29 lat.
Bez spojlerowania - trudno mi coś napisać - ale historia wg mnie jest po prostu... przemyślana. Jesse zagrał b. autentycznie, miał świetną mimikę, która mówiła chyba duuużo więcej niż słowa.
Może typowy film dla nastolatek, ale coś w nim jest. Liczy się to, jak to jest zagrane, a ja grą byłam zachwycona.
I mogłabym pisać, i pisać... Ale jak próbuję to piszę coraz nieskładniej i zwyczajnie za dużo razy piszę słowo "genialne" .
Film polecam. Przede wszystkim dlatego, że przez sporą część czasu (chyba nawet przez większość, ale nie patrzyłam, kiedy dokładnie wszystko się wyjaśnia) uznaje się Keith'a za wariata i naprawdę nie wiadomo co mu we łbie siedzi, że się tak zachowuje. Naprawdę - wg mnie nie był jakoś strasznie przewidywalny, ja się tylko domyślałam o co chodzi i nie bylasm tego pewna, bo nie czytałam nic o tym filmie wczesniej.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Mrs.Sparrow
Piracki Lord
Dołączył: 19 Sty 2006
Posty: 2524
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: z teatru Płeć: piratka
|
Wysłany: Śro 11:08, 22 Lip 2009 Temat postu: |
|
UWAGA! Minimalną czcionką są napisane malutkie spojlery
Udałam się wczoraj do kina na "Brüno" Szczerze powiedziawszy, nie wiedziałam czego oczekiwać, ale liczyłam na humor w stylu poprzedniego "Borata". Słyszałam jednak, że Borat przy Brüno to grzeczny chłopiec No i co do tego akurat nie ma wątpliwości. O ile w poprzednim filmie Sacha Baron Cohen balansował na granicy dobrego smaku (nie raz tę granicę przekraczając) o tyle Brüno jest już hen za tą granicą. Trudno się dziwić, że film reklamowany jest pod hasłem "Broń masowego zgorszenia.". (Niemniej jednak z seansu na którym byłam, wyszła tylko jedna osoba! ). Sacha Baron Cohen nie raz ryzykując życie (m. in. udając się do przywódcy terrorystów i mówiąc, że ich król wygląda jak św. Mikołaj spod mostu...) przeszedł samego siebie. Trudno będzie teraz znaleźć film, który równie mocno (i daleko) stąpa za granicą dobrego smaku. Na "Brüno" szok, zażenowanie i zgorszenie to normalne reakcje.
Po co właściwie film powstał? Trudno jednoznacznie powiedzieć - na pewno jednak po to aby rozbawić, sprowokować, a zarazem zmusić ludzi do zastanowienia się nad sobą (matka która obiecuje "odchudzić" swoje 6 letnie dziecko o 5 kilko, byleby tylko wzięło udział w sesji zdjęciowej. Jeśli jej się to nie uda, decyduje się na operację odsysania tłuszczu dla swej córeczki.).
Równie trudno jest mi powiedzieć, czy ten film polecam. Jest to o tyle ciężkie, o ile dla wielu, rzeczy, które Sacha Baron Cohen wyczynia są czystym idiotyzmem. Niemniej jednak - z ręką na sercu - przyznaję, że ja się na tym filmie bawiłam dobrze, chociaż nie raz byłam w ogromnym szoku z mega dawką zgorszenia i zażenowania, które może wywołać jedynie "Brüno"
Ostatnio zmieniony przez Mrs.Sparrow dnia Śro 11:11, 22 Lip 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Aletheia
Oficer
Dołączył: 11 Lut 2008
Posty: 4636
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: piratka
|
Wysłany: Pon 20:00, 27 Lip 2009 Temat postu: |
|
Poszukiwań co by tu gdzie jeszcze dopisać ciąg dalszy...
Zebrałam się wreszcie w sobie i obejrzałam "Rzekę tajemnic". O rany, musiałam sobie przypomnieć do czego jest to wszystko na pilocie...
Od dawna polowałam na to ze względu na dwa punkty:
1. Dennis Lehane
2. Oscar for the Best Actor 2004 has gone to...???!!!
Co do punktu drugiego nie zostałam obejrzeniem nijak przekonana, ale wiadomo że w tej sprawie już przestałam utrzymywać pozory obiektywizmu. Jestem pewna, że tutaj znajdę zrozumienie.
