Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Savvy
Piracki Lord
Dołączył: 10 Sty 2007
Posty: 1136
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: from Desolation Row Płeć: piratka
|
Wysłany: Śro 19:56, 21 Lut 2007 Temat postu: "Robin of Sherwood" |
|
Długo dumałam czy założyć ten temat... Czuję się winna, sama nie wiem dlaczego, nie mogę znaleźć realnych powodów, ale w obliczu tego serialu chyba nie powinnam się tym przejmować, a może właśnie przejmować jeszcze bardziej xD Brak mi słów by opisać Robina, więc na razie poskąpię zdań. Robin dla mnie to przede wszystkim obrazy, muzyka i to, co niewypowiedziane. Serial, jak wnioskuję z wieku Anajulii (nie bij! ) emitowany był w polskiej tv, kiedy ja jeszcze byłam na etapie "Domowego przedszkola", ale dzięki uprzejmości wyżej wymienionej dobrej duszy miałam okazję być pochłonięta przez las Sherwood. Wtajemniczonych proszę o słowo komentarza n/t RoS, za to ja zobowiązuję się do polemiki/przytakiwania. (ach, nie mogłam się oprzeć )
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Dama Pikowa
Buszujący pod pokładem
Dołączył: 02 Sty 2006
Posty: 25
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Śro 23:21, 21 Lut 2007 Temat postu: |
|
Robin Of Sherwood to najlepszy obraz o Robin Hoodzie jaki kiedykolwiek nakręcono! Z dumą przyznam że oglądałam go już podczas pierwsze emisji w Polskiej Telewizji, a był to bodaj rok 1984 albo 1985
Porywa od pierwszego wejrzenia, wciąga jak narkotyk - sposobem narracji, obrazami, grą aktorów, niebanalnym ujęciem tematu, scenariuszem, aurą, klimatem...Jest magiczny, przejmujący, prawdziwy, niebanalny...same superlatywy. No i ta muzyka Clannadu! Walka sił Światła i Ciemności, a nie proste zwykłe nawalanie się tylko że w innych niż współczesne dekoracjach. To obraz z głębokim przesłaniem, z głębią myśli! Ileż odniesień do mitologii celtyckiej...Ten serial przypomniał mi szybko o jednym z moich pierwszych wcieleń - byłam średniowiecznym rycerzem, a jeśli nie rycerzem to właśnie kimś wyjętym spod prawa - kimś kto walczył z siłami ciemności. Tam bodaj pierwszy raz spotkałam Anajulię i tam na pewno stałyśmy po tej samej stronie barykady
|
|
Powrót do góry |
|
|
Anajulia
Kapitan
Dołączył: 28 Gru 2005
Posty: 4438
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: z Drogi Płeć: piratka
|
Wysłany: Czw 16:21, 22 Lut 2007 Temat postu: |
|
Dziękuję, Savvy, za otwarcie tego tematu. Nie chciałam przesadzić w zalesianiu Perły , no ale skoro już powstał temat tak godziwy...
Najpierw parę zdań recenzji. Kim był Robin Hood, nikomu chyba mówić nie trzeba, ale na wszelki wypadek nakreślę fabułę serialu. Rzecz się dzieje u progu XIII wieku w środkowej Anglii. Panuje miłościwie Ryszard Lwie Serce (a po nim jego brat, Jan Bez Ziemi), zajęty jednak głównie krucjatami w Ziemi Świętej i wojnami na kontynencie, co odbija się negatywnie na losie żyjących na Wyspach poddanych. Bo król angielski prawie wcale w Anglii nie bywa (nie wspominając już o tym, że nawet nie widział potrzeby nauczenia się angielskiego języka - mówił po francusku). W Nottingham władzę de facto sprawuje cyniczny, dbający wyłącznie o własne interesy szeryf, a podlegający mu lud żyje w biedzie. Większość wypracowanych dóbr pochłaniają bowiem podatki na wojny króla i na utrzymanie zamku w Nottingham, a nielegalne polowanie na zwierzynę w królewskich lasach oznacza w najlepszym razie utratę dłoni, czasem jednak nawet życia. Tło bliskie realiom historycznym .
