Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Scarlett
Korsarz
Dołączył: 20 Gru 2007
Posty: 1457
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: piratka
|
Wysłany: Wto 17:57, 08 Kwi 2008 Temat postu: |
|
No Mrs Lovett nie podważalnie się w nim kochała od zawsze... ale... nie zgodzę się, że nikt go nie poznał... Lucy od razu "Don't I now you?" czyli jednak go poznała... Pirelli poznał go dopiero po zobaczeniu brzytew... a Mrs Lovett poznała go mi się wydaje w trakcie śpiewania "Poor thing" i specjalnie zaśpiewała, że był piękny... i to w jaki perfidny sposób mówiła o Lucy.. i ta jej mina... ona go poznała. Przynajmniej w moim uznaniu, tak to odebrałam... A właśnie te przetrzymane jego brzytwy - ukryte wręcz najdokładniej jak umiała wskazują właśnie na to, że zawsze czuła do niego miętę
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Eddie
Piracki Lord
Dołączył: 31 Sty 2007
Posty: 770
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Wto 23:22, 08 Kwi 2008 Temat postu: |
|
Och - no mój Sweeney panią L. kochać musi - wyjścia nie ma . Może faktycznie myślenie życzeniowe, ale trudno . O jaaa... ale mogłam to napisać inaczej - na przykład tak - że Sweeney kocha panią L., ale ubzdurało mu się w głowie, że nie może z nią być dopóki nie poderżnie gardła sędziemu, a zabija głównie dlatego, że jest niewyżyty - bo ta interpretacja tak naprawdę się do tego sprowadza - i może... jak bym to w ten sposób przedstawiła, to może by wyszło bardziej szokująco . Ehh, pewnie tak... źle to rozegrałam. No ale trudno .
Ale przyznajcie, że ta wizja jest chociaż trochę szalona... . Ej, no bo serio - jest . Bo mojemu Sweeney'owi strzela w system to, że L. strzeliła mu w system . Jak dla mnie on jest strasznym idealistą i strasznym wrażliwcem - widać to po jego śnie. I tu nagle L. - taka piękna . Ale dziad się zapiera kopytami i mówi "nie, nie, nie - ja nie zdradzę swojej złotowłosej". Oczywiście, że ją kochał (Lucy, znaczy się) - dlatego ma teraz problem. Postanowił zemścić się na sędzim, ale ta zemsta ma dla niego, oprócz odegrania się za krzywdę, też drugi wymiar - nie mniej ważny - w końcu pożegna żonę i będzie mógł żyć z L. . Och - i najlepsze w tej interpretacji jest to, że to jego krwawe dzieło było z dedykacją dla L. Trochę to nawet tragiczne - bo tak naprawdę ma tę kobietę na wyciągnięcie ręki - ale zabił go jego własny idealizm - och, to takie smutne . I takiego Sweeney'a lubię - jest bardzo artystyczny - uważam, że to bardzo piękne . Ale też bardzo mroczne - to takie fascynujące . Generalnie to jest wrednym dziadem . Ale go lubię .
A w ogóle! Jeszcze nie mam tego filmu - bo ostatecznie w sobotę nie udało mi się dotrzeć na hiszpański!!!! Masakra - a widzę się z tymi ludźmi właściwie tylko raz w tygodniu - więc znowu muszę czekać do soboty. Tym razem muszę iść choćby się waliło i paliło .
No a jak już obejrzę, to sobie poszukam dowodów na potwierdzenie moich teorii . Nie będzie to trudne - wiem, że je znajdę - bo w tym filmie wszystko jest tak dwuznaczne, że aż boli . Albo to ja mam jakieś dzikie skojarzenia . No nieważne. Dlatego bardzo chciałabym zobaczyć ten musical - czy tam też bym powymyślała takie kwiaty . No właśnie - z tym że już wiem, że tam jest o kwestii społecznej, więc na wstępie mam hinta, że mam tam jednak niczego nie wymyślać . No ale - w takim razie chciałabym zobaczyć czy bardzo się różnią te Sweeney'e. Mam nadzieję, że tak . Bo wtedy moja skucha interpretacyjna byłaby jakoś uzasadniona .
Aletheia napisał: | A to śpiewanie... Wiesz, tu bym nie przesadzała. Mogła się zakochać w artyście brzytwy i zbrodni, a z pewnością w jego pasji, ale raczej nie w śpiewaniu. Dla postaci musicalu to jest przecież "niewidoczne", śpiew jest jak mowa. To dla nas on śpiewa brzytwom, dla niej po prostu z nimi rozmawia. To my przed ekranem możemy się zachwycać, oceniać głosy i muzykę, ale nie oni. Nie wiem, czy to zrozumiałe co piszę... |
No mi właśnie o to chodzi, że zakochała się w artyście - skapnęłam się, że śpiewanie jest dla postaci z musicalu normalne . Ale w artyście brzytwy! Nie zbrodni! Moja pani L. nie rozumie tego jego całego zabijania i nie jest tym zbytnio zachwycona, no ale pomaga mu w tej zemście, bo ma nadzieję, że jak już jej dokona to przestanie szaleć. W każdym razie - jak on rozmawia z tymi brzytwami! Rany - jakie tam teksty lecą "See this on shine, how he smiles in the light...", "Whisper, I'll listen, I know, I know - you've been locked out of sight...", ahh - mogłabym całą piosenkę zacytować . I w ogóle! Jak się do nich zwraca - "my friends" - I przypisuje im różne cechy - te jego brzytwy są faithful, clever... to nieziemskie Och . No a jej Albert - siedział na krześle i wżerał pasztety .
Co do tego czy się znali - no mi się jednak nie wydaje... Nie mam wprawdzie filmu - ale piosenka brzmi tak, że ona się skapnęła, że to może być Barker w momencie gdy rozmawiali o tym pokoju - jakby go wcześniej znała, i na dodatek się w nim podkochiwała, to już w tym momencie powinna go "zdemaskować". Bo choć z wyglądu zmienił się przez te 15 lat, to jednak nie aż tak, że jest zupełnie nie do rozpoznania. Sędzia i bidel go nie kojarzą, bo był dla nich jakimś tam kolesiem, zupełnie nieznaczącym, którego trzeba sprzątnąć - to po co mieliby zapamiętywać jego twarz. A jak się kogoś kocha - to raczej pamięta się jak ta osoba wygląda. A ona - poza tym swoim przypuszczeniem - nie ma żadnego punktu zaczepienia - musi opowiadać mu historię i sprawdzać reakcje - czy to co mówi dotyka go osobiście. A to jej "So it is you. Benjamin Barker." - uważam, jest jedynie, czy może aż (dla L. aż ), potwierdzeniem tej intuicji. Bo gdyby się znali - to naprawdę, powinna najpierw przymrużyć oczy i zapytać "Benjamin Barker?" - w chwili kiedy się zorientowała, że to może być on - i dopiero potem opowiadać mu co się stało z Lucy. Bo inaczej to, jak dla mnie, wychodzi trochę dziwnie - jakby się wstydziła potwierdzić tę jego tożsamość, zanim on się czymś ewidentnym nie zdradzi. A przecież byli sąsiadami - to powinno być "Benjamin Barker?", "wróciłeś...", "pamiętasz mnie...?" - cokolwiek - bo tak to wychodzi sztucznie. Sądzę, że ona znała go z opowiadań Lucy, może widziała też zdjęcie czy coś. Bo ją znała dość dobrze - były sąsiadkami. Była świadkiem jej dramatu - tego, że została sama z dzieckiem, że jej mąż został niesłusznie skazany, że sędzia codziennie przyłaził z kwiatami... No już nie mówiąc o tym, że gdyby się znali - to by Sweeney jakoś inaczej na nią zareagował - bo starej sąsiadki by po prostu zapytał - gdzie jest teraz jego żona. Dla mnie opcja, że się nie znali jest lepsza - bo inaczej cała ta sekwencja wychodzi strasznie nienaturalnie. Te jej cytaty z piosenek oczywiście kojarzę, ale nie wydają mi się zbyt szokujące - "and he was beautiful" - dla podkreślenia, że ta straszna historia - związana z legendą pokoju na górze przydarzyła się pięknemu, zupełnie niewinnemu człowiekowi. "Always had a fondness for you, I did" - to takie dorabianie sobie ideologii do aktualnej chwili - L. przykleiła się właśnie do Sweeney'a, który okazuje się być spełnieniem jej marzeń - taki wrażliwy i piękny... Już teraz wie dlaczego tak ją fascynowały te brzytwy - dlaczego je trzymała, zamiast sprzedać - choć rzeczywiście potrzebowała pieniędzy. Plus ten jej tęskniący za rozumem wzrok - wydaje mi się, że w takim kontekście takie "zawsze miałam do ciebie słabość" brzmi majzupełniej naturalnie.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Aletheia
Oficer
Dołączył: 11 Lut 2008
Posty: 4636
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: piratka
|
Wysłany: Wto 23:59, 08 Kwi 2008 Temat postu: |
|
Eddie napisał: | zabija głównie dlatego, że jest niewyżyty - bo ta interpretacja tak naprawdę się do tego sprowadza - i może... jak bym to w ten sposób przedstawiła, to może by wyszło bardziej szokująco |
NO WIESZ?!?! Błe, daj spokój. Niewyżyty to był w tej wersji sprzed iluś tam lat, o której opowiadała Anajulia. Tak koniecznie chcesz mieć to szokowanie? To wymyśl coś co wywróci sens fabuły, nie wywracając tak totalnie osobowości żadnej postaci. Tamta wersja była rzeczywiście może i "prawdziwa" (w sensie - możliwa psychologicznie), ale co z tego skoro obrzydliwa. Ja jednak chciałabym lubić ten film, a nie tylko w niego uwierzyć.