Co do punktu pierwszego, pewnie to skutek zbyt długiego oczekiwania, zmęczenie materiału, te rzeczy, ale to już nie było TO wrażenie co książka. Co prawda, to się też wpisuje w mój ogólny wzór pierwszego silniejszego odbioru... Z trzeciej strony, moim najnaj Lehanem niezmiennie pozostaje "Wyspa skazańców" i jak mi się za to Scorsese, jak zapowiada, weźmie i zepsuje śliczniastodziecinnym DiCapriem to pójdę strzelać pod wytwórnią, słowo. Dobra, wracając do tematu - filmowa "Mystic River" ma jedną z podstawowych zalet pierwowzoru - realizm i Lehanową "portretowość" miejsca, czasu... (Mystic River jest na moje oko najbardziej "portretową" z jego książek, oprócz takiej jednej, o której może jeszcze napiszę gdzie indziej i kiedy indziej). Ma też to co u Lehane'a wielbię najbardziej - takie (dość Shyamalanowe) wykręcenie fabuły i zakończenia, że się chce to sprawdzić jeszcze raz od początku (tu z kolei najbardziej widać to właśnie w "Wyspie skazańców"), a do tego nie jest to czysto efekciarskie (jak chyba trochę jednak u Shayamalana...), ale zostawia z myślami, z buntem, z wkurzeniem... i zachwytem. OK, przyznaję Mister Eastwoodowi poprawnie odpracowaną robotę, o ile mogę tak powiedzieć o ekranizacji książki, którą czytałam ładnych parę lat temu... W każdym razie pierwowzoru nie skrzywdził, przynajmniej nie tak, jak się nieraz w ekranizacjach widuje (dajcie mi adres Afflecka, miałabym mu do powiedzenia parę słów jakim ciężkim narzędziem w temacie "Gdzie jesteś Amando?" :krzeslem: ).
Coś jeszcze? Hmm, chyba mi wychodzi post kinowo-książkowy w temacie kinowym , więc może dorzucę rzecz, która nasunęła mi się dopiero przy filmie... (SPOILER NIŻEJ!!!!!!!!)
Mężczyźni działają tam według wzoru "trzeba zabić" (wyjątkiem jest może tylko Sean), kobiety według "trzeba żyć". Ciekawe, że wychodząc z tego samego założenia, jedna z tych kobiet porzuca mordercę domniemanego, a druga zostaje (i rozgrzesza) z mordercą rzeczywistym.
Ostatnio zmieniony przez Aletheia dnia Pon 21:54, 27 Lip 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Mrs.Sparrow
Piracki Lord
Dołączył: 19 Sty 2006
Posty: 2524
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: z teatru Płeć: piratka
|
Wysłany: Wto 15:36, 28 Lip 2009 Temat postu: |
|
Kilka dni temu obejrzałam nareszcie "Przekręt". Większość znajomych polecało mi ten film i niesamowicie zachwalało. Po seansie muszę przyznać im rację. Film - w mojej opinii - lekki, łatwy i przyjemny. Świetna rozrywka, nie raz rozbrajająca dużą dawką humoru. Brawurowa rola Brada Pitta (jest to dla mnie jedna z jego najlepszych ról spośród wszystkich, które widziałam.). Sposób w jaki Pitt mówił - bezcenne No i przeboski akcent Stephena Grahama. Co ważne film, jak na komedię, nie jest ani za długi, ani za krótki - mieści się w nim wszystko i nie pozostawia niedosytu. Zakręcona lecz nie niezrozumiała fabuła i - przede wszystkim - genialna muzyka. Jeśli ktoś nie widział, polecam
Kolejnym filmem który udało mi się niedawno zobaczyć jest "Ali G Indahouse". W ramach małego wprowadzenia dorzucę, że to właśnie owy białoskóry gangsta-raper był pierwszym alter ego Sachy Barona Cohena przed Boratem i Brünem. Cóż mogę powiedzieć? W sumie nie ma o czym mówić, jest się za to z czego śmiać. Jak zwykle ciut niesmaczna, rozbrajająca humorem komedia, stanowiąca świetną rozrywkę. "Ali G Indahouse" jako jedyny spośród dwóch pozostałych filmów Sachy Barona Cohena został "wyreżyserowany" tzn. że wszystko było zaplanowane wg. scenariusza z umieszczoną w nim fabułą, a nie tak jak w przypadku np. "Borata" wszystko kształtowało się "na żywo" podczas wkręcania niczego nie świadomych ludzi
"Ali G Indahouse" to opowieść o tym jak tytułowy gangsta-raper dostał się (przez przypadek) do rządu Prócz tego historia o walce o obronę centrum w którym to Ali G uczy najmłodszych jak przetrwać w gettcie, połączona z walką między dwoma gangami w jednym mieście.