W 1180 roku szeryf zrównuje z ziemią rebeliancką wioskę Loxley. Zabija przy tym Ailrica, który jest Strażnikiem Srebrnej Strzały Herne'a Myśliwego. Dużo tajemniczych słów . Herne to pogańskie bóstwo, Pan Drzew. W gruncie rzeczy - półbóg-półczłowiek. Strzała to symbol saksońskiej Anglii. Anglosascy chłopi żyli, jak wiadomo, po rządami normańskich panów. Dlatego zgładzenie Ailrica i odebranie mu Strzały leżało w interesie szeryfa, który pragnął tłumić wszelkie przejawy niezależności swoich saksońskich poddanych.
Z rzezi w Loxley ocalał syn Ailrica, Robin. Piętnaście lat później wchodzi przypadkowo w zatarg z prawem i trafia do lochu w zamku Nottingham. Czeka go stryczek, więc wraz ze współwięźniami obmyśla plan ucieczki, która kończy się sukcesem. Odzyskana wolność jest oczywiście równoznaczna z wyjęciem spod prawa. Robin i jego towarzysze stali się banitami, więc ukrywają się w lesie Sherwood, gdzie obmyślają dalszy plan ucieczki. Tam też syn Ailrica spotyka Herne'a Myśliwego. Ten zaszczepia w nim poczucie misji, zapewne tej samej, którą powierzył niegdyś jego ojcu. Świat to pole nieustającej walki Sił Światła i Ciemności. W Anglii króla Ryszarda Ciemność zyskała przewagę nad Światłem. Robin jest wybrańcem, który ma ją przywrócić. Ma przestać uciekać i zacząć walczyć w obronie uciśnionego, pozbawionego praw i godności ludu.
Cytat: | Robin: Spaliście! Wszyscy spaliśmy, o wiele za długo... Czas się obudzić! Czas przestać uciekać! Nikt nie uciekał pod Hastings.
Tom: Fakt, stali i umierali całymi tysiącami!
Robin: Ale chociaż zginęli walcząc!
Will: To strasznie stara bitwa... To było dawno temu...
Robin: A co się stało z Anglikami od tamtego czasu, Will?! Gdzie oni są?! "Unikać kłopotów"? "Rób co ci każą, a będziesz miał święty spokój"? Czy to jest duch Anglii?! Wsie są palone, tylko po to by książęta mogli bez przeszkód polować! Ludzie płacą własną krwią za budowę zamków najeźdźców! Bez sprzeciwu, bez sprawiedliwości... Nie ma Anglii! Czas stawić opór... |
I tak oto, według Richarda Carpentera (scenarzysty), zaczyna się historia Człowieka w Kapturze. Robin zebrał doborową, niezawodną kompanię, która odtąd miała chronić biednych, oddawać im to, co odebrała bogatym. Różnica pomiędzy RoS a innymi ekranizacjami polega na tym, że misja Robina ma w tym przypadku wymiar metafizyczny. I właśnie element magii, obok miecza, nadaje serialowi niepowtarzalny, wspaniały klimat. Wątki przygodowe, tło historyczne, duch anglosaskich mitów i legendy stworzone na potrzeby filmu, podano w doskonałych proporcjach, czyniąc z tej sałatki wyśmienite danie przyprawione dużą szczyptą humoru. Ekranizacja ma oczywiście pewne wady (ach! te wołające o pomstę do nieba sceny walk! ). Dwadzieścia lat temu kino nie miało takich możliwości technicznych jak dziś. Nikt też nie przeznaczał na produkcję telewizyjną budżetu na skalę dzisiejszych hollywoodzkich standardów. W filmie dla młodzieży nie wolno było pokazywać krwi (tylko na ranach, i to tych, co przeżyli - da się wyciąć ) czy erotyzmu (i w tym przypadku - bardzo dobrze!). Ale to drobiazgi w obliczu doskonałości finalnego efektu. Przede wszystkim wielkie brawa za to, co składa się w serialu na atmosferę średniowiecznej Anglii. Za zdjęcia musiał odpowiadać prawdziwy artysta, bo te wszystkie megality, zamki osnute mgłą czy soczysta zieleń Sherwood, po prostu rozdzierają pięknem duszę, zwłaszcza, że w tle przez większość czasu słychać nieziemsko cudowną muzykę Clannadu. Kolory, scenografia, kostiumy, charakteryzacja to perfekcyjnie dobrane szczegóły, które sprawiają, że przenosimy się w czasie. Filmy kostiumowe często są takie... plastikowe. Zbyt żywe barwy, zbyt współczesne twarze aktorów, zbyt czyste stroje sprawiają, że od początku do końca czujemy, że to tylko film. RoS - podobnie jak POTC zresztą - zasysa do swego świata.
