Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Aletheia
Oficer
Dołączył: 11 Lut 2008
Posty: 4636
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: piratka
|
Wysłany: Czw 22:09, 15 Lip 2010 Temat postu: unfinished fic by Joyful Molly |
|
Trafiłam na to dzisiaj, świeże, i zakochałam się natychmiast.
Wyjaśniam, że to jest początek celowo zostawiony bez zakończenia, rzucony na przynętę. Zakończenie może dopisać każdy chętny. Macie jakieś pomysły?
(Początkowe wersy dialogu częściowo oparte na przekładzie by Anajulia).
[bez tytułu]
[link widoczny dla zalogowanych]
– Proszę zachować spokój! Przejmujemy ten okręt!
Gilette odwrócił się. Ku swojemu zaskoczeniu, ujrzał stojącego przed nim Jacka Sparrowa, z pistoletem w garści i Willem Turnerem u boku. Godne pożałowania. Ten młody człowiek okazywał ostatnio znaczący brak rozsądku.
Will spróbował poprzeć ogłoszenie Jacka.
– Tak! Poddajcie się!
Gillette uniósł brew, a załoga Dauntless wybuchnęła śmiechem.
– We dwóch nie będziecie w stanie pokierować tym okrętem – wyjaśnił spokojnie Gilette. – Nawet nie wyjdziecie z portu.
Informacja najwyraźniej spłynęła po Jacku Sparrowie. Wycelował pistolet w Gilette’owy nos. Will z całej siły próbował wyglądać śmiało i niebezpiecznie, ale było oczywiste, że nie wierzy w powodzenie planu Jacka. No cóż, zatem nie wszystko było stracone dla młodego panicza Turnera.
– Synu… jestem kapitan Jack Sparrow. Łapiesz?
Gillette zerknął na wylot lufy.
– I? – zapytał, niewzruszenie.
– I - co?
– Fakt, że jesteś Jackiem Sparrowem, został już ustalony. Pamiętasz? Pomagałem cię aresztować.
To się nie rozwijało jak planował to Jack. Will przygryzł wargę.
– Przejmujemy statek – jeszcze raz oznajmił Jack.
– Bardzo mi przykro, ale nie możecie go wziąć.
– Co to ma znaczyć? – Jack potrząsnął pistoletem. – Jesteśmy piratami. Przejmujemy ten statek. Wy z niego schodzicie. Koniec śpiewki.
Gillette wzruszył ramionami.
– Nie zejdziemy.
– Jasne, że zejdziecie.
– Nie sądzę.
– No to cię zastrzelę.
– Wątpię.
Jack odwiódł kurek.
– Ta kula nie jest dla ciebie, chłopcze. Nie zmuszaj mnie, proszę, żebym ją zmarnował.
Gillette założył ręce za plecami i pociągnął nosem.
– Kapitanie Sparrow, masz jeden pistolet z jedną kulą i jednego Turnera z kordem. Ja, z drugiej strony, mam tu dwudziestu ludzi, plus Henry’ego, spaniela komodora Norringtona. Oczywiście możesz mnie zastrzelić, ale zapewniam, że moi ludzie zamienią cię na mielonkę. A z tym co zostanie… cóż. Wspomniałem już o Henrym, czyż nie? Zatem…
– Co ty na to, Turner? – zapytał Jack przez ramię.
– Nie wiem. Nie mam twojego doświadczenia – odparł Will – ale argumentacja pana Gilette’a wydaje się sensowna, jego ludzie wyglądają na bardzo zdeterminowanych, a Henry faktycznie jest małym, zajadłym obgryzaczem łydek.
Jack rozważał sytuację przez chwilę, potem opuścił pistolet.
– Chętnie wysłucham pańskich sugestii, panie Gilette – powiedział.
-----------------------------------------------------------------------------------------
A ja Waszych, Panie i Panowie.
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Marta
Oficer
Dołączył: 28 Lis 2007
Posty: 2975
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: z własnego świata w D.G. Płeć: piratka
|
Wysłany: Czw 22:34, 27 Sty 2011 Temat postu: |
|
Bywają fanfiki, które podczas czytania walą mocno w głowę tak, że czytelnik pyta: "dlaczego o tym wcześniej nie pomyślałem?! Genialna myśl!". To nie jest jeden z takich fików, moim zdaniem.