Eddie napisał: | I przypisuje [Sweeney] im różne cechy - te jego brzytwy są faithful, clever... (..) Plus ten jej tęskniący za rozumem wzrok |
Czyim rozumem, bo chyba nie jego? Ona tam ma dziesięć razy więcej przytomności niż on. Te brzytwy bardziej clever od niego. Jemu raczej rozum odjęło, już tylko brzytwą myśli. A nie czym innym, jak zdajesz się niecnie sugerować.
Eddie napisał: | Bo gdyby się znali - to naprawdę, powinna najpierw przymrużyć oczy i zapytać "Benjamin Barker?" - w chwili kiedy się zorientowała, że to może być on - i dopiero potem opowiadać mu co się stało z Lucy. Bo inaczej to, jak dla mnie, wychodzi trochę dziwnie - jakby się wstydziła potwierdzić tę jego tożsamość, zanim on się czymś ewidentnym nie zdradzi. |
To raczej nie był wstyd tylko ostrożność. Wszak przezorności jej nie można odmówić. To by do niej pasowało - nie wyrywać się od razu z wniebowziętym piskiem "Och, a ja cię znam!", tylko poczekać, poobserwować, zastanowić się... Toż to Czarna Wdowa L., a nie niewyżyta smarkula. Natomiast...
Eddie napisał: | gdyby się znali - to by Sweeney jakoś inaczej na nią zareagował - bo starej sąsiadki by po prostu zapytał - gdzie jest teraz jego żona |
On od początku nie chciał się ujawniać. W piekarni najpierw nie dała mu dojść do słowa (a próbował ), a potem, skoro zaczęła opowiadać "nie rozpoznając" go, to było mu to na rękę. Ciekawe jest raczej to, że bardzo szybko jej zaufał. Dostrzegł coś znaczącego w tym, że zaopiekowała się brzytwami? Przyjaciele naszych przyjaciół...
Ostatnio zmieniony przez Aletheia dnia Śro 0:03, 09 Kwi 2008, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Eddie
Piracki Lord
Dołączył: 31 Sty 2007
Posty: 770
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Śro 1:44, 09 Kwi 2008 Temat postu: |
|
Aletheia napisał: | NO WIESZ?!?! Błe, daj spokój. Niewyżyty to był w tej wersji sprzed iluś tam lat, o której opowiadała Anajulia. Tak koniecznie chcesz mieć to szokowanie? To wymyśl coś co wywróci sens fabuły, nie wywracając tak totalnie osobowości żadnej postaci. Tamta wersja była rzeczywiście może i "prawdziwa" (w sensie - możliwa psychologicznie), ale co z tego skoro obrzydliwa. Ja jednak chciałabym lubić ten film, a nie tylko w niego uwierzyć. |
Ale to zabawne, że Cię to dopiero w tym momencie zniesmaczyło - znaczy się - w chwili kiedy napisałam to tak... hmm... dosadnie . Bo generalnie - dokładnie takie same wnioski płyną po nałożeniu na siebie tamtych moich dwóch postów - tego o tym, że wrażliwość na piękno i tego, że się bujnął w L. Rany, nie wiedziałam, że to aż takie straszne . Ale może mam zaburzoną ocenę rzeczywistości, wszak jestem tak trochę degeneratką. Może powinnam się nad sobą zastanowić . Tyle tylko, że już za późno .
Aletheia napisał: | Czyim rozumem, bo chyba nie jego? Ona tam ma dziesięć razy więcej przytomności niż on. Te brzytwy bardziej clever od niego. Jemu raczej rozum odjęło, już tylko brzytwą myśli. A nie czym innym, jak zdajesz się niecnie sugerować. |
JEJ rozumem! Wzrok tęskniący za rozumem - w sensie - maślane oczy, właśnie się zakochała po uszy, no i gada jak potłuczona . Nie rozumiem - pomyślałaś, że sugeruję, że chodzi o niego? też masz skojarzenia . A tak poważnie - miałam na myśli L.
Aletheia napisał: | To raczej nie był wstyd tylko ostrożność. Wszak przezorności jej nie można odmówić. To by do niej pasowało - nie wyrywać się od razu z wniebowziętym piskiem "Och, a ja cię znam!", tylko poczekać, poobserwować, zastanowić się... Toż to Czarna Wdowa L., a nie niewyżyta smarkula. Natomiast... |
No ale taka ostrożność jest tu właśnie dla mnie dziwna - bo przesadzona - bo skoro właśnie odkryła, że to Barker, to powinna w tym momencie zweryfikować to swoje przypuszczenie - niekoniecznie piszcząc - spokojnie dałaby radę spokojnie () - w tej scenie jest przecież bardzo opanowana. No ale nie miała punktu zaczepienia - nie skojarzyła wyglądu - więc leci z tą historią, a skoro się w nim podkochiwała to, moim zdaniem, powinna skojarzyć.
Aletheia napisał: | On od początku nie chciał się ujawniać. W piekarni najpierw nie dała mu dojść do słowa (a próbował ), a potem, skoro zaczęła opowiadać "nie rozpoznając" go, to było mu to na rękę. Ciekawe jest raczej to, że bardzo szybko jej zaufał. Dostrzegł coś znaczącego w tym, że zaopiekowała się brzytwami? Przyjaciele naszych przyjaciół... |
Próbował? Ciekawe co chciał powiedzieć . Nie pamiętam tego . Pamiętam, że zdjął kurtkę i ją rzucił - co to było . Normalnie jakby był u siebie . Nieważne. W każdym razie - wiem, że nie chciał się ujawniać - ale mógł się spytać o panią Barker - nie musiał się tłumaczyć, że szuka żony. Coś znaczącego musiał dostrzec wcześniej - bo oznajmił, że ma zamiar dokonać zemsty zanim L. oddała mu brzytwy.