Wspomniałam o aktorach. Nie było nigdy trafniej dobranej obsady w ekranizacji legendy Robin Hooda. Marion jest odważna, waleczna, ale subtelna, pełna wdzięku, do tego mądra i piękna niczym majowy poranek . Nie do podrobienia. Willa Szkarłatnego zagrał doskonały aktor (Ray Winstone), tworząc chyba najbardziej ekspresyjną i wielowarstwową kreację spośród leśnej załogi. Mały John wzrusza jako osiłek o gołębim sercu. Nasir (saracen po raz pierwszy wkracza do legendy! - szturmem ) hipnotyzuje swoim znaczącym milczeniem, imponująco walczy i do tego jest nieprzyzwoicie przystojny. Tuck ma poczucie humoru, jakiego próżno szukać u mnichów, i świetne, błyskotliwe puenty. Much to postać, na którą patrząc myślę z podziwem, że 18-letni P. L. Williams bez aktorskiego wykształcenia dokonał rzeczy niezwykłej, bo chyba wcale nie jest łatwo zagrać półgłówka, nawet jeśli nie jest to majstersztyk na poziomie DiCaprio w "Co Gryzie Gilberta Grape". Nickolas Grace to niewątpliwie - podobnie jak Marion - "najlepszy" szeryf wszechczasów. Mistrzowska rola, postać, którą uwielbiam za inteligencję, sarkazm i ataki furii . W duecie z Gisburne stanowią najbardziej komiczny element filmu. Gisburne! Paradygmatyczny nieudacznik, który mimo paskudnego charakteru budzi wyłącznie sympatię i współczucie. Moja największa słabość pośród tej plejady postaci... No i Robin... Robin wystąpił w dwóch wcieleniach, bo w trzecim sezonie serialu Michaela Praeda zastąpił Jason Connery (z "tych" Connerych ). "Blondas" (Connery) to sympatyczna postać. Zdobywa serce widza mniej więcej w tym samym czasie, co zaufanie leśnej kompanii, czyli w pierwszych dwóch odcinkach trzeciego sezonu. Ale Robin to "Czarny" Michael Praed i już . Na wieki. Nie jest wybitnym aktorem. Szczerze mówiąc - aktorem jednej roli. Ale tak charyzmatycznego Robin Hooda kino nie miało nigdy przedtem i z całą pewnością już nigdy mieć nie będzie. Porwał do walki swych kompanów, poruszył umysły uciśnionych Anglików, ale przede wszystkim, tak jak dziś Jack Sparrow, skradł serca widzów po obu stronach Atlantyku. A ja piszę tę przydługą recenzję z nadzieją, że pokocha go także kolejne pokolenie...
"Robin of Sherwood" to dla mnie nie tylko bezsprzecznie najlepsza ekranizacja legendy - to kawał mnie samej, tak jak POTC. Nie ma w tym porównaniu cienia przesady. Odkryłam to dopiero po latach, odświeżając sobie serial dzięki wydaniu DVD. Moja dusza jest na wskroś przesiąknięta światem wykreowanym przez twórców tego niezwykłego obrazu. A Robin to bohater mojego dzieciństwa, postać archetypiczna, czyli wzór, punkt odniesienia, ktoś kim się stałam, ktoś kogo szukam w innych ludziach. Zacytuję siebie , bo ostatnio dużo o RoS pisałam: "Podczas pierwszej emisji serialu marzyłam o tym, by być Robin Hoodem. Wraz z przyjaciółką wystrugałyśmy sobie z patyków łuk i strzały i z niezłym efektem strzelałyśmy do siebie nawzajem - raz nawet zostałam ranna, z czego obie byłyśmy bardzo dumne. Kilka lat później, podczas drugiej emisji, marzyłam o tym, by być z Robin Hoodem, bo kochałam się w nim na zabój. Pewnie nie wiecie, ale w połowie lat osiemdziesiątych świat oszalał na punkcie RoS tak, jak dziś na punkcie POTC, a nastolatki kochały się masowo w Praedzie tak, jak dzisiejsze w Deppie . Kolejna emisja RoS nastąpiła gdy zaczynałam studia. Wówczas zakochałam się w celtyckiej muzyce i wiedziałam już, że byłam Celtem w poprzednich wcieleniach, więc moja dusza należy do Wysp, do tej mglistej aury, soczystej zieleni Sherwood i nieśmiertelnego echa walki o wolność i godność". Dziś odkrywam RoS na nowo we wszystkich wymiarach ...i przy okazji na nowo odkrywam siebie. Wszystkie idee w myśl których walczył Robin i jego kompania, wszystkie mądrości Herne'a, wszystkie wartości i całe piękno jakie zawarto w tym serialu, są moją integralną częścią! Teraz już wiem dlaczego. Nothing is ever forgotten. Codziennie próbuję napiąć swój łuk, by nadać mu cel...