To historia na zasadzie "co by było, gdyby". Gdyby Jack na swojej drodze spotkał kogoś innego, nie Gillette'a, bo ten by się raczej tak nie zachował. Łatwo jest zachowywać się rozsądnie, siedząc przed telewizorem i oglądając film, ale kto, oprócz filmowych superbohaterów, argumentowałby racjonalnie z pistoletem przystawionym do głowy? Bo jakoś wątpię, żeby ktokolwiek z tych dwudziestu ludzi strzeliłoby do Jacka zanim ten wypaliłby z pistoletu (czego by oczywiście nie zrobił, ale skąd Gillette miałby o tym wiedzieć). Gdyby jednak znalazł się ktoś taki, mogłoby być ciekawie, bo to oznaczałoby człowieka twardo stąpającego po ziemi i nie dającego się zbyć byle czym. Jak poradziłby sobie w tej sytuacji Jack? Z przejęcia okrętu nic by pewnie nie wyszło i musiałby się ratować ucieczką. A szkoda, bo pomysł miał przedni. Więc cieszmy się, że jednak się udało
Oczywiście zerknęłam na oryginał, niczego nie znalazłam, koniec śpiewki.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Aletheia
Oficer
Dołączył: 11 Lut 2008
Posty: 4636
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: piratka
|
Wysłany: Czw 23:28, 27 Sty 2011 Temat postu: |
|
Marta napisał: | Gdyby Jack na swojej drodze spotkał kogoś innego, nie Gillette'a, bo ten by się raczej tak nie zachował. |
Bo też tak po prawdzie, to nie jest Gillette filmowy, tylko Gillette Joyful Molly. W całym fandomie ze świecą by szukać bardziej zaprzysięgłej fanki i zresztą osobiście przyjmuję (i lubię) jej Gillette'a jako wersję "obok" oryginału (którego nie lubię). Na ile ona sama uważa tego swojego za in character w stosunku do filmowego, to inna sprawa. Nie pytałam dotąd.
Generalnie, owszem, to raczej postaciowa niż fabularna AU.
Marta napisał: | Bo jakoś wątpię, żeby ktokolwiek z tych dwudziestu ludzi strzeliłoby do Jacka zanim ten wypaliłby z pistoletu |
Gillette, nawet ten ficowy, na moje oko też raczej wątpi, ale idzie mu o "mnie zdążysz, ale ich już nie". Liczy, że Jack nie jest samobójcą. Ani że nie jest tępy. Jak na Gillette'a, praktycznie komplement...
A tak w ogóle, mnie tam tak naprawdę najbardziej wziął Henry. Decydujący argument przetargowy.
-------------------------------------------------
Ruszyłaś do komentowania ficów? Ferie masz czy co? Liczyć na więcej?
|
|
Powrót do góry |
|
|
Marta
Oficer
Dołączył: 28 Lis 2007
Posty: 2975
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: z własnego świata w D.G. Płeć: piratka
|
Wysłany: Pią 1:09, 28 Sty 2011 Temat postu: |
|
Aletheia napisał: | Bo też tak po prawdzie, to nie jest Gillette filmowy, tylko Gillette Joyful Molly. W całym fandomie ze świecą by szukać bardziej zaprzysięgłej fanki |
To w sumie ciekawe, w jaki sposób fani wybierają sobie ulubieńców. Jack, Will, Norrington, nawet Barbossa - nie dziwię się, ale lubienie Gillette'a, postaci epizodycznej i przemyślanej na komediową, jest oryginalne
Aletheia napisał: | Gillette, nawet ten ficowy, na moje oko też raczej wątpi, ale idzie mu o "mnie zdążysz, ale ich już nie". |
No właśnie, ryzykuje więc życiem, mimo że wszystkie podręczniki dla przyszłych zakładników mówią: "rób, co każe gość z pistoletem". Autorka na serio go lubi.
Aletheia napisał: | Liczy, że Jack nie jest samobójcą. Ani że nie jest tępy. |
Ani że nie jest stuknięty Choć to Will jest od brnięcia mimo wszystkiego w sytuacje beznadziejne.