No nie wiem - jak dla mnie - sprawiają wrażenie jakby się wcześniej nie znali. Ale będę musiała się jeszcze nad tym zastanowić.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Anajulia
Kapitan
Dołączył: 28 Gru 2005
Posty: 4438
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: z Drogi Płeć: piratka
|
Wysłany: Śro 8:27, 09 Kwi 2008 Temat postu: |
|
Scarlett napisał: | nie zgodzę się, że nikt go nie poznał... Lucy od razu "Don't I now you?" czyli jednak go poznała... Pirelli poznał go dopiero po zobaczeniu brzytew... a Mrs Lovett poznała go mi się wydaje w trakcie śpiewania "Poor thing" i specjalnie zaśpiewała, że był piękny... |
Nieprecyzyjnie się wyraziłam. Oczywiście, że Lucy go rozpoznała, i Pirelli i pani L. też w końcu, choć nie w pierwszej chwili. Mówiąc "nikt" miałam na myśli ogół społeczności . Sweeney przecież wrócił w to samo miejsce, w którym rezydował 15 lat temu i na pewno wciąż byli tam dawni sąsiedzi, sklepikarze, ksiądz, no choćby i sędzia, woźny... Innymi słowy, chciałam powiedzieć, że nie rzucało się w oczy, że to Benjamin Barker. Na tyle się zmienił, postarzał. Lucy musiała go rozpoznać. Taki Pirelli też, bo mu się wyraźnie Barker wrył w mózg. Pani L. pewnie nie rozpoznała go natychmiast, ale jak zaczął pytać o pokój na górze, to jej zaiskrzyły synapsy i skojarzyła. A może podejrzewała już od pierwszej chwili... To akurat bez znaczenia, kiedy. Istotne jest to, że go znała i zawsze jej się podobał. Co nie znaczy, że znała go dobrze i spotykali się w czwórkę z Lucy i Albertem na niedzielnych obiadkach . To by rzeczywiście było absurdalne. Po prostu byli sąsiadami i może nie zamienili w tamtych czasach słowa, oprócz uprzejmego "dzień dobry". Sweeney mógł jej nie kojarzyć zupełnie. Jej utkwił w pamięci, bo był taki piękny . No a po jego skazaniu dowiedziała się o nim więcej, bo zakolegowała się (? - może to była strategia?) z nieszczęsną Lucy. Tak to widzę. Musiała go pamiętać sprzed tych 15 lat. No przecież gdyby się zakochała na początku akcji filmu - pomijając już te brzytwy będące argumentem "przeciw" - odebrało by to cały dramatyzm jej uczuciu! Eddie, jak możesz obstawać przy tak nieromantycznej wersji! Oczywiście, że marzyła o nim przez lata!
W dalsze komentarze do wizji Eddie nie wnikam, zgodnie ze złożoną parę postów wcześniej obietnicą . To by się mogło skończyć niepotrzebną, beznadziejną wojną .
Eddie napisał: | Ale przyznajcie, że ta wizja jest chociaż trochę szalona... |
Przyznaję, wizja jest szalona. Właścicielka jeszcze bardziej .
Eddie! Jak nie dotrzesz znów na hiszpański to weź dwie czyste płytki CD, albo jedną DVD na schadzkę z panią L., panem T. i ze mną oczywiście
Ostatnio zmieniony przez Anajulia dnia Śro 8:41, 09 Kwi 2008, w całości zmieniany 2 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Eddie
Piracki Lord
Dołączył: 31 Sty 2007
Posty: 770
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Śro 13:18, 09 Kwi 2008 Temat postu: |
|
Och - no właśnie moja wersja jest bardziej romantyczna . Bo zderacjonalizowana . Bo to jest naprawdę nielogiczne. W piosence jest inaczej niż w filmie - akurat "Poor Thing" sobie tłumaczyłam i sprawdzałam z Twoim tłumaczeniem filmu (musimy o tym pogadać ) i odkryłam, że są wycięte niektóre kwestie - no ale dzięki temu bardziej mi się przypomniało jak konkretnie wygląda ta scena . I tam jest tak - ona go demaskuje "So it is you..." i później gadają dalej (czego nie ma w piosence) i jest ten moment, kiedy ta rozmowa według wszelkich praw logiki powinna się skończyć "Cóż, nie można rzec, by te lata były dobre dla pana, panie Barker" - L. wstaje i tak naprawdę temat jest już skończony. Todd ma wszystkie informacje, więc może wyjść, udać że go tu nigdy nie było i knuć plan na sędziego - tak by zrobił, jeśli by mu zależało na ukrywaniu się. Ale po kiego mówi jej o tym, że postanowił się zemścić? Ona go siłą nie zatrzymywała - wyglądało raczej na to, że obojętne jej jest co teraz ze sobą zrobi. To on nie chce wyjść . A czemu? Achh... to musi być miłość . Och - to to jest dopiero romantyzm . Jak dla mnie tam są bardzo słabe dowody na to, że się wcześniej znali - raz, że L. powinna go rozpoznać i zdemaskować w momencie gdy jej zaświtało, że to Barker, a nie sprawdzać reakcje, dwa, że powinna go właśnie zatrzymywać, a nie dawać mu wolną rękę - a już tym bardziej jeśli się w nim podkochiwała - właśnie tutaj powinna wyjść jej "strategia" - jeśli rzeczywiście planowała to od 15 lat - a nie takie "pójdzie sobie albo i nie... w sumie mi to wisi". W przypadku L. irracjonalny jest też element - dlaczego w takim razie nie powiedziała mu całej prawdy - och i odpowiedź jest taka sama - to musi być miłość . Romantyzm w czystej postaci . Niezła impresja. Ale ja bredzę . Nie no - w każdym razie - uważam, że jeśli rzeczywiście się znali, to powinno być to jakoś bardziej zaznaczone - w ogóle - cała scena powinna być inaczej skonstruowana.
Rany, jestem beznadziejna - po co napisałam "niewyżyty" - mogłam dać - "chory z miłości" czy coś takiego - może by tak nie zakuło w oczy. A tak to zniesmaczyłam Aletheię. Przepraszam . Nie było moją intencją . Mnie trzeba dzielić przez dwa - tak jak robi to Ana . "Dobrze, dobrze, cieszymy się, że masz swoje wizje, pokój z tobą" . A fakt, że w nie wierzę najlepiej uznać za zabawny - bo błaznem jestem, a z błaznów śmiać się należy . O tak -----> <----- 7 razy wystarczy - nie więcej, bo mi się przykro zrobi .
|
|
Powrót do góry |
|
|
Aletheia
Oficer
Dołączył: 11 Lut 2008
Posty: 4636
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: piratka
|
Wysłany: Śro 15:21, 09 Kwi 2008 Temat postu: |
|
Jak najbardziej pokój z Tobą, ale ja wcale nie chcę Cię dzielić przez dwa. Już powiedziałam, że niech Twój Sweeney będzie sobie w dowolnym stopniu zakręcony na tle L., przyjmuję jako Twoja wizję, zostając jednocześnie przy mojej. A że się teraz zjeżyłam... Może mamy różne pojęcia romantyzmu. Co, jakby wylądowali w łóżku, to odpuściłby sędziemu? A w życiu. W mojej wersji w ogóle na nią nie patrzy pod tym kątem. Właściwie to na nią rzadko patrzy pod jakimkolwiek kątem... A ta scena ślubu... Jak to szło? "...da ci dostęp do łoża..."? Jakie on jej wtedy rzucił spłoszone spojrzenie.
Eddie napisał: | błaznem jestem, a z błaznów śmiać się należy |
Może i śmiać, ale nie wyśmiewać. Ja tu nie widzę niczego do wyśmiewania. Dzięki Eddie, za świeże spojrzenie, a często za uśmiech. Ale za nic nie chciałabym lekceważyć Twojego zdania. Nawet jeśli powinnam przyjąć to jako ostrzeżenie, że przeginasz i błaznujesz, to pewnie nieraz mnie wpuścisz w maliny, bo ja ze swej strony ostrzegam, że Twoje słowa przyjmuję poważnie.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Eddie
Piracki Lord
Dołączył: 31 Sty 2007
Posty: 770
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Śro 22:43, 09 Kwi 2008 Temat postu: |
|
No, my mamy w ogóle różne pojęcia chyba wszystkiego - pewnie dlatego się tak kłócimy. Ale wiesz - ja Cię bardzo lubię - nie chciałabym żebyś się przeze mnie zbytnio denerwowała, dobrze? Na przyszłość postaram się bardziej uważać na to co piszę. Hmm... "postaram się"... to takie bezpieczne i wymijające... bo pewnie i tak mi się nie uda, bo po prostu z natury jestem nietaktowna. Niemniej - postaram się . Rany... i pewnie coś głupiego walnę, już w tym poście . Rany - normalnie aż się boję pisać .