|
|
Powrót do góry |
|
|
Savvy
Piracki Lord
Dołączył: 10 Sty 2007
Posty: 1136
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: from Desolation Row Płeć: piratka
|
Wysłany: Czw 20:01, 22 Lut 2007 Temat postu: |
|
Anajulia napisał: | Nie chciałam przesadzić w zalesianiu Perły Very Happy, no ale skoro już powstał temat tak godziwy... |
To jest właśnie chyba ta przyczyna mojego poczucia winy
Przeszukałam dzieciństwo i nie znalazłam żadnego dominującego wydarzenia, które wpłynęło by tak silnie na moje "ja", złożyło się na nie raczej wiele elementów. Przyznam szczerze, że mi tego brak, bo Robin oglądany na etapie życia (uch, jak to brzmi!? jak "a za moich czasów..."), na którym jestem nie zapada tak głęboko w podświadomość, nie nasiąka się już jak gąbka jego esensję moralną, co nie znaczy, że jest obojętny, o nie! Podobno mrużąc oczy widzi się więcej, bo nie rozprasza się uwagi na zamazujące obraz szczegóły (spróbujcie oglądając wiadomości o jakimś oskarżonym spojrzeć w ten sposób na jego spikselizowaną twarz...zaskakujące, prawda? ). Na Robina z Sherwood trzeba spojrzeć moim zdaniem tak samo. Jeśli skupimy się na choreografii walk, która moim zdaniem jest jak najbardziej udana!, umknie nam Sens, którego Robinowi nie brak. O wiele bardziej przerażają mnie liczne niedopowiedzenia (wynikające po części z ograniczeń produkcji, o których wspomniała Anajulia), jak np. scena morderstwa młynarza niż manekin zalany ketchupem ze sztucznym mózgiem na wierzchu. Nurt współczesny (hihi ) zastosowany w Robinie wymagałby hektolitrów ketchupu i niechybnie prowadziłby do zobojętnienia na śmierć oraz znieczulicy, które zabiłyby według mnie sherwoodowy mistycyzm.
Ach, Will... Świetna postać, takie moje alter ego jednego z moich wielu eg Jego strzała utkwiła w moim sercu tak na wieczność po następującym dialogu:
Robin: If we kill Gisburne in cold blood then we´d be no better than he is.
Will: Well, what makes you think that we are?
Przebojowy jest zdecydowanie trójkącik Gisburne -Szeryf - opat Hugo Co do Ailrica zorientowałam się, że jest ojcem Robina w połowie drugiej serii, gdy wspomina o tym sam Hooded Man Umknęło mi to jakoś wcześniej
Michael Praed jako Robin nie wykazał się może ponadczasowym warsztatem aktorskim, ale nie zagrał też cukierkowatego romantyka w rajtuzach, którego wypielęgnowane dłonie za nic w świecie nie chwyciłyby cięciwy, a co dopiero przy napinaniu łuku...! Jest prostym człowiekiem, z pochodzenia rolnikiem i kiedy otrzymuje swoją misję zostaje nadal Robinem z Loxley, mimo tego, o czym żarliwie nas zapewnia Ach...! Zwracam honor Praedowi z pierwszej serii - wcale nie jest jednobrewy, ubzdurałam sobie coś, może przez tą grzywkę.