Aletheia napisał: | Decydujący argument przetargowy. |
Zaraz po tym, jak wrzuciłam rasę w google'a, żeby sobie pooglądać zdjęcia, wyobraziłam sobie Becketta z pudlem. I Hectora z wilczurem
***
Aletheia napisał: | Ruszyłaś do komentowania ficów? |
Rozgrzewam się Myślę, że to nie będzie jedyny fik, pod którym coś zostawię.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Aletheia
Oficer
Dołączył: 11 Lut 2008
Posty: 4636
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: piratka
|
Wysłany: Pią 17:32, 28 Sty 2011 Temat postu: |
|
Marta napisał: | To w sumie ciekawe, w jaki sposób fani wybierają sobie ulubieńców. Jack, Will, Norrington, nawet Barbossa - nie dziwię się, ale lubienie Gillette'a, postaci epizodycznej i przemyślanej na komediową, jest oryginalne |
Moja Anamaria też tak naprawdę ledwo co istnieje. Widywałam już fanów pojedynczych członków załogi Holendra. I całe blogi tylko dla takich "kawałków tła", pojedynczych czy grupowych. Osobiście bardzo to lubię, jako zjawisko fandomowe. To zdecydowanie przyjemniejsze i sensowniejsze, niż smarkate wałkowanie w kółko pierwszego planu, w tonie "a nie bo właśnie że mój mojszy i lepszy!!!111!!!1".
Marta napisał: | No właśnie, ryzykuje więc życiem, mimo że wszystkie podręczniki dla przyszłych zakładników mówią: "rób, co każe gość z pistoletem". |
Skąd wiesz, że czytał. A poza tym, jako Navy, ma w obowiązkach nie pietrać na widok gościa z pistoletem. Szczególnie jako najwyższa szarża na tym pokładzie. Autorka go lubi, ale sąd wojskowy niekoniecznie...
Marta napisał: | wyobraziłam sobie Becketta z pudlem. I Hectora z wilczurem |
Był niedawno na LJ temat o tym, gdzie to było... Chcesz linka?
Marta napisał: | Rozgrzewam się |
[cichcem wyciąga klucz z drzwi działu i podkręca piec] Rumu? Ciasteczek? Poduszki pod szanowne siedzenie?
|
|
Powrót do góry |
|
|
Marta
Oficer
Dołączył: 28 Lis 2007
Posty: 2975
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: z własnego świata w D.G. Płeć: piratka
|
Wysłany: Pią 21:18, 28 Sty 2011 Temat postu: |
|
aletheia napisał: | To zdecydowanie przyjemniejsze i sensowniejsze, niż smarkate wałkowanie w kółko pierwszego planu, w tonie "a nie bo właśnie że mój mojszy i lepszy!!!111!!!1". |
Jasne, zwłaszcza że tamto prowadzi wyłącznie do zniszczenia klawiatury, a w szczególności caps locka.
Aletheia napisał: | A poza tym, jako Navy, ma w obowiązkach nie pietrać na widok gościa z pistoletem. |
Mieć w obowiązkach to jedno, faktycznie coś zrobić to zupełnie co innego. Gillette na twardziela nie wygląda Mam wrażenie, że w innej sytuacji Jack by go spokojnie namówił na porzucenie służby w Royal Navy i rejs ku wielkiej przygodzie
Aletheia napisał: | Był niedawno na LJ temat o tym, gdzie to było... Chcesz linka? |
Jeśli masz gdzieś na wierzchu...
Aletheia napisał: | Rumu? Ciasteczek? Poduszki pod szanowne siedzenie? |
Niezwykle gościnni jesteście, Oficerze. Chcesz mnie usmażyć żywcem?
|
|
Powrót do góry |
|
|
Aletheia
Oficer
Dołączył: 11 Lut 2008
Posty: 4636
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: piratka
|
Wysłany: Pią 21:46, 28 Sty 2011 Temat postu: |
|
Marta napisał: | Mam wrażenie, że w innej sytuacji Jack by go spokojnie namówił na porzucenie służby w Royal Navy i rejs ku wielkiej przygodzie |
Jesteś pewna, że nie mówimy o Grovesie?