Aletheia napisał: | Co, jakby wylądowali w łóżku, to odpuściłby sędziemu? A w życiu. W mojej wersji w ogóle na nią nie patrzy pod tym kątem. Właściwie to na nią rzadko patrzy pod jakimkolwiek kątem... A ta scena ślubu... Jak to szło? "...da ci dostęp do łoża..."? Jakie on jej wtedy rzucił spłoszone spojrzenie. |
Ależ w mojej wersji też by nie odpuścił sędziemu!!! Przecież on się tam nawet bał normalnie ją pocałować - co miało znaczyć "no, na razie tyle, z resztą poczekaj aż zabiję sędziego". Pisałam chyba o tym - że Sweeney kocha L., ale boi się przyszłości z nią. Ale widać po nim, że chce z nią być - moim zdaniem. Tylko zrobiła mu się mała schiza w główce - bo jak wrócił do Londynu to za dużo rzeczy na raz na niego spadło i za szybko się to wszystko wydarzyło. Ale strasznie ich ciągnie do siebie - od początku - to, że się "zeszli" w ogóle było tak irracjonalne, że jak dla mnie nie da się tego wytłumaczyć niczym - to, że ona go wzięła na ten gin i to, że on przed nią wygłosił tę swoją kwestię "No, not Barker. That man is dead... bla bla bla" - zamiast wyjść w tym momencie. Później jak jest "My Friends" to też jest dziwnie - w tym momencie, kiedy się skapnął, że ona go wącha - ta jego reakcja jest jak dla mnie ni przypiął ni wypiął. Powinno być tak - albo w ogóle nie zauważa, że ona mu tam coś mamrocze nad uchem - w ramach tego, że jest tak pochłonięty tym swoim konceptem zemsty. Albo - skoro już zauważa - to powinien ją odtrącić ze złością, fochem i obrzydzeniem - bo to by mi się wydawało bardziej naturalne w przypadku kogoś, kto właśnie boleje nad stratą żony, a tu mu się jakaś baba przykleja. A tylko rzuca to "leave me" - tak dziwnie - jakby znaczyło "zostaw mnie na razie, muszę uporządkować swoje uczucia, nie dręcz mnie, kobieto, muszę żonę najpierw pożegnać, no". Ach - ale ja sobie dobudowuję ideologię . Nie no - bo tak ogólnie - L. cały czas chodzi na nim uwieszona, a jemu to tak naprawdę nie za bardzo przeszkadza - myślę, że gdyby tak totalnie hołubił pamięć o Lucy i tylko o Lucy myślał (a jej nie kochał - L., znaczy się) - to by na nią ryknął, albo przynajmniej zwrócił uwagę, że sobie tego nie życzy. Poza tym, jest tak niejednoznaczny, że aż głowa boli - jak śpiewa "Pretty Women", to strzela tak dziwne miny, że mam poważne wątpliwości, czy aby na pewno myśli o swojej "nieboszczce". Poza tym - całe "Wait" - też dwuznaczne jak cholera "All good things come to those who can wait" - o co chodzi? I potem w "Epiphany" jakie fochy na L. - "You told me to wait! Now he'll never come again". No a jak sędzia nie przyjdzie - to wiadomo - pozostanie z tą swoją blokadą w mózgu już na zawsze - nie dziwię się, że się wkurzył. Ale najbardziej urocze jest to "I'll come again when you have judge on the menu" - co mu się tam ta głowa tak kiwnęła . Może przez przypadek? Może - wtedy rzeczywiście nadinterpretuję. Ale jeśli było to celowe (w sensie, że Johnny miał to w taki sposób zagrać), to jest to, jak dla mnie, mocno dwuznaczne. Właśnie w "A Little Priest" on się bardziej zajmuje tańczeniem z L. niż ideologią społeczną - przynajmniej takie sprawia wrażenie. No i co jeszcze podejrzane - że tak nie znosi Toby'ego. Co on ma do tego dzieciaka? Oczywiście to, że L. go bardzo lubi i chce go po prostu wygryźć - głupi dziad. Toby to takie słodkie dziecko - i jak ślicznie mówi i śpiewa . Tak po brytyjsku, jak się należy . Co mu zależało czy se w drodze powrotnej wejdzie do zieleniaka? Oczywiście - musiał go zgnoić. No i później dziecko wpada w nerwicę i płacze urządza - idzie do pani L., że Mr. T. jest zły - no bo z tego co widać, to jest - ona naokoło niego chodzi, a ten zero czegokolwiek. Ale generalnie widać też jak Mr. T. się łamie - wkurzyłam się, że Anthony wparadował w tej scenie, co L. się go pytała jak wyglądała Lucy, i że tam mogliby żyć razem, jakoś... ciekawa jestem co by odpowiedział . Bo widać, że się strasznie męczy z tą swoją schizą na punkcie zabicia sędziego. No a poza tym by zabił Johannę, gdyby L. nie krzyknęła - on tam zbiegał do niej, zobaczyć co się stało - myślę, że co innego by go tak łatwo nie wybiło z rytmu .
Oczywiście nie chcę przez to powiedzieć, że nie kochał Lucy. Wręcz przeciwnie - to tylko podkreśla jak bardzo ją kochał - bo inaczej by takiej schizy nie dostał. Bo przecież mógł bezrefleksyjnie od razu być z L. - bo ta była cała chętna. Ale - postanowił, że najpierw się zemści na sędzim - to będzie taki symbol. To takie - och . No - moim zdaniem to jest cały jego problem - że za szybko zakochał się w innej - kiedy jeszcze nie przebolał straty żony. Wydawało mu się to bardzo niewłaściwe - że to jest nie fair w stosunku do Lucy - no i trauma gotowa . A że on taki wrażliwiec i idealista - to przybrało to taką formę jaką przybrało. Niezły konstrukt . Ciekawe dlaczego tylko ja interpretuję to w ten sposób...? Chyba naprawdę jestem jakaś dziwna. No nic, nieważne .
Acha, miałam napisać o ślubie - oczywiście cały ten koncept był totalnie absurdalny - bo tak naprawdę ani jej ani jemu nie było coś takiego potrzebne. Dla Todda warunkiem ich wspólnego życia było to czy / kiedy zabije sędziego, a nie to czy wystąpi przed ołtarzem w garniturze - oczywiście wystąpić może - czemu nie - "anything you say" - ale i tak nic więcej (oprócz tego cmoknięcia) z tego nie wyniknie dopóki sędzia nie padnie trupem. A dla pani L. ten koncept (w momencie, kiedy go przedstawia) tak naprawdę nie ma żadnego zastosowania, oprócz tego, że leczy jej psychę - bo ona strasznie bała się tego o czym śpiewał Toby - "others can desert you" - w sensie, że Todd - ją opuści - no to chciała go do siebie przywiązać - takim świętym, nierozerwalnym węzłem - to bardzo poprawia psychę. Ale to było takie ni przypiął ni wypiął tak naprawdę - bo przecież ona nie stawiała Toddowi żadnych warunków - jedno słowo, a ona jest cała jego - na pewno nie była jej potrzebna taka proteza - w sensie - ślub. No ale ona też schizuje - no to sobie umyśliła - bo to jest oczywiście bardzo racjonalne - mają swój interes, chcą żyć razem, jest jeszcze Toby - normalnie rodzinka w komplecie - no to czas na ślub - to takie proper - w sensie właściwe, racjonalne i niepodważalne - nie ma co dyskutować ze ślubem. Ale tak naprawdę - absurd totalny. Znaczy się - w kontekście relacji jakie panują między nimi w tej chwili (znaczy się w chwili kiedy ona snuje tę wizję). Bo tak naprawdę - to sądzę, że bardzo chcieli żyć jedno z drugim . No - jak dla mnie bardzo do siebie pasują - tak jako para . Są totalnie różni, ale coś ich ciągnie do siebie .
Rany - kiedy mi się mózg odbrzytwi!!!!!!!!!! . Jak długo można w kółko o tym samym!!! Sorki, że tak truję - kiedyś to się na pewno skończy . Hmm... z tym, że nie na pewno .
|
|
Powrót do góry |
|
|
Anajulia
Kapitan
Dołączył: 28 Gru 2005
Posty: 4438
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: z Drogi Płeć: piratka
|
Wysłany: Śro 23:34, 09 Kwi 2008 Temat postu: |
|
Dopisuję się do listy traktujących poważnie. Jakkolwiek szalone są te wizje, są Twoje i nie wierzę, że wypisujesz tu je z nudów, bez przekonania, ot tak tylko, żeby pobłaznować. Za dużo w tym pasji .