Mimo, że wg. jego twórców film wypadł dość blado w porównaniu z autorskim serialem "Da Ali G Show", myślę, że warto go zobaczyć, aby przekonać się, że Sacha Baron Cohen potrafi świetnie zachować spokój wkręcając ludność, jak i zagrać do scenariusza
Ostatnio zmieniony przez Mrs.Sparrow dnia Wto 16:26, 28 Lip 2009, w całości zmieniany 2 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Mrs.Sparrow
Piracki Lord
Dołączył: 19 Sty 2006
Posty: 2524
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: z teatru Płeć: piratka
|
Wysłany: Sob 11:49, 15 Sie 2009 Temat postu: |
|
Ajć, widzę, że przyszło mi popełnić double posta, myślę jednak, że z powodu na długi okres czasu dzielący obie wiadomości zostanie mi to wybaczone
Nie wiem czy w moim najbliższym otoczeniu przebywa jeszcze ktoś, kto nie zauważył by jak mocno złapała mnie beatlemania odbiło się to również na tym co ostatnio oglądałam:
"A Hard Day's Night" - według mnie to najlepszy z filmów The Beatles. Scena otwierająca film w której Beatlesi uciekają przed fanami, George się przewraca, a John nie może skończyć się z tego śmiać, jest bezcenna Mimo, że film nie posiada zbyt oryginalnej fabuły - panowie grają samych siebie, nagrywających płytę "A Hard Day's Night" (w tym samym czasie również występujących i mających kilka innych, równie wesołych przygód ), ogląda się go niesamowicie sympatycznie. Ogólne brawa należą się za pozytywną energię filmu i (och, ale będę oryginalna! ) przepiękną ścieżkę dźwiękową Nie mogłabym nie zwrócić również uwagi na to, co tygryski lubią najbardziej, czyli na angielski humor Jeśli miałabym napisać cokolwiek o obsadzie, nie byłoby to nic prócz "ochów" i "achów", więc powiem jeszcze tylko, że rola dziadka Paula (zagrana przez Wilfrida Brambella) mocno zapada w pamięć
"Help!" - naprawdę nie wiem co i kogo zmusiło do wymyślenia tak oryginalnego scenariusza... Krótko mówiąc - w pewnej krainie składane są ludzkie ofiary indyjskiej bogini; aby dopełnić rytuału, ofiara musi mieć założony na palec czerwony pierścień. Błyskotka ta jednak zaginęła. Dziwnym zbiegiem okoliczności odnajduje się u Ringo, który automatycznie przeistacza się w kolejną ofiarę... Mimo, że wg. mnie film nie jest tak dobry jak poprzedni, a i fabuła może co nieco zmylić (podobnie jak i fakt, że panowie w tym czasie eksperymentowali z marihuaną), niemniej jednak uważam, że warto go zobaczyć. Chociażby dla przyjemności posłuchania świetnej muzyki i zobaczenia scen na śniegu (narty, sanki i inne... ), z których najbardziej chyba w pamięć zapadł mi Ringo zjeżdżający na nartach tyłem i wiecznie zmarznięty Paul
"Magical Mystery Tour" - film ten jest dowodem na to, że mając kamerę i znajomych - a nie mając za to scenariusza - zawsze można coś nakręcić Film na pewno, dzięki wcześniej wymienionym czynnikom jest najbardziej naturalny. Opowiada o tym, jak The Beatles wraz z innymi uczestnikami wycieczki udali się na magiczno-tajemniczą podróż po Anglii. Chylę kapelusza przed iście pythonowską sceną w restauracji, w której to John, przebrany za kelnera, nakłada ciotce Ringo spaghetti łopatą Prócz tego (jak łatwo było się domyślić) nieziemskie piosenki z "I am the Walrus" na czele.