Marta napisał: | Jeśli masz gdzieś na wierzchu... |
No, relatywnie... [link widoczny dla zalogowanych]
Marta napisał: | Chcesz mnie usmażyć żywcem? |
A jak będziesz potem smakować? };>
A wracając on topic, jak na to teraz patrzę, beznadziejnie drewniany ten przekład i całe szczęście, że ona tego nie da rady przeczytać...
|
|
Powrót do góry |
|
|
Marta
Oficer
Dołączył: 28 Lis 2007
Posty: 2975
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: z własnego świata w D.G. Płeć: piratka
|
Wysłany: Pią 22:04, 28 Sty 2011 Temat postu: |
|
Aletheia napisał: | Jesteś pewna, że nie mówimy o Grovesie? |
Grovesa by nawet nie musiał namawiać
Dzięki Do Norringtona bardziej pasuje mi pies niż kot, a co do Becketta, pozostaję przy pudlu.
Aletheia napisał: | A jak będziesz potem smakować? |
Spytaj klientów pani Lovett...?
Aletheia napisał: | A wracając on topic, jak na to teraz patrzę, beznadziejnie drewniany ten przekład i całe szczęście, że ona tego nie da rady przeczytać... |
Tłumacz nie zrobi z oryginału arcydzieła, nie masz co sobie zarzucać.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Aletheia
Oficer
Dołączył: 11 Lut 2008
Posty: 4636
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: piratka
|
Wysłany: Pią 23:11, 28 Sty 2011 Temat postu: |
|
Marta napisał: | Tłumacz nie zrobi z oryginału arcydzieła, nie masz co sobie zarzucać. |
E, protestuję. O fabule mów co chcesz, ale ona ma zgrabny styl. W oryginale...
|
|
Powrót do góry |
|
|
Marta
Oficer
Dołączył: 28 Lis 2007
Posty: 2975
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: z własnego świata w D.G. Płeć: piratka
|
Wysłany: Sob 1:26, 29 Sty 2011 Temat postu: |
|
Stylu się raczej nie da "przetłumaczyć". Zawodowy i doświadczony tłumacz mógłby z lepszym bądź gorszym skutkiem próbować "dostosować się" do oryginału, chociaż z tego, co czytałam o tłumaczeniach "Władcy pierścieni" i "Harry'ego Pottera", tłumacze piszą po prostu "po swojemu", w swoim stylu. Nie znam angielskiego wystarczająco dobrze, żeby robić analizę językową tego, co przeczytam, ale przeczytałam oryginał jeszcze raz i sądzę, że w tym wypadku to kwestia wierności. Przetłumaczyłaś wszystko tak jak jest, a że krótkie zdania bardziej sprawdzają się w angielskim niż polskim, nie Twoja wina. Musiałabyś napisać tego fika od początku, tworząc nowe zdania, żeby zrobić coś więcej. Kwestia, na ile może posunąć się tłumacz, to ciekawy temat.
Tak na marginesie, pomijając kwestię znajomości języków, naprawdę wolę czytać po polsku niż po angielsku. Nasz język z całym systemem przecinków i odmian słów wydaje się stworzony do długich, rozbudowanych zdań, a krótkie angielskie słowa i te wszystkie "and" i "the", nie mówiąc już o "said", zastępującym wszystkie liczne polskie odpowiedniki sprawiają, że ten język nie jest zbyt "ładny". Ma w sobie pewną melodyjność i dynamikę, jest fajny do dialogów i zabawnych scen, ale trudno w nim stworzyć zdanie nacechowane emocjami. Polski język wydaje mi się znacznie bogatszy w tym względzie, choć, jak mówię, nie znam obu z nich na równym poziomie.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Aletheia
Oficer
Dołączył: 11 Lut 2008
Posty: 4636
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: piratka
|
Wysłany: Sob 19:01, 29 Sty 2011 Temat postu: |
|
[skrobie się w globus, próbując ocenić off-stężenie pod kątem potencjalnej topicotomii i postotrasplantacji]
Marta napisał: | przeczytałam oryginał jeszcze raz i sądzę, że w tym wypadku to kwestia wierności. Przetłumaczyłaś wszystko tak jak jest |
O, dokładnie potwierdzasz moją ocenę. No właśnie, ten najbardziej brodaty problem translacji. A mnie zawsze strasznie zależy na wierności... ale na urodzie tekstu też. No i? Co za ironia, gdy jakiś dany oryginał zwrócił uwagę nie tylko treścią, ale formą, a tymczasem ta forma ginie.