...co nie zmienia faktu, że Twój styl formułowania myśli dostarcza mi solidnej dawki endorfin - i o to chodzi! .
|
|
Powrót do góry |
|
|
Aletheia
Oficer
Dołączył: 11 Lut 2008
Posty: 4636
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: piratka
|
Wysłany: Śro 23:45, 09 Kwi 2008 Temat postu: |
|
Nieprędko Ci się odbrzytwi, jeśli w kółko będziemy to wałkować.
Eddie napisał: | ja Cię bardzo lubię - nie chciałabym żebyś się przeze mnie zbytnio denerwowała, dobrze? |
Wzajemnie. A moimi nerwami już Ty się nie przejmuj, ja nie mimoza ani wiktoriańska dama, nie mdleję od byle czego. A pisałam przecież, że uwielbiam Twoje koncepty.
Eddie napisał: | gdyby tak totalnie hołubił pamięć o Lucy i tylko o Lucy myślał (a jej nie kochał - L., znaczy się) - to by na nią ryknął, albo przynajmniej zwrócił uwagę, że sobie tego nie życzy |
Jak dla mnie, to on w ogóle nie zauważa, że ma sobie czegoś nie życzyć. Bo w ogóle nie zauważa L., chyba że akurat idzie o sprawy "fachowe". Ale poza tym nawet nie czuje tego jej uwieszenia, usycha bidna w niedostrzeżeniu. Pisałam już, on cały czas chodzi z głową w chmurach (burzowych...), a L. jest na ziemi, ponizej poziomu jego chmur. Że zacytuję nie pamiętam kogo "Trzeba czterdziestu ludzi twardo stojących na ziemi, żeby utrzymać jednego z głową w chmurach".
Eddie napisał: | Toby to takie słodkie dziecko |
Ten ulicznik? Oho, dziecko bo dziecko, ale nie takie niewinne. Aż dziwne, że nie wywąchał wcześniej całej afery.
Eddie napisał: | Ciekawe dlaczego tylko ja interpretuję to w ten sposób...? |
Trudno przeoczyć, kto tu jest najwierniejszą wielbicielką fascynującej Mrs. Lovett, spokojnie wystarczysz za cały fanklub. No i co się dziwić, że chcesz kobicie sprezentować co tylko sobie wymarzyła - Sweeneya na aksamitnej poduszce, obwiązanego wstążeczką. Żeby nie było, że zginęła w beznadziejnej, nieodwzajemnionej miłości.
Eddie napisał: | no to czas na ślub - to takie proper - w sensie właściwe, racjonalne i niepodważalne |
Mieszczańskie! Godne! Ona chciała być poważaną damą, widać to we wszystkich wizjach, nie tylko ślubnej - suknia, parasolka, nadmorskie kurorty... A Sweeney też musiał do niej pasować, więc go wbiła w ten garnitur. Szanowani państwo pełną gębą. Ślub oczywiście obowiązkowy, jako element "prawdziwego" życia.
Eddie napisał: | No - jak dla mnie bardzo do siebie pasują - tak jako para |
Zdziwisz się może, ale się zgodzę. Dawno tak uważałam, świetnie się zgrywają razem, dopełniają. Sweeney w kółko myśli o Lucy i Johannie, ale już nie jest z ich świata i sam to czuje - one zostały w świecie Barkera, a jego już nie ma. Ale to że S.&L. są idealnymi wspólnikami, a może i mogliby stworzyć zwiazek, nie znaczy że mają jakieś realne perspektywy. Sweeney to uniemożliwia - nie dlatego, że się broni, tylko dlatego że w ogóle nie dostrzega uczucia L. Najpierw musiałby sam wrócić do realnego, żywego świata, a jak pisałam, on się już za żywego nie uważa. Wszelkie aktualne romanse są poza kręgiem jego świadomości (podświadomości też), więc L. nie istnieje dla niego jako kobieta.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Eddie
Piracki Lord
Dołączył: 31 Sty 2007
Posty: 770
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Sob 16:28, 12 Kwi 2008 Temat postu: |
|
Anajulia napisał: | Dopisuję się do listy traktujących poważnie. Jakkolwiek szalone są te wizje, są Twoje i nie wierzę, że wypisujesz tu je z nudów, bez przekonania, ot tak tylko, żeby pobłaznować. Za dużo w tym pasji .
...co nie zmienia faktu, że Twój styl formułowania myśli dostarcza mi solidnej dawki endorfin - i o to chodzi! . |
Och... no oczywiście, że wierzę w swoje wizje... . Znaczy się - tak zazwyczaj - bo czasem się zgrywam - ale w tę akurat wierzę . Bo jak Mr. T. nie kocha pani L. to dla mnie ten film po prostu nie ma sensu . Ja się chyba przejdę do tego dziada Burtona i się go o to spytam . I lepiej, żeby udzielił na to moje pytanie prawidłowej odpowiedzi (a tylko jedna jest prawidłowa , wszyscy wiedza jaka, tak? ), bo jak nie to poczęstuję go prawym prostym . Acha, i bardzo się cieszę, że odpowiadacie na moje posty - wtedy mogę nabijać następne .
Aletheia napisał: | Jak dla mnie, to on w ogóle nie zauważa, że ma sobie czegoś nie życzyć. Bo w ogóle nie zauważa L., chyba że akurat idzie o sprawy "fachowe". Ale poza tym nawet nie czuje tego jej uwieszenia, usycha bidna w niedostrzeżeniu. Pisałam już, on cały czas chodzi z głową w chmurach (burzowych...), a L. jest na ziemi, ponizej poziomu jego chmur. Że zacytuję nie pamiętam kogo "Trzeba czterdziestu ludzi twardo stojących na ziemi, żeby utrzymać jednego z głową w chmurach". |
Zauważa, zauważa . Nawet się wystrasza . A pani L. mu "Never you fear, Mr. Todd" . A to, że cały czas chodzi z głową w chmurach to zupełnie inna sprawa. Jest bardzo introwertyczny. Ale na przykład też dziwne, że przy omawianiu spraw fachowych - kiedy powinien bardziej się skupić na ideologii społecznej - bardziej zajmuje się panią L. Jak dla mnie to trochę podejrzane .
Aletheia napisał: | Ten ulicznik? Oho, dziecko bo dziecko, ale nie takie niewinne. Aż dziwne, że nie wywąchał wcześniej całej afery. |
Tobiaszek . No fakt, że trochę wykolejony, ale to przecież bardzo dobre, grzeczne i kochane dziecko!
A jego połapanie w intrydze polega głównie na tym, że Mr. T. jest zły, a pani L. dobra - czyli - uważam - jest mocno ograniczone. Jakiegoś wyższego kombinatorstwa nie przejawia. Zrywa się gdy zauważa portmonetkę, ale żadnej głębszej refleksji nie czyni (i wcześniej też nie poczynił) - np. jaki jest udział pani L. w całej sprawie, i czy przypadkiem wsypując Todda nie zaszkodzi jej, a w dalszej kolejności także sobie, bo jak ich zgarną to znowu wyląduje w przytułku. To było bardzo naiwne - w sensie typowe dla dzieciaczka . Ta jego reakcja to taki impuls - bo widzi coś co potwierdza, że Mr. T. na pewno jest - tak jak to zawsze o nim myślał - zły. Todd trochę porył mu psychę - od początku go nastraszył (kolejny minus - za straszenie Tobiaszka - dziad wstrętny! ), co musiało być dla Toby'ego tym straszniejsze, że już przecież Pirelli był mega straszny - lał go, więc pewnie się go bał. I tu nagle ktoś kto sprzątnął Italiańca - to to musi być ekstrema! Tak więc, chociaż Todd go nie okładał, to Toby i tak miał powody żeby się go bać. A już tym bardziej, że przecież dziad cały czas go gnoił . No i był też niedobry dla pani L.! A to jeszcze większa zbrodnia, bo ona dla niego była aniołem - taka dobra - bo zasadniczo był u niej chłopcem na posyłki - a traktowanie diametralnie odmienne od tego co mu na co dzień fundował Pirelli. No a przecież pamiętał w jakich okolicznościach Adolfo zniknął, więc tak się zerwał gdy zobaczył tę portmonetkę. Ale tak naprawdę to L. wszystko pogorszyła - tym swoim głupim tekstem, że niby "prezent od Todda" . Dokładnie w to mu graj (Toby'emu). Mogła powiedzieć cokolwiek - że sama kupiła i się zdziwić "O... naprawdę miał taką samą?" i już by miała dzieciaka urobionego - bo przecież pani L. we wszystko by uwierzył - kochał ją i ślepo jej ufał. Wystarczyło, że pośpiewała mu trochę, uspokoiła - i proszę jak łatwo dał się zamknąć w piekarni. Przeżył tam później niezły szok - nie wiedział co jest grane. Ale zapewne wydedukował sobie, że to wszystko sprawka Todda - bo to on jest ten zły i straszy - i pewnie pani L. to wszystko robi bo nie ma wyjścia - tak jak to było w jego przypadku gdy służył u Pirellego - bo inaczej kara - a jak Todd ma te swoje napady szału to nie za wesoło to wygląda. Dla Toby'ego całe zło tego świata to Mr. T. - to jego za wszystko winił - w końcu zabija go tak od serca , tak szczerze .