Poza tym przytakuję, na wszystko!
|
|
Powrót do góry |
|
|
Stasia
Piracki Lord
Dołączył: 14 Lip 2006
Posty: 1283
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Tarnów
|
Wysłany: Czw 1:24, 01 Mar 2007 Temat postu: |
|
Właśnie skończyłam oglądac.... Po prostu brak mi słów. Piękne, piękne, piękne! Cóż mogę powiedziec...W takich momentach żałuję, że jestem dzieckiem lat 90. Zawsze twierdziłam, że powinnam była się urodzic jakieś 15 lat wcześniej . Nie jestem teraz w stanie napisac jakiejs składnej recenzji. Powiem tylko tyle - Nasir Malik Kemal Inal Ibrahim Shams ad-Dualla Wattab ibn Mahmud oraz cytat "Nothing is forgotten. Nothing is ever forgotten" to dla mnie myśli przewodnie całego serialu! Więcej napiszę w piątek, ochłonę, przemyślę, ułożę i wstukam .
|
|
Powrót do góry |
|
|
Savvy
Piracki Lord
Dołączył: 10 Sty 2007
Posty: 1136
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: from Desolation Row Płeć: piratka
|
Wysłany: Pią 19:03, 02 Mar 2007 Temat postu: |
|
Stasia, witamy w gronie fanatyków!
Perełka, której nie może tu zabraknąć: W sezonie trzecim (który od niedawna posiadam dzięki Miłościwie Panującej Lady of Sherwood ) występuje niejaki szeryf Lichfield, Sparrow. Jak to wszystkim Wróblom daleko mu do modelu idealnego urzędnika państwowego... resztę sami sobie zobaczcie!
|
|
Powrót do góry |
|
|
Elizabeth
Oficer
Dołączył: 16 Sty 2006
Posty: 2101
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Islandia
|
Wysłany: Nie 21:53, 08 Kwi 2007 Temat postu: |
|
EDIT by Savvy: W trosce o przyszłych fanów RoS (na modłę LOSTowego forum) te największe spoilery pomniejszyłam. Instrukcja obsługi: Spoiler należy skopiować i wkleić do notatnika, a tam pokaże się w rozmiarze umożliwiającym odczytanie. Utrudnia to nieco czytanie, ale pozwala przyswoić sobie treść posta bez zagrożenia spoilerami. To jest wersja testowa jeśli ktoś jest przeciw - krzyczcie (na PW lub w odpowiednim dziale oczywiście;) )! EDIT 2: uznałam, że instrukcja bądź co bądź powinna pojawić się na początku... //
W tle muzyka z RoS...a ja powoli ochłaniam po oglądnięciu dwóch sezonów i zabieram się do wyduszenia opinii na leśny temat. Z góry uprzedzam, że moja wypowiedź może być lekko poplątana i nieskładna, ale to tylko powodu uniesienia jakie wciąż wywiera na mnie temat RoS. Po pierwsze: WIELKIE ACH Tyle się nasłuchałam i naczytałam o tym całym Robinie, że nie pozostało nic innego jak ruszyć po pomoc okołopiracką Płyty zostały dostarczone. Zaczęłam oglądać bez jakiegoś specjalnego zaangażowania i skupienia. Oglądałam ot! tak, dla rozrywki. W momencie kiedy pojawiła się postać ojca Robina to już zaczęło mnie wciągać (ach! ta moja mania na taki typ urody i długie włosy!). Potem objawił się dorosły bohater. Dech mi zaparło, ale na początku tylko z powodu oślepiającej urody aktora. Ten początkowy bieg Robina pośród pięknej zieleni lasu podbił moje serce. Potem...było coraz lepiej. Głos Robina, charakter, zachowanie...ach!. Następny wstrząs - Marion. Piękna kobieta ( kolejny ubóstwiany typ urody, uroda celtycka:piegi, rude, kręcone włosy ) Braciszek Tuck - humorystyczna, miła postać. Szczurek - Artur . Ale takim mocnym 'łup' było pierwsze spotkanie Robina z Marion. Jejku! Ja nie potrafię tego opisać, ale wspaniała scena, bardzo dobrze zagrana, taka delikatna. Tych dwoje ukradło moją duszę, już wtedy byłam zakochana. Opat Hugo, szeryf (pięknie się złości), baron Belleme (bardzo dobry czarny charakter! ) Mały John, Scarlet...wesoła kompania naprawdę wspaniale dobrana. I ten las (zielono mi ). W RoS każda scena jest perfekcyjnie dobrana, robiona jest z takim wyszukanym smaczkiem, na tle wspaniałego krajobrazu. Och! i ach! Ale przede wszystkim ta miłość głównej pary była przepiękna. Sceny z Robinem i Marion ZAWSZE mnie wzruszały. Ich uczucie było takie delikatne, te ich rozmowy (nie wyglądasz na zakonnice ) sprawiały, ze się rozpływałam. Pocałunek, rozmowa, uśmiech, objęcie - zawsze pięknie zrobione. Piękne, piękne i piękne . Zresztą zauważyłam, że o wiele bardziej ruszają mnie uczucia delikatne, oparte na przyjaźni, empatii i spokoju. Nie jakieś ogniste romanse, wszystko ma być lekkie, spokojne...błogie. Ach! Bardzo podobały mi się również ujęcia kiedy kompania się bawiła ćwicząc celność, silę, zręczność. Wspaniałe sceny z strzelaniem do wahajacego się worka, oraz pojedynki patykami na kłodzie przeciwko braciszkowi (tam jest według mnie najpiękniejsze ujęcia Robina, ten jego uśmiech i skok do wody AAA!) No i oczywiście chyba najwspanialsza scena w tych dwóch sezonach - śmierć człowieka w kapturze i okoliczne momenty. Rozmowa z Marion (piękne teksty), wystrzelenie ostatniej strzały, ten uśmiech i śmierć. (Zaraz się rozpłaczę ) Ale pięknie zrobiony koniec , tak wyszukanie, cudnie! Przy tej scenie nawet nie chciało mi się płakać, ciążyły w mej głowie słowa "Nothing is forgotten. Nothing is ever forgotten" oraz fakt, że jest teraz wolny i na zawsze pozostanie w Sherwood. Czułam spełnienie. Potem ta zakapturzona postać... dla mnie osobiście - II sezon powinien sie zakończyć na tej postaci, ale bez pokazywanie kto to. Tę sprawę pozostawić domysłom, bo równie dobrze, można by było myśleć, że to duch Robina. Potem ta scena z Marion trzymającą Albion i pożegnanie 'wodza' wysyłaniem strzał w staw. Znów zakapturzona postać... i KONIEC. Ja nie chcę 'nowego' Robina, nie chcę blondynka w rajtuzach. Kiedy go ujrzałam - krew mnie zalała. Naprawdę. To był dla mnie totalny szok, nie pasuje mi ta postać, nie akceptuje jej. Ale możliwe, że to spowodowane jest wielkim zachwytem 'pierwszego' Robina, po nim pewnie nikt by mnie nie zadowolił. Ach! ja się wręcz zakochałam w tym człowieku w kapturze. Wstrząsnął mną potężnie i ta muzyka! "palce lizać". Wszystkie te odcinki, które obejrzałam zostały wspaniale zrobione, wciągają, ciekawią (wrąbałam całe dwa sezony w niecałe trzy dni ) rzucają czar. Elementy magii bardzo dobrze wpłynęły na fabułę, urozmaicają przygody kompanii. Ech....no po porstu cudo Poza tym wspaniała postać Nasira. Ten jego sposób walki, małomowność, urok. Kolejny 'przystojniak'. Wciąż nie mogę się otrząsnąć po filmach. One chodzą za mną jak cień, są w mych myślach, snach...ach . Nie widziałam piękniejszego serialu od RoS i pewnie...nie zobaczę.