Marta napisał: | Stylu się raczej nie da "przetłumaczyć". Zawodowy i doświadczony tłumacz mógłby z lepszym bądź gorszym skutkiem próbować "dostosować się" do oryginału, chociaż z tego, co czytałam o tłumaczeniach "Władcy pierścieni" i "Harry'ego Pottera", tłumacze piszą po prostu "po swojemu", w swoim stylu. |
Do pewnego stopnia tak, z pewnością, tłumacz zawsze nakłada jakiś swój "filtr", przesłania oryginał, chcąc nie chcąc. Ale, chyba już to gdzieś tutaj pisałam, sądzę że niektórzy autorzy są trudniej "wypaczalni" niż inni. Przy czym nie wiem czy to ma w ogóle cokolwiek wspólnego z jakością danego autora. Raczej może z tym, w jakim "miejscu" tkwi to co w jego stylu charakterystyczne? Tolkien w trzech różnych tłumaczeniach wygląda jak trzech różnych autorów, ale można zauważyć, że zmienia się składnia, dobór słów... Czyli rzeczy, które zależą od języka. Pratchett w trzech różnych przekładach jest wciąż tym samym Pratchettem, ale jakby w różnych "jakościach obrazu". Jeden jest dość czysty, na drugim są rysy i zabrudzenia. Może to dlatego, że dla Pratchetta charakterystyczne są zaskakujące zestawienia raczej konceptów i pojęć niż terminów, a to już od języka zależy mniej. Ogólnie to bardzo ciekawa sprawa, ale czuję że... jeszcze za mało ją czuję. Za mało jeszcze przeczytałam, pogadamy za trzydzieści lat.
Marta napisał: | Nasz język z całym systemem przecinków i odmian słów wydaje się stworzony do długich, rozbudowanych zdań, a krótkie angielskie słowa i te wszystkie "and" i "the", nie mówiąc już o "said", zastępującym wszystkie liczne polskie odpowiedniki sprawiają, że ten język nie jest zbyt "ładny". Ma w sobie pewną melodyjność i dynamikę, jest fajny do dialogów i zabawnych scen, ale trudno w nim stworzyć zdanie nacechowane emocjami. |
Rozmyślam o tym od dawna, wciąż wracając, i nie doszłam do żadnego jednoznacznego wniosku, zawsze mam jakieś "ale". Owszem, okropnie trudno jest wyprodukować wielokrotnie złożone zdanie po angielsku (co mi dokopuje szczególnie, bo to z kolei część mojego własnego stylu), a poza tym często przeszkadza brak odmiany i sztywna składnia (co oczywiście z siebie wynika). Polski jest, pod pewnym względem, "elastycznie oszczędny" i tam gdzie wystarczą cztery "niebo ziemi, niebu ziemia" i to jeszcze będzie miało wyraz artystyczny jako dodatkowy bonus, po angielsku diabła zje ten co zdoła to wepchnąć w mniej niż sześć, bez bonusów.
Ale z drugiej strony, angielski jest rzeczywiście świetny do dialogów, a przytomnie wykorzystane "wady" okazują się zaletami (a przecież z punktu widzenia Anglika, trudno o większą wadę niż polska deklinacja ). W sumie, każdy język ma coś właściwego tylko jemu, co chciałoby się mieć też w innym języku. Polski ma olbrzymią przewagę nad angielskim gdy idzie o zdrobnienia, angielski ma przewagę nad polskim w określeniu, czy obiekt jest... określony czy nieokreślony. Osobiście za najlepsze wyjście uważam czytanie w oryginale, a przekład tylko za ostatnią deskę ratunku, bo nie sposób znać wszystkich języków świata. A za przekłady tutaj wzięłam się, bo a.) to sposób na przyniesienie "tamtego tutaj", oraz b.) to fajna zabawa. I tyle.
A w ogóle, to omawiamy tu to co ja przyniosłam, style autorów tych czy owych, ale nie wiem co Ty uznajesz za dobre (poza "fabularnością" ), jaki styl. Byś czym rzuciła czasem.
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|