Plus - w takiej głębszej, nieuświadomionej warstwie - uważam - podszyte jest to wszystko straszną zazdrochą. A więc - Toby najpierw urządza te płacze, bo go boli, że L. tak bardzo skacze nad panem T. - na co ten, w jego mniemaniu absolutnie nie zasługuje - bo jest niedobry i nigdy nie okazuje jakiejkolwiek wdzięczności. A to poderżnięcie gardła - oczywiście oprócz tego, że za to, że zabił L. - to tak w podtekście znowu zazdrość - że wybrała jego (Todda), a nie jego. Nooo - moim zdaniem te dwa dziady - mały i duży - strasznie się na jej tle wygryzają . A biedna pani L. tak mocno przywiązała się emocjonalnie i do jednego i do drugiego - więc to wszystko to dla niej bardzo tragiczna, niezwykle stresująca sytuacja.
No właśnie - a Toby w śnie L.? Pląta się tam gdzieś i musi znosić to, że to Todd tam rządzi. Ale cały czas jest przy pani L. - bo on jej nigdy nie opuści - no i toleruje dziada (Todda) - bo to przecież ktoś, kto jest dla L. bardzo ważny - jej uczucia są tutaj rozstrzygającym argumentem.
Ale teoria . A tak w skrócie - jak dla mnie Toby to jeszcze taki dzieciaczek - całą sytuację pojmuje przez pryzmat "L. dobra, Todd zły". Wielu rzeczy jeszcze nie rozumie. Ale - trzeba przyznać - jak na swój wiek - bardzo bystry i rezolutny chłopczyk. Świetne dziecko . I jak ślicznie wyśpiewuje te słówka!!! Nie dość, że taki akcent, to jeszcze ten głosik . Cudeńko . I jeszcze jakie minki strzela - gra bardzo przekonująco . Jest doskonały - nic dodać, nic ująć . A poza tym taki kochany - dla pani L. robi wszystko - jak jej pomaga cały czas . Taki grzeczny . I jak przychodzi jej śpiewać - że nikt jej nie skrzywdzi i że on ją obroni - to takie słodkie .
A że nieco zdegenerowany - no cóż - dzieci bardzo szybko uczą się również tych złych rzeczy... Pijaka z niego zrobili w przytułku - ale przecież później już nie żłopał - cały czas się ładnie uwijał w białym fartuszku - pracował, pomagał L. - nie spał zalany gdzieś pod stołem . I też się już później skończyły shoty - w nagrodę dostawał cukierki - jak przyzwoite dziecko . A że zabił Todda - no cóż - to, że brzytwa jest ostra i że można nią zrobić krzywdę odczuł na własnych paluszkach. No a Todd sobie nagrabił, oj strasznie sobie nagrabił - zły był od początku, a teraz jeszcze zabił panią L. - jego anioła, dzięki któremu odmienił się jego los. Więc Todd mu w tym momencie zniszczył cały ten nowy wspaniały świat, który przecież tak bardzo potrafił docenić - i on teraz znowu nie ma się gdzie podziać - bo przecież z panem T. nie zostanie - a więc go zabija. Za karę - tak ogólnie - za całokształt. Ale sądzę, że tak naprawdę sam nie rozumiał w pełni wymowy swego czynu. To przecież jeszcze dziecko... Ile on ma gdzieś tak lat?
Ja go bardzo lubię - Toby jest - jak dla mnie - najwdzięczniejszym i najkochańszym "gatunkiem" dziecka . Serio - kochany aniołeczek, takie wdzięczne serduszko . Nie tam, że łobuz, co to by sprawiał jakieś straszne problemy wychowawcze czy coś tam. Dobre dziecko, naprawdę.
Aletheia napisał: | Trudno przeoczyć, kto tu jest najwierniejszą wielbicielką fascynującej Mrs. Lovett, spokojnie wystarczysz za cały fanklub. No i co się dziwić, że chcesz kobicie sprezentować co tylko sobie wymarzyła - Sweeneya na aksamitnej poduszce, obwiązanego wstążeczką. Żeby nie było, że zginęła w beznadziejnej, nieodwzajemnionej miłości. |
Może rzeczywiście coś w tym jest . Och - pani L. byłaby ze mnie dumna . No ale co mogę poradzić, że mi się przy takich założeniach cały film bardziej sensowny wydaje . Och - znów nie byłam na hiszpańskim, ale całe szczęście, że nie muszę czekać trzeci raz, bo dziś wieczorkiem Sweeney przyjedzie do mnie do domu .
Aletheia napisał: | Mieszczańskie! Godne! Ona chciała być poważaną damą, widać to we wszystkich wizjach, nie tylko ślubnej - suknia, parasolka, nadmorskie kurorty... A Sweeney też musiał do niej pasować, więc go wbiła w ten garnitur. Szanowani państwo pełną gębą. Ślub oczywiście obowiązkowy, jako element "prawdziwego" życia. |
Ach - ona była damą . Jak słusznie zauważył Toby . I z czym Mr. T. się zgodził . Wydaje mi się, że to właśnie w tym momencie mały sobie nagrabił u Todda . Trochę się zagalopował . To już go potem Mr. T. cały czas temperował - bo mu smarkacz "zabierał" panią L. Och - a pani L. tak kochała obu . Taka urocza rodzinka .
Aletheia napisał: | Zdziwisz się może, ale się zgodzę. Dawno tak uważałam, świetnie się zgrywają razem, dopełniają. Sweeney w kółko myśli o Lucy i Johannie, ale już nie jest z ich świata i sam to czuje - one zostały w świecie Barkera, a jego już nie ma. Ale to że S.&L. są idealnymi wspólnikami, a może i mogliby stworzyć zwiazek, nie znaczy że mają jakieś realne perspektywy. Sweeney to uniemożliwia - nie dlatego, że się broni, tylko dlatego że w ogóle nie dostrzega uczucia L. Najpierw musiałby sam wrócić do realnego, żywego świata, a jak pisałam, on się już za żywego nie uważa. Wszelkie aktualne romanse są poza kręgiem jego świadomości (podświadomości też), więc L. nie istnieje dla niego jako kobieta. |
Och! Widzisz! To musi być znak . Znak, że on ją kocha, ma się rozumieć . Moim zdaniem Sweeney jest jak najbardziej żywy - targają nim emocje, serce boli - niewątpliwie znak, że żyje . To L. mu przykleja tę etykietkę żywego trupa - ale ona nie rozumie przez co on przechodzi - on jej zresztą tego nie ułatwia - tylko naprzemiennie te dwa tryby - histeria / inercja. Ale po zabiciu sędziego - wydaje mi się - zamierzał żyć. Dlatego chciał zabić Johannę - żeby nie było świadków. I to oczywiście L. była dla niego najważniejsza - bo się przejął jej krzykiem i zbiegł na dół. On sam nawet mówił, że nie zamierza do końca życia karmić się tym swoim dramatem, przez który aktualnie przechodzi - "And though I'll think of you, I guess, until the day I die, I think I miss you less and less as every day goes by". No to co zamierza robić po zabiciu sędziego? Dalej wymierzać światu sprawiedliwość, podrzynać gardła niewinnym ludziom do końca życia? Sam pokazał, że nie - bo ostatecznie nie zabił Johanny - tylko zbiegł do L. Wniosek z tego, że ją kocha . No to więc czemu to wszystko wygląda tak jak wygląda? Najzwyczjaniej w świecie dlatego, że on na tę miłość nie jest jeszcze gotowy, ale jednocześnie bardzo jej pragnie. Sweeney i L. startują z zupełnie różnych pozycji. Jej Albert odszedł już dawno, a żal Todda po Lucy, którą tak bardzo kochał, jest jeszcze bardzo świeży - bo mimo, że "umarła" paręnaście lat temu - to jemu przecież świat zawalił się dosłownie przed chwilą. Ale też - przez bardzo długie 15 lat był samotny - więc na pewno bardzo potrzebował miłości. No i tu taka L. - nie dość, że taka piękna, to jeszcze tak oddana, troskliwa i kochająca - na pewno ją kochał . Och . Jak dla mnie to oni byli idealną parą - ona mu oddała swoje serce, a on jej swoje - od chwili gdy się poznali w jej paszteciarni . Inaczej film nie ma sensu . Ale ja jestem nawiedzona .