Jeszcze raz dziękuje tym, którzy sprawili, ze miałam możliwość zobaczenia serialu. Dziękuje, macie dozgonną wdzięczność
EDIT: "Our friends who were killed, they'll never starve or be tortured, or chained in the dark. They're here, with us, in Sherwood." /nie mogłam się powstrzymac /
|
|
Powrót do góry |
|
|
Savvy
Piracki Lord
Dołączył: 10 Sty 2007
Posty: 1136
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: from Desolation Row Płeć: piratka
|
Wysłany: Pon 10:42, 09 Kwi 2007 Temat postu: |
|
Elizabeth napisał: | Potem ta zakupturzona postac...dla mnie osobiście - II sezon powinien sie zakończyc na tej postaci, ale bez pokazywanie kto to. |
Wierz mi, że nie Ty jednyna tak czujesz. Ten magiczny, jedyny "Robin of Sherwood" to dla mnie dwa pierwsze sezony. Trzeci to jakby inny serial o tej samej nazwie. Kiedy pojawiły się napisy po ostatnim odcinku zaklinałam się, że nie obejrzę trzeciej serii, ale ciekawość mnie zżerała i niestety uległam Muszę przyznać, że Robert of Huntington mimo mojej zatwardziałości w nienawiści do niego (bo jak można sobie uzurpować prawa do bycia Robinem??? ) i niechęci z powodu skrajnie niemagicznego wyglądu i charakteru zyskał w końcu trochę mojej sympatii, ale to nie jest TEN Robin, to jest tylko ziomal z łukiem, inteligentny intrygant i nic więcej. Podczas gdy Robin jest... hmm... Czymś niewypowiedzianie więcej
|
|
Powrót do góry |
|
|
Elizabeth
Oficer
Dołączył: 16 Sty 2006
Posty: 2101
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Islandia
|
Wysłany: Pon 15:46, 09 Kwi 2007 Temat postu: |
|
Słowo w słowo mam taki sam punkt widzenia jak ty Savvy . Świerzo po oglądnięciu drugiej serii byłam stanowczo przeciw Robertowi i w ogóle kontynuacji RoS. Teraz widzę, ze powoli ciekawośc zwycięża i dużo bym dała, aby móc zobaczyc dalsze odcinki. Co do samego Roberta...jestem pewna, że po Robinie on mi się napewno nie spodoba i nie polubię go. Ważne abym go zaakceptowała Niby twarz ma sympatyczną, ale...ja chcę Michaela w roli Robina, a nie jakiegos blondynka!
|
|
Powrót do góry |
|
|
Anajulia
Kapitan
Dołączył: 28 Gru 2005
Posty: 4438
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: z Drogi Płeć: piratka
|
Wysłany: Wto 2:46, 10 Kwi 2007 Temat postu: |
|
Na początek - Savvy! Dziękuje za słuszną troskę o przyszłych RoSomaniaków .
Ach! Tak jak obiecałam, serial jest taki akurat dla wielbiciela POTC. Jestem przeszczęśliwa, że moja akcja szerzenia miłości do RoS zbiera tak obfite żniwo . Robin jest tego wart.
Elizabeth napisał: | Ja nie potrafię tego opisac, ale wspaniala scena, bardzo dobrze zagrana, taka delikatna. |
To właśnie jeden z powodów, dla których kocha się RoS. Jest symboliczny, niedosłowny, a mimo to tak wyrazisty, że chwyta ze serce. To sztuka. Jak chodzi o wątek miłości Robina i Marion, subtelny jej zarys był zapewne wymogiem o charakterze pozaartystycznym, że tak powiem . Jak już mówiłam, w latach osiemdziesiątych w filmach dla młodzieży unikano erotyzmu czy krwawych scen przemocy. Co z tego jednak, że nie widzimy intymnych relacji Robina i Marion, skoro chemia między tymi dwojga wypełnia każdy kadr z ich udziałem? Podobnie jest zresztą z każdą relacją w tym filmie, każdą charakterystyką osobowości czy rozterek bohatera. Tu nic nie jest przegadane, a gesty, spojrzenia, muzyka sprawiają, że postaci są żywe, wyraziste i bardzo nas obchodzą. No cudo!
Elizabeth napisał: | Ale pięknie zrobiony koniec , tak wyszukanie, cudnie! Przy tej scenie nawet nie chciało mi się plakac, ciążyły w mej glowie słowa "Nothing is forgotten. Nothing is ever forgotten" oraz fakt, że jest teraz wolny i na zawsze pozostanie w Sherwood. |
Jakie to paradoksalne, że zakończenie drugiego sezonu, ostatniego z Praedem, jest takie a nie inne z czysto prozaicznych przyczyn. Jakie przewrotne, że z logicznego punktu widzenia nie trzyma się kupy i aż chce się przyczepić do każdej sceny, by udowodnić, że losy Robina i leśnej kompanii mogły potoczyć się zupełnie inaczej (tych, co już serial widzieli, zapraszam do prześledzenia interesującej dyskusji na ten temat, która toczyła się na RoSowym forum - powraca motyw chrystusowy ; uwaga! masa spojlerów ). A jednak to zakończenie jest perfekcyjne i właśnie z jego powodu film tak mocno zapada w pamięć - nie znam osoby, która by przeszła nad nim do porządku dziennego. Mnie za każdym razem trudno się otrząsnąć. Całymi dniami prześladuje mnie utwór "Now Is Here" i widok Marion z Albionem w dłoni, gdy kompania powraca do lasu. I te słowa, tak! "Nothing is forgotten. Nothing is ever forgotten". Oraz te - "napnij swój łuk - musisz nadać mu cel"...