"Yellow Submarine" - pierwsze co przyszło mi na myśl po obejrzeniu tego filmu to to, że smutne wydaje się, że ten właśnie film - w którym Beatlesi ani nie występują, ani nie podkładają głosów (a co więcej - wcale tego filmu z początku nie chcieli) - uważany jest za najlepszy w ich dorobku... Trudno się jednak nie zgodzić. I choć w mojej opinii nie jest on może najlepszym, to na pewno posiada niesamowity klimat. Spotkałam się z opinią, że jest on istnym odzwierciedleniem majaków po LSD, niemniej jednak jakiekolwiek majaki by to były czy też nie - jest to najbardziej psychodeliczna bajka jaka przyszło mi zobaczyć Historia opowiada o tym, jak to Beatlesi ruszyli na pomoc mieszkańcom pewnej podwodnej krainy zwanej Pepperladem. Opowieść bardzo kolorowa i niosąca pozytywny przekaz - działa niczym terapia, skutecznie poprawiając nastrój Mimo, ze panowie z Liverpoolu dopiero po obejrzeniu filmu przekonali się do niego, postanowili nagrać coś od siebie, dzięki czemu otrzymaliśmy również bardzo sympatyczny, beatlesowski koniec, który dopełnia film
|
|
Powrót do góry |
|
|
Marta
Oficer
Dołączył: 28 Lis 2007
Posty: 2975
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: z własnego świata w D.G. Płeć: piratka
|
Wysłany: Sob 23:31, 23 Sty 2010 Temat postu: |
|
"Sherlock Holmes" Byłam dzisiaj i nie żałuję House i Wilson, których mimowolnie miałam przed oczami na początku filmu, szybko zniknęli. Holmes bardzo odbiega od wizerunku książkowego - zamiast flegmatycznego dżentelmena mamy faceta, który się ciągle bije i albo przed kimś ucieka, albo kogoś ściga. Ale spodobał mi się taki Bondo-podobny i nie narzekam na sceny bójek. Watson stanowił dla Holmesa fajną przeciwwagę.
Podobała mi się fabuła. Magia, tajemnicza organizacja i satysfakcjonujące wyjaśnienie. Może ktoś się domyślał, ja nie wiedziałam, "jak" i byłam zaskoczona.
Z ilością wybuchów i pościgów trochę przesadzili, podobnie jak z wyczulonym węchem Sherlocka - co on, pies jakiś? Zresztą może jestem w błędzie, ale narkotyki, od których był uzależniony powinny chyba tłumić zmysły...? Za dużo tych zapachów, perfumy, szlam, mikstury, odchody i nie wiadomo, co jeszcze.
Na plus jeszcze: pies Watsona, strona wizualna (pokój Holmesa powinni zobaczyć ci, co narzekają na moje biurko - tam dopiero był bałagan), komediowe fragmenty (choć mogłoby ich być więcej), jedna fajna melodia, wpadająca w ucho. Na minus inna melodia, jakoś mi tam nie pasowała i psuła odbiór tego, co się akurat działo. Ogólnie - dobra rozrywka Dwie godziny z hakiem minęły bardzo szybko.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Aletheia
Oficer
Dołączył: 11 Lut 2008
Posty: 4636
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: piratka
|
Wysłany: Pon 20:28, 29 Mar 2010 Temat postu: |
|
Zdarzyło Wam się iść do kina kompletnie na wariata, nie kojarząc na co? Wysoce nietypowe dla mnie, ale zważywszy, że ostatnio wypadłam z obiegu, robi się coraz typowsze... Zobaczywszy na plakacie kobietę z papirusowymi zwojami i przechwyciwszy nawet-nie-wiem-skąd coś o Aleksandrii, stwierdziłam że muszę. "Agora".
Nieczęsty przypadek, gdy o filmie myślę nie jak o dziele, ale o czymś realnym. Nie o konstrukcji postaci, jakości scenariusza, zdjęć, scenografii, aktorstwa i całej reszcie mniej istotnych w tym wypadku bzdetów, ale raczej o ludziach, miejscach i wydarzeniach. Myślę, że wolałabym to jako książkę, bo przydałoby się więcej wglądu w myśli postaci, więcej detali, które trudno wcisnąć w film, a są istotne dla takiej historii.
Największą zaletą "Agory", tym cenniejszą, że rzadką w kinie (szczególnie historycznym) jest, hmm, jak to nazwać? ...nieupraszczanie? Niejednoznaczność. Film, który raczej pyta niż odpowiada, a dawane odpowiedzi nie są uproszczone, czarno-białe i jednolinijkowe. Szczególnie to widać w postaciach - pierwsze wrażenie (a także drugie, trzecie i dziesiąte) nie określa całości ich charakterów i nie pozwala przewidzieć ich wyborów. To ich czyni naprawdę żywymi.
No i kiedy człowiek się akurat najbardziej rozbeczy, to czy zawsze właśnie wtedy muszą zapalać światła...?
|
|
Powrót do góry |
|
|
Anajulia
Kapitan
Dołączył: 28 Gru 2005
Posty: 4438
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: z Drogi Płeć: piratka
|
Wysłany: Wto 1:14, 30 Mar 2010 Temat postu: |
|
Wybierałam się na "Agorę", a teraz to już jestem pewna, że pójdę. Nie trzeba mi lepszej rekomendacji . Właśnie tego spodziewam się po nowym filmie Amenabara.
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|