|
|
Powrót do góry |
|
|
Anajulia
Kapitan
Dołączył: 28 Gru 2005
Posty: 4438
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: z Drogi Płeć: piratka
|
Wysłany: Nie 10:31, 20 Kwi 2008 Temat postu: |
|
Nawiedzona powiadasz?... Ja już nie komentuję powyższych wypowiedzi, poddaję się . Powiem tylko ze zgrozą, że oglądając ST ostatnio nie mogłam uwolnić się od upiornej myśli, że Sweeney to straszny dziad, bo jakże on może tak tej pani L. nie zauważać, skoro są sobie pisani . A tak naprawdę, Eddie, rękę to jej położył na kolanie jednak tylko w marzeniach . Cóż, milknę z szacunkiem dla wizji Twego szalonego umysłu. Mój Sweeney myśli tylko o Lucy. On nawet nie myśli autonomicznie o córce. Johanna nie istnieje w oderwaniu o Lucy. Cały jest "burning in her (Lucy) yellow hair", choć niezbyt sweetly. I taki Sweeney jest dla mnie najbardziej logiczny, najtragiczniejszy (ach! jak ja lubię tragedie! ), piękny...
No ale przyszłam z dobrą nowiną! 13 czerwca trafi do sklepów 2-dyskowe wydanie DVD .
Ostatnio zmieniony przez Anajulia dnia Nie 10:34, 20 Kwi 2008, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Eddie
Piracki Lord
Dołączył: 31 Sty 2007
Posty: 770
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Nie 22:14, 20 Kwi 2008 Temat postu: |
|
Och, nie mogę się doczekać . Będę oglądała dzień i noc .
A ta ręka . No nie - u mnie to musi być w realu - nie ma opcji . Preczież tam już widać ten ich konkretny piknik w parku - a morze i plaża są tylko jako tło - przecież pikniku na plaży się nie robi, bo piach . Poza tym są w tych samych strojach - jakby to było marzenie, to pani L. by się na pewno inaczej wystroiła i Sweeney'a i Tobiasza też by przebrała . No i ta ręka jest naprawdę - tak samo jak ona ich obu naprawdę obejmuje . Później tylko znika plaża, a reszta jest tak jak była . Zróbmy ankietę . Ręka Sweeney'a na kolanie pani L. - jej fantazja czy obiektywny fakt?
|
|
Powrót do góry |
|
|
Aletheia
Oficer
Dołączył: 11 Lut 2008
Posty: 4636
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: piratka
|
Wysłany: Nie 22:22, 20 Kwi 2008 Temat postu: |
|
Osobny temat? Jestem absolutnie pewna, że WSZYSTKO było jej wizją-marzeniem - piknik pod drzewem, molo, plaża, weranda, ślub... O czymś zapomniałam? Realny był tylko Londyn, a oni nigdy go nie opuścili. Howgh.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Eddie
Piracki Lord
Dołączył: 31 Sty 2007
Posty: 770
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Nie 23:37, 20 Kwi 2008 Temat postu: |
|
Czemu mnie to nie dziwi? To, że się ze mną nie zgadzasz, of course .
Nie no - piknik był jak najbardziej prawdziwy - omawiali tam prawdziwe problemy i w ogóle - nie wyobrażam sobie tego, żeby piknik miał być wymyślony.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Anajulia
Kapitan
Dołączył: 28 Gru 2005
Posty: 4438
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: z Drogi Płeć: piratka
|
Wysłany: Pon 23:26, 21 Kwi 2008 Temat postu: |
|
Piknik prawdziwy. Ale tylko ta część, która utrzymana jest w stalowo-szarej kolorystyce filmu. Rękę pan T. kładzie pani L. na udzie jeszcze w kolorkach z marzeń .
Ostatnio zmieniony przez Anajulia dnia Pon 23:27, 21 Kwi 2008, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Eddie
Piracki Lord
Dołączył: 31 Sty 2007
Posty: 770
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Pią 19:31, 09 Maj 2008 Temat postu: |
|
A tam kolorki! Dla mnie wyznacznikiem jest sam piknik! I ubrania te same - a więc to wszystko dzieje się naprawdę . W ogóle! Tyle czasu mnie nie było i myślałam, że przybędzie 15 stron, ale nie przybyło . Dlatego chciałam się zapytać, czy Lizbeth Rackham tu coś napisze? Wybacz, że tak wywołuję - ale kiedyś się odgrażałaś, że będziesz jeszcze tu pisać . Bardzo bym chciała dowiedzieć się co sądzisz o Sweeney'u? A w szczególności, czy - Twoim zdaniem - kochał panią L.?
Poza tym, chciałam Wam powiedzieć, że ten film wywołuje przywidzenia . Powaga, przynajmniej u mnie . Jak leci "Johanna" i Sweeney goli tych swoich klientów to w kinie jakoś inaczej ich widziałam - dwa razy byłam i dwa razy byli tak okropnie brzydcy, że pamiętam, że się później zastanawiałam skąd oni takie ryje wytrzasnęli do tego filmu, no a jak potem oglądałam w domu z płytki to się okazało, że ci ludzie są całkowicie normalni z wyglądu . To było dziwne, straszne trochę, dziwnie się poczułam kiedy to odkryłam .
Nieważne - oczywiście u mnie Sweeney nadal kocha panią L. Zastanawiała mnie jeszcze ta scena jak Anthony biegnie w kierunku Turpina i krzyczy "Where are you taking her? Tell me or, I swear, I'll...", a sędzia mu przerywa wrzaskiem "You kill me, boy?! Here I stand!!!" To taka dość mocna sugestia, że tak naprawdę bardzo łatwo go zabić - jak wychodzi z domu, czy jak wraca z pracy - można się zaczaić i spokojnie mu poderżnąć gardziołko . Więc dlaczego Sweeney tego nie robi? Och - bo ma plany na życie z panią L. Bo jak by był taki, że tylko Lucy i Lucy - to myślę, że by go sprzątnął - skoro o siebie nie dbał i zależało mu tylko na zemście - to by miał sprawę załatwioną . No ale przecież nie może tak zrobić - bo by go pewnie zgarnęli no i co wtedy z panią L.? A poza tym - w "A Little Priest" bardzo go porusza jeden obrazek za oknem - fop . Ale raczej dlatego, że po jednej stronie stoi Lucy a po drugiej pani L. - a nie dlatego, że fop - moim zdaniem to obrazuje jego rozdwojenie jaźni w jego mózgu .
|
|
Powrót do góry |
|
|
Aletheia
Oficer
Dołączył: 11 Lut 2008
Posty: 4636
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: piratka
|
Wysłany: Pią 21:28, 09 Maj 2008 Temat postu: |
|
Eddie napisał: | Jak leci "Johanna" i Sweeney goli tych swoich klientów to w kinie jakoś inaczej ich widziałam - dwa razy byłam i dwa razy byli tak okropnie brzydcy, że pamiętam, że się później zastanawiałam skąd oni takie ryje wytrzasnęli do tego filmu, no a jak potem oglądałam w domu z płytki to się okazało, że ci ludzie są całkowicie normalni z wyglądu |
Ech, a mnie się akurat od początku zdali... no, sympatyczni, przynajmniej niektórzy. Żal mi ich było, poważnie. Aż sobie jakiś czas temu myślałam, że chyba ich specjalnie tak wykreowali - na przypadkowych, całkiem niewinnych i w sumie raczej miłych ludzi. Jakby w opozycji do Sweeneyowej wizji Londyńczyków. Jakie tam z nich vermin... I jakby w opozycji do samego Sweeneya, którego sympatycznym zwać trudno...