Elizabeth napisał: | Potem ta zakupturzona postać... |
...i mina Szeryfa, o reszcie zgromadzonych nie wspominając. Jedna z najbardziej niesamowitych scen w całym serialu! Najbardziej - jak dla mnie - symbolicznych. "To się nigdy nie skończy", powiedział de Rainault już w Nottingham...
Elizabeth napisał: | Ja nie chcę 'nowego' Robina, nie chcę blondynka w rajtuzach. Kiedy go ujrzałam - krew mnie zalała. Naprawdę. |
A kogo nie zalewa w takich okolicznościach? Savvy ma rację - to już całkiem inny serial, choć pod tym samym tytułem. Ale dobry serial. A Blondasa się lubi, zaręczam. To już nie jest ten charyzmatyczny przywódca, który ma swoją misję. Robert z Huntington działa, zdaje się, z nieco innych, bardziej "ludzkich" pobudek. I też jest bardziej ludzki niż Robin (Robin jest nieziemski ). To bardzo sympatyczna postać, która urzeka inteligencją, dowcipem, urokiem osobistym. Ale nie ma w niej nic z tego, za co kochamy Robina-Praeda... i bardzo dobrze, bo gdyby Connery silił się na wykreowanie takiej postaci, gdyby tego wymagał od niego scenariusz, gdyby leśna gromada miała zaakceptować kopię Robina, to wyszłaby z tego totalna chała. Serial jest już inny, główny bohater jest inny - i przez to sympatyczny i wiarygodny. Moje wyrazy uznania dla Connery'ego, że udźwignął powierzone mu zadanie, że mimo presji, jaka musiała mu ciążyć po sukcesie dwóch pierwszych sezonów z Praedem, stworzył dająca się lubić, ciekawą postać. Wszystkich zdesperowanych zapewniam, że jego relacje z członkami leśnej załogi układają sie zupełnie inaczej niż działo się to w przypadku Czarnego Robina. On go nie zastąpił. Robin-Praed jest niezastąpiony! Robert na swój własny sposób kontynuuje jego dzieło i na swój własny sposób odnajduje porozumienie z Marion, Nasirem, Małym Johnem i resztą.
Premiera trzeciego sezonu już niedługo .
|
|
Powrót do góry |
|
|
maymorning
Buszujący pod pokładem
Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 27
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: z Lizbony
|
Wysłany: Śro 19:34, 06 Cze 2007 Temat postu: Robin |
|
Kiedy Elizabeth powiedziała mi, że chce bym obejrzała ten serial myślałam, że zanudzę się na śmierć oglądając zupełnie niewartościowy serialki. Myliłam się i chociaż dawno oglądałam 'to cudo' dalej jestem pod jego wrażeniem.
Niesamowity nastrój wprowadza muzyka, fascynuje i wprawia mnie w niepowtarzalne uniesienie. Teraz nie mogę się oderwać od tych utworów i słucham na okragło, jeszcze raz i jeszcze raz- ciągle.
Miłość Robina i Marion jest tak subtelna, delikatna- pełna uczucia. Serce wypełnia mi się spokojem i radością kiedy przypominam sobie ich rozmowy. To nie namiętne romansidło, w którym są tylko 'gorące pocałunki' ale ulotne uczucie- kojarzy mi się z bańką mydlaną. Błyszczy i unosi się wysoko, hen! ponad Sherwood.
Zauroczyła mnie postać Nasira. Tajemniczy, milczący i wyrafinowany. Walczy w tak niezwykły sposób i jakoś przypomina mi postać Lancelota z 'Króla Artura'. Elizabeth zakochana w Robinie, ja w Nasirze (nie jestem pewna czy tak to się pisze).
Robin jest niesamowity- wspaniała rola, według mnie bardzo dobrze dobrany aktor. Powalający uśmiech (zwłaszcza kiedy bili się z Braciszkiem Tuckiem na kładce).
Marion mnie zafascynowana. 'You are like a may morning'- tak bardzo poruszły mnie te słowa, że zmieniłam adres bloga na właśnie taki i staram się przyswoić sobie ten internetowy nick.
Nie potrafię wyrazić tutaj wszystkiego co czuję i myślę o tym serialu.
Dziękuję Elizabeth za to, że pokazała mi najwspanialszą ekranizację Robin Hooda :*
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|