Eddie napisał: | można się zaczaić i spokojnie mu poderżnąć gardziołko . Więc dlaczego Sweeney tego nie robi? |
Właśnie niedawno się nad tym zastanawiałam, bo też mi to trochę zgrzyta. Zrozumiałe, że ukrywał się na początku, gdy jeszcze liczył, że znajdzie żywą Lucy. Ale potem...? Faktycznie, skoro nie widział dla siebie przyszłości, to równie dobrze mógł zarżnąć sędziego w biały dzień na środku ulicy, nawet by się czaić nie musiał. Ale na żadne plany L-centralne i tak się nie zgodzę!
Eddie napisał: | A poza tym - w "A Little Priest" bardzo go porusza jeden obrazek za oknem - fop . Ale raczej dlatego, że po jednej stronie stoi Lucy a po drugiej pani L. - a nie dlatego, że fop - moim zdaniem to obrazuje jego rozdwojenie jaźni w jego mózgu |
Eee... można jaśniej...?
|
|
Powrót do góry |
|
|
Eddie
Piracki Lord
Dołączył: 31 Sty 2007
Posty: 770
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Sob 0:40, 10 Maj 2008 Temat postu: |
|
No właśnie - oni nie są vermin - dlatego muszę teraz zdecydowanie odwołać to co napisałam o nich wcześniej - czyli to, że wyglądają jak ostatnie lumpy. Są najzupełniej normalni. Nie wiem dlaczego w kinie wydawało mi się, że oglądam zobrazowanie robaczywości świata... Nie brałam nic przed - tak dla wyjaśnienia . Och, ale nie wiem jak można nie lubić Sweeney'a - znaczy się - można - w chwili gdy postanowił wrzucić L. do pieca - ale tylko w tym jednym jedynym momencie! . Ale tak to jest fajny . Sympatyczny . Przecież nosi chusteczkę zatkniętą za pasek . Tak ślicznie . Białą .
Och, założyłam stronnictwo L-centralne . Szkoda tylko, że jestem w nim sama . Ale liczę na Lizbeth - ze względu na awatar .
A to z tym Turpinem, to bardzo zgrzyta. Przy czym myślę, że trzeba to uwzględnić w interpretacjach - bo przecież perfidnie eksponują sędziego do zabicia . A jeszcze na dodatek, wcześniej jest scena gdzie pokazują, że Todd jest raczej narwany jak chodzi o realizowanie tej swojej zemsty i że spoko mógłby to zrobić - znaczy się - zabić na ulicy. Jak poszli z L. na miasto - mieszać z błotem Pirellego i odbijać mu klientów - to Sweeney gdy tylko dostrzegł w tłumie bidla, to już szykował brzytwę. Dobrze, że L. go powstrzymała - on się pewnie sam trochę zdziwił, że miał taki odruch - bo tam było pełno ludzi - i to normalnie trochę jak samobójstwo - rzucić się tam na kogoś z brzytwą - no i taka ulga, że był przy nim ktoś kto za niego pomyślał - czyli L. - bardzo posłusznie się wycofał (Sweeney) - coś jakby pomyślał - fuck, co ja robię! No właśnie, ale sędziego kompletnie odpuszcza - w sensie - zależy mu, żeby go sprzątnąć po cichu - tak żeby nikt go nigdy ze sprawą jego zniknięcia nie powiązał - czyli coś z nim jest nie teges . Z Toddem, of course . Czemu ostatecznie tak się czai? Skoro rzekomo nie widzi dla siebie przyszłości...?
Aletheia napisał: | Eee... można jaśniej...? |
Już rozjaśniam . Tam w tej piosence jest konkretnie tak - oglądają sobie przez okno ludzi na ulicach i komentują wszystko co widzą - no bardzo fajnie i śmiesznie - ha ha ha - ale jeden obrazek mocno Todda zaniepokoił - i się pyta - "What is that?!" - i L. mu odpowiada "It's fop, finest in the shop". Fop to dandys. Co prawda, koleś ubrany trochę nawet cudacznie, ale myślę, że nie to tak bardzo Sweeney'a poruszyło - tylko te dwie damy, które miał po bokach - ta po prawej - blondynka w niebieskiej sukni, zapięta pod szyję, a ta po lewej - brunetka, w sukni czarnej, z dużym dekoltem - obie beautiful - żeby nie było niedomówień . To oczywiście nie jest prawdziwa Lucy, która jest teraz żebraczką, ani prawdziwa L., która stoi teraz obok Sweeney'a w sklepie. Niemniej - dość prowokatorskie podejście do tematu fop . Spokojnie dało by się go przedstawić bez tych panien - a już tym bardziej można by sobie darować taaaakie ich stylizacje . Ale sądzę, że to ujęcie miało na celu zobrazowanie problemu Sweeney'a i jego porytej psychy .
Ostatnio zmieniony przez Eddie dnia Sob 0:42, 10 Maj 2008, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Anajulia
Kapitan
Dołączył: 28 Gru 2005
Posty: 4438
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: z Drogi Płeć: piratka
|
Wysłany: Wto 18:43, 17 Cze 2008 Temat postu: |
|
AAA! Mam DVD! Piękne, pachnące, dwudyskowe . Opowiem więcej jak obejrzę...
|
|
Powrót do góry |
|
|
Eddie
Piracki Lord
Dołączył: 31 Sty 2007
Posty: 770
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Sob 0:00, 21 Cze 2008 Temat postu: |
|
Och! Ja też mam . Pamiętam, że tak się nie mogłam doczekać tego DVD, że poszłam po nie przed premierą . I od razu obejrzałam . Ale nie mogę nic powiedzieć, bo to już było dawno . A obecnie bardzo trudno jest mi się skoncentrować na czymś innym niż Maiden - cieszcie się, że zasadniczo nie musicie mnie znosić gdy pracuję w trybie IM . To może jedynie zahaczyć o Was - ale tak raczej nieszkodliwie .
|
|
Powrót do góry |
|
|
Eddie
Piracki Lord
Dołączył: 31 Sty 2007
Posty: 770
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Pon 17:04, 29 Wrz 2008 Temat postu: |
|
Joł, dostałam właśnie takiego oto linka [link widoczny dla zalogowanych]
To są koncertowe wersje piosenek z musicalu. Podobno jest całość, ale jeszcze nie sprawdzałam. Jak chcecie to sobie posłuchajcie .
___________
Znalazłam na youtube - jakby ktoś chciał obejrzeć - musicalową wersję ST. Możecie sobie zobaczyć jak to wszystko wyglądało - scena, bohaterowie, podrzynanie gardeł, no i oczywiście posłuchać piosenek . Ja bardzo lubię to przedstawienie . I absolutnie najfajniejsze są w nim dwie sekundy. Namierzyłam je tu specjalnie dla Was . W części 21/27 - 1:09 i 1:21 . Pierwszy moment - Todd śpiewa słowo "tawny" (jasnobrązowy), i drugi - Anthony śpiewa "flaxen" (o kolorze - słomkowy). Wiem, jestemn powalona, ale mogę tego fragmentu wysłuchać 50 razy z rzędu . Oczywiście w całym musicalu jest mnóstwo lepszych momentów - przez te 2 godziny z okładem dzieje się więcej niż te dwa słówka .
[link widoczny dla zalogowanych]
Ostatnio zmieniony przez Eddie dnia Wto 21:46, 07 Paź 2008